Świat przepełniony jest skrajnościami. Każdy, kto ma otwarte oczy, ujrzy skrajności świata polityki, skrajności religijne, skrajności kulturowe, skrajności w gustach, guścikach i niemal w każdej cząsteczce materii naszego ziemskiego życia.

Schodząc kilka schodków niżej, a zatem zawężając przestrzeń owych skrajności docieramy do tych, którymi cechuje się naród, a zawężając jeszcze bardziej, jakaś góra… Nie! Chciałem napisać grupa społeczna!

Ale skoro już napisałem „góra”, to może popłynę nieco dalej. Otóż jest taka popularna ostatnio góra, na punkcie której raz na kilka lat świat dostaje absolutnego bzika. To góra bardzo popularna chociażby ze względu na to, jak wiele ludzkich istnień już pochłonęła. W naszej ojczyźnie największą popularność zyskała, gdy zdobyła ją pierwsza na świecie kobieta - Wanda Rutkiewicz. Teraz już wszyscy wiedzą, że mam na myśli K2, drugą pod względem wysokości górę globu, na której dotychczas nikt nie „szczytował” zimą, a z tym ekstremalnym wątkiem ów bzik społeczny jest ściśle skonsolidowany.

W Polsce kilka tygodni temu zrobiło się wokół K2 bardzo gorąco. Od kiedy wiadomo, że polscy himalaiści wyruszą w Karakorum, by zmierzyć się ze straszliwym, zimowym obliczem „góry mordercy”, niemal wszystkie górskie festiwale wpisują panele dyskusyjne na ten gorący temat w swoje harmonogramy. Pomyślałem sobie, że ten milion polskich złotych, który na wyprawę przeznaczyło Ministerstwo Sportu i Turystki, to duże i jednocześnie małe pieniądze. Duże, bo jest jedynka, a po niej sześć zer. Och, ja już bym wiedział co zrobić z taką sumą. Ale w obliczu przedsięwzięcia logistycznego, jakim jest organizacja zimowej wyprawy na K2, to naprawdę nie są tak duże pieniądze jak mogłoby się wydawać. Ale nie o złotówkach, a o skrajnościach miałem przecież pisać.

Więc skrajne są reakcje różnych ludzi na różne sytuacje w różnych środowiskach. Ostatnio obserwowałem coś takiego przy okazji wypowiedzi Janusza Majera podczas jednego ze spotkań odbywających się w ramach Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju. Szef PHZ wygłosił sentencję, której skutki dziś można porównać z wielkim wybuchem, od którego podobno rozpoczął swoje istnienie znany nam wszechświat. Żart Janusza Majera może nie był najwyższych lotów, ale nie spodziewałem się późniejszej burzy wśród przedstawicielek płci pięknej, a przynajmniej nie aż takich piorunów. Nie wspomnę już o środowiskach feministycznych, które czasami również w skrajności popadają, czy o czasopismach, których redakcje doszukiwały się w naszych himalaistach szatana. Nim napiszę za chwilę to, co napiszę, chcę zapewnić wszystkie kobiety świata, że ja też w pewnym sensie jestem feministką i żaden przejaw dyskryminacji kobiet nie jest mi obojętny. Dostrzegam marginalizację kobiet w wielu organizacjach, ustrojach politycznych, religiach, kulturach, etc. Jednak akcja, która rozpoczęła się w Lądku-Zdroju, dziś przybrała w moim odczuciu absurdalną i skrajną w wielu przypadkach formę. Mimo wszystko nie mam zamiaru opowiadać się po którejkolwiek ze stron, bo dla mnie cała ta sytuacja nie jest zero-jedynkowa.

Uważałem jednak, że to wydarzenie jest dobrym momentem do tego, by rozpocząć merytoryczną dyskusję na temat himalaizmu kobiecego w Polsce i na świecie. Przecież jest to temat bardzo ciekawy, a swe podwaliny ma w pięknej historii jaką pisały nasze narodowe reprezentantki w górach najwyższych.

Nie przez przypadek trafiłem na profil Facebook pani Agnieszki Bieleckiej, gdzie jak się okazało trwała burza po jej emocjonalnym (nie bez powodu zresztą) wpisie. Komentarze inteligentne mieszały się, ze skrajnie głupimi i obraźliwymi dla mężczyzn, a przede wszystkim dla samego Janusza Majera, który za swoje zachowanie zdążył dwa razy oficjalnie przeprosić.

Do dziś się zastanawiam, czemu pani Agnieszka w swego rodzaju walce o ideały w ogóle tej dyskusji nie moderowała, nie usuwała wpisów wulgarnych. Bo określanie uczestników wyprawy zimowej na K2 chujkami, mimo zdrobnienia jest wulgaryzmem i przejawem seksizmu. A z tym właśnie seksizmem pani Agnieszka i komentujące kobiety przecież walczyły w owej dyskusji.

Ktoś może mi zarzucić, że znalazłem sobie jeden na milion komentarz o takim brzmieniu, ale przecież Janusz Majer, chodząc po tej ziemi przeszło 70 lat, wcześniej niczego niestosownego o kobietach publicznie nie powiedział, a przynajmniej do takich informacji nie dotarłem.

Pani Agnieszka napisała później post, którego fragment pozwoliłem sobie tu zacytować, gdyż miał on charakter publiczny:

„Zadano mi pytanie czy naprawdę uważam, że było to coś więcej niż lapsus językowy. Odpowiedź na to pytanie brzmi - nie wiem. Wierzę, że nie było intencji obrażenia nikogo, co podkreśliłam kilka razy i dlatego przyjęłam przeprosiny Janusza. Ja nie mam intencji linczowania Janusza. Odcinam się stanowczo od wypowiedzi tego typu.”

Bo gdy emocje już opadły dało się zobaczyć, że w wypowiedzi Janusza Majera nie było jakieś chorej premedytacji, a jedynie nieprzemyślana wypowiedź, którą himalaista wygłosił pod wpływem panującej w tych kilku chwilach żartobliwej atmosfery. Nie chcę krytykować tych, którym zabrzmiało to inaczej, którzy dostrzegli w tym mocny podtekst, bo każdy ma prawo do własnej interpretacji tego, co i jak słyszy. Niepotrzebne jest jednak chamstwo i zawiść, ale tego wiele komentujących sytuację osób nie potrafiło przeskoczyć. Zatem było skrajnie.

Szkoda, że Pani Agnieszka nie przystała na propozycję rozmowy ze mną na łamach Portalu, bo w końcu jest to portal o tematyce górskiej (nawet jeśli nie tak profesjonalny, jak niektórzy by chcieli). Chciałem szczerze porozmawiać nie tyle o wypowiedzi Janusza Majera, co o ogólnej kondycji himalaizmu kobiecego w Polsce. Przecież to temat niesamowicie ciekawy, warty dyskusji, również pod kątem przejawów marginalizowania kobiet w górach, co oczywiście nie jest mitem.

Pani Agnieszka odpowiedziała mi, że nie wie co dzieje się z himalaizmem kobiecym i do rozmowy finalnie nie doszło. Rzecz jasna nie mam do pani Agnieszki żalu, ale zdziwiłem się dosyć mocno, gdy kilka dni później ujrzałem ją wypowiadającą się w tym temacie w telewizji śniadaniowej.

Zbaraniałem. Z jednej strony wyżej zacytowana przeze mnie wypowiedź pani Agnieszki, a z drugiej jej wizyta w telewizji, będącej miejscem idealnym, by i tak gęstą jak budyń atmosferę podkręcić.

Tak samo jak uważam, że pani Agnieszka nie pojawiła się tam z premedytacją i zamiarem udziału w programie „Afera Majera”, myślę, że również Janusz Majer nie miał złych intencji wobec jakiejkolwiek kobiety, kiedy palnął tekst o jednej na dziesięciu.

Bartek Andrzejewski