Kilka dni wcześniej świętowałam kolejny jakże okrągły jubileusz, właściwie to wcale nie świętowałam. Urodziny w tym wieku nie są powodem do większej radości, a może powinnam zaprosić znajomych na torta i szampana, gasząc świeczki ze świeczkami w oczach i ze wzruszeniem wypowiadając, 50 lat minęło jak jeden dzień… Nic z tych rzeczy, może to trochę egoistyczne podejście, ale w tym wieku raczej się wie, czego się chce w życiu. Ja wiem. Wybrałam wyjazd w Tatry.


 Przygotowania pod wiatą przed wyjściem pod lodospady…

W ramach kontynuacji kursu taternickiego, zimowego oczywiście moich kolegów i koleżanki, jedziemy w czwórkę, Marcin, Wiola, Maciek i ja z Warszawy w fatalną pogodę na południe, gdzie według prognoz pogoda ma być tam najgorsza. Intensywne opady śniegu towarzyszą całą drogę. Im bliżej Tatr tych opadów coraz więcej. Drogi zaśnieżone, śliskie, są kłopoty z podjazdami pod górę. Łysa Polana zasypana śniegiem, nie ma gdzie samochodu zaparkować, wszystko tonie w śniegu, aczkolwiek to wczesna pora – ranek, a całą noc padało i wciąż pada… nikt jeszcze dzisiaj nie odsnieża.

Udaje się w końcu, chłopaki oferują odśnieżanie właścicielowi sklepu po słowackiej stronie w zamian za miejsce parkingowe na cały dzień.
Dociera do nas instruktor „Ryba”z Palenicy Białczańskiej, gdzie mieszka w dawnym budynku Straży Granicznej. Oferują tam pokoje do wynajęcia w niskiej cenie, my jednak jesteśmy wygodni i mamy kwaterę w Jurgowie, sprawdzone i bardzo wygodne pokoje, tylko trzeba codziennie dojechać do Łysej Polany.

Cały czas sypie gęsty śnieg, myślę sobie.. pewnie Ryba odpuści dzisiaj te lodospady i jakąkolwiek działalność w górach, że w ogóle pojedziemy na kwaterę i pójdziemy spać, przecież wszyscy jesteśmy zmęczeni i bardzo senni. Tak zawsze myślę rano, gdy stanę u podnóża Tatr po podroży wielogodzinnej i nieprzespanej nocy. Wtedy zawsze mi się marzy ciepłe łózko i spanie i w ogóle zastanawiam się kto wymyślił taki wyjazd. Ech.. a chce się być taternikiem, ponoć?
Jeszcze tylko przebieranie w aucie wykonując jakieś nienaturalne pozycje przy tej czynności i wymarsz do Białej Wody. Na Lody…

Po półgodzinnym marszu szlakiem Doliny Białej Wody po lewej stronie na zachodnim stoku Czerwonej Skałki znajduje się lodospad Adin ‘Usmev, trochę mało widoczny, obok Mrozekov bardzo popularny. Ten drugi jest bardzo dobrze widoczny ze szlaku. Tu na tych lodospadach kursanci będą realizować plan programowy kursu.
Jest piątek, a to znaczy że lód nie będzie podziurkowany jak to bywa po weekendzie, gdy tworzą się kolejki do wspinania, aczkolwiek warunki na lodospadzie są nie najlepsze, wynik ostatnich niezbyt niskich temperatur w Tatrach.


Zaczynamy od edukacji. Osadzanie śrub lodowych. Niby proste, ale za którymś tam razem udało mi się dobrze wkręcić. Wchodziły po same głowice – hmm.. interesujące.
Na Lodach w Białej Wodzie

Następnie musimy dotrzeć do lodospadu Adin ‘Usmev, by tam rozpocząć wspinaczkę na lodospadzie, jest to wprawdzie blisko, tylko trochę niebezpiecznie, trzeba bardzo uważać i znowu torować.

Śniegu po pachy, nogi trochę drżą, by nie wyzwolić lawiny. Zachowujemy wszystkie środki ostrożności, podchodzimy pojedyńczo, instruktor cały czas czuwa. W Tatrach od tego dnia zaczęła obowiązywać czwórka lawinowa…

Pierwszy wyciąg robią chłopaki. Marcin prowadzi z dolną asekuracją. Właściwie, to tylko On jest dzisiaj z kursantów, jutro dołączy Agnieszka z Norbertem. My tzn. Maciek Wiola i ja tradycyjnie towarzysko, ale zaczynam się wkręcać, mimo tych wszystkich moich przeciwności zimowych. Robię jeden wyciąg na wędkę… podobało mi się i nawet nie wiedziałam, że naprawdę mogę to robić. Ech te moje uprzedzenia zimowe i zrobiło się od razu ciepło…

Kursanci na lodach ( Mrozekov)
Ekipa chwilę po dupozjeździe spod lodospadu do samej drogi. Ryba oczywiście jako pierwszy jechał torując jednocześnie, po tych potężnych opadach śniegu, reszta towarzystwa za nim. Fajnie wrażenia, jak w torze saneczkowym Bardzo mi się to spodobało. Cieszyłam się jak dziecko.

Kolejny dzień, to kursanci ostro pracują na lodospadzie Mrozekov, a my z Wiolą planujemy spacer do Białej Wody, licząc na słońce tego dnia. Niestety spacer zakończył się niespodziewanie szybko. W pewnej chwili koleżanka zapytała mnie gdzie mam kije? No właśnie gdzie?

Po przeanalizowaniu całej sytuacji od początku, dochodzę do wniosku, że zostały pod wiatą, tam skąd ruszyłyśmy. No cóż wracamy ( słońca wciąż nie ma), dostałam takiego przyśpieszenia, że Wiola za mną nie nadążała, mając nadzieję, że one tam są, tym bardziej że spotkany Słowak idący do góry twierdził, że są pod wiatą. Jakież było moje zdziwienie, gdy jednak ich tam nie było. Wyszły sobie pewnie same… Szkoda… Nowe kije, drugi raz miałam je w górach. Trzy stówki poszły sobie… Jakoś ten incydent z kijami popsuł mi humor skutecznie, nawet mi się nie chciało na lodospadzie Mrozov zrobić drogi na wędkę a był taki plan. Ech.. dzisiaj żałuję, że się poddałam temu pesymizmowi. W końcu to tylko rzecz materialna…

Jeszcze tego samego dnia, by sobie poprawić humor jedziemy na stok w Jurgowie. Dla mnie i Maćka to będzie debiut na stoku. Marcin z Wiolą w roli instruktorów, ale będzie ubaw z nas, początkujących. Już sobie wyobrażam…

Na samym wstępie zgubiłam kije ( ech z tymi kijami dzisiaj, to prawdziwy pech), wypadły mi z rąk przy wjeździe na górę, potem przy wysiadaniu z krzesełka wyłożyłam się od razu z nartami. Nic to dobrego nie wróżyło, ale jak to mówią jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz… Ja się wywracałam co chwilę na stoku, co się ze mną Marcin namęczył, to On sam wie.

Godzinę zjeżdżałam ze stoku, drugi zjazd już poszedł mi lepiej, przynajmniej już się sama podnosiłam i czasem udało mi się zrobić skręt na stoku, by zmienić kierunek jazdy. Było tak, że gdy czułam, że nie dam rady skręcić, to się po prostu przewracałam na bok i odwracałam narty. Żenada…

Pewnie na oślej łączce byłoby łatwiej, ale w Jurgowie nie ma oślej łączki, więc od razu na głęboką wodę, bez umiej umiejętności pływania. Pierwszy raz włożyłam narty na nogi w swoim życiu. Także debiut na stoku zaliczony. W rozpaczliwym stylu co prawda, ale przynajmniej wiem jak to jest. Zawsze uważałam, ze narciarstwo wyciągowe jest nudne, opinię taką sama sobie wydedukowałam obserwując narciarzy wyciągowych, nie popartą wizytą na stoku. Teraz już jestem pewna i zdania nie zmieniam.

Dupa poobijana z każdej strony, bolące barki od podnoszenia się na kijach. Trzy godziny na stoku i co? I nic. W górach przez trzy godziny ileż różnorodnych emocji jest mi dane przeżywać, coraz nowe widoki i ta wolność… bez ludzi, w przeciwieństwie do narciarstwa wyciągowego.
Popatrzyłam ostatni raz na stok na dole i przypomniały mi się słowa niejakiego forumowicza Filanca, który każdą wzmiankę o narciarzach kwitował słowami: ’’ ch.. w d..ę narciarzom’’. Uśmiechnęłam się szczerze na te słowa w myślach i duchem byłam już w górach…

Ta ostatnia niedziela… tak w górach dzisiaj ostatnia, wieczorem powrót do domu, ale jaka jest ta niedziela? Czekałam na taką pogodę od początku przyjazdu. Ale laaaampa! Zostawiam te nasze lody, towarzystwo i udaję się do Białej Wody. Członkowstwo w Klubie Wysokogórskim Warszawa daje mi przepustkę do wolności…
Pan Stodoła stał na straży przy leśniczówce i bardzo skrupulatnie legitymował, więc nie było szans na przemknięcie się cichaczem pod szlabanem.
Idę do góry Białą Wodą, jak to się mówi dokąd puści w tych zimowych warunkach… sama, bez żadnego towarzystwa. I czuję, że bardzo jest mi to potrzebne.

Do taboru pod Wysoką prawie powędrowałam. Musiałam już zrobić w tył zwrot, by na mnie na dole nie czekali. Po przeliczeniu czasu, postanowiłam już wracać. Niezwykle przyjemnie w tym białym świecie w otoczeniu gór było mi dane dzisiaj przebywać. Zima w górach to zupełnie inna bajka, niż u nas na nizinach. U nas, jak każdy po prostu o tej porze roku miałam już serdecznie dość. Tutaj rozkoszowałam się wspaniałymi widokami, ciepłymi promieniami słońca i kompletną pustką. Spotkałam tylko kilka osób. I między innymi wracając już na dół, przewodnika słowackiego, który przyglądając się mojej jednej rękawicy, wyciąga spod kurtki drugą.
Tak, to był jakiś taki wyjazd tatrzański sprzyjający gubieniu swoich niezbędnych rzeczy. Za dużo w zimie tych różnych bambetli człowiek przy sobie nosi, których powinien pilnować, z czym ja najwyraźniej miałam kłopoty. Idąc do góry robiło się coraz cieplej, słoneczko przygrzewało, zdjęłam rękawice wpychając pod pas biodrowy od plecaka i zupełnie już o nich zapomniałam. A tu taka niespodzianka.

Rękawica odzyskana i przy okazji nawiązała się rozmowa. Pan przedstawił się oczywiście i rozmowa zeszła na tematy górskie, usługi przewodnickie, które oferował. Ja na większości szczytów już byłam, więc nie jestem potencjalnym klientem, ale w ramach podziękowania za zgubę pokuszę się o reklamę. Może ktoś skorzysta. Pan Svetoza’r jest naprawdę sympatycznym, miłym człowiekiem. I jak zauważyłam na wstępie jest prawdziwym człowiekiem gór. Wręczyłmi mi swoją wizytówkę zatem dotrzymuję słowa:
http://svetozarlacko.szm.com/

Tatry zostają jak zawsze. Stoją nieugięte, dumne. Jeszcze ostatnie spojrzenia na nie , nasycenie się ich widokiem na tyle , by wystarczyło na jak najdłużej, do następnej wizyty.
Na Lodach w Białej Wodzie
Za każdym razem, gdy wyjeżdżam w góry wynajduję sobie jakieś przeróżne powody, (a może to są raczej rozterki? ), choć wyjazd jest zaplanowany na bank. Może nie powinnam jechać? że powinnam odpuścić, bo albo pogoda fatalna, albo zagrożenie lawinowe, a to znowu, że mam już zimy strasznie, ale to naprawdę dość, a nawet to, że tak naprawdę byłam niedawno itp. Taki typ jak ja tak po prostu ma, ale ma też w sobie tę chęć przeżycia czegoś innego, chęć przeżycia przygody jaką dają spotkania z Tatrami i ludźmi. Trzy dni, bo tyle byłam w górach, tu u siebie spełzną właściwie na niczym. Praca, dom, kanapa, telewizor, czy komputer jak kto woli…

Ktoś powiedział, że życie może być wielką przygodą. Nie pozwól mu spełznąć na niczym. Próbuję nie pozwalać, bo czas spędzony w górach jest czasem wielkiej przygody…

Pełną galerię zdjęć z wyjazdu znajdziecie tutaj.

Autor: Danka Zych