Coraz krótsze dni grudniowe, nie dające nadziei raczej już na nic ciekawego w Tatrach skłaniają do krótkiego podsumowania późnej jesieni. Ostatni miesiąc pod względem wyjazdów miałem całkiem udany – 4x weekendowe względnie jednodniowe wizyty, to niezły wynik, jak na obecny mój styl życia. Gdzieś początkiem listopada razem z kumplami z Dębicy dotarliśmy do Furkotnej Doliny Naszym celem było Vielkie Solisko, jedynkową drogą Karłowicza.
Ewidentny żleb, wyprowadził nas prawie na sam wierzchołek. Tam po krótkiej wspinaczce granią dotknąłem „kowadła”. Koledzy, dla których to był zimowy debiut ograniczyli się do wejścia na przełączkę.

Dwa tygodnie później w tym samym składzie wybraliśmy się na piękną widokowo Grań Baszt. Co zrozumiałe robiliśmy odcinek do Satana – wiadome ekipa turystyczna. Aczkolwiek ekspozycja zrobiła swoje, chłopaki byli w „innych górach” niż ja. Trochę miałem później o to do siebie pretensję, na zalodzonej grani o wypadek było naprawdę nietrudno. Znowu na szczyt wszedłem sam, po czym razem zeszliśmy żlebem do Młynickiej Doliny. Wyszliśmy po ciemku, po ciemku też dotarliśmy na parking, jednodniówki pod koniec listopada tak się najczęściej kończą. Tydzień później już solo, full oszpejony dotarłem znów pod Solisko, celem miała być II/III droga Andrasiego – podszedłem, popatrzyłem, popukałem się w czoło dziabką – typowe żeberko, bez śniegu, czysty Dry – oszpejony poszedłem bez historii na Ostrą, w twardych ciężkich buciorach – żyć nie umierać. Niepowodzenie postanowiłem odbić sobie w ten weekend. Samotna wizyta na Hali Gąsienicowej, dwie drogi na celowniku. W sobotę poszedłem na Żleb Kulczyńskiego, niby I, ale nie powiem szczególnie zejście w mikstowym terenie było emocjonujące. Przy powrocie niespodzianka, nad stawem spotkałem znajomych z forum tatrzańskiego. No cóż sobotnia wizyta w Murowańcu, pozostanie w pamięci, po ostatnią butelkę czerwonego Carlo Rossi, Lukas chciał wykonać wspin po półkach, bynajmniej nietrawiastych, przytomność umysłu barmanki zapobiegła katastrofie ;). Oj ciężka noc była a powrót do Betlejem mam nadzieje, że nie przez Kuźnice. Rano jakoś zmusiłem się do wstania, ale wyszedłem dopiero o 8:30. Droga nad Zmarzły Staw to była droga przez mękę. Za to gdy doszedłem do swojej drogi WHP 213 – nieco trudnego śnieżnego żlebu na Zadni Granat, było wszystko ok. Radosna wspinaczka, wbijanie dziabek w betonik, w niezłej lufie – takie drogi kocham. Później kawałek Orlą do Skrajnego Granatu i zejście żółtą ścieżką do stawu. Powrót do Betlejem, jakaś zupka i zbiegnięcie na dół. Kawka, czytanie książki i zaraz potem proza życia na zakopiance w drodze do domu. Niecierpliwie czekam teraz na Nowy Rok, bo planów mam niemało.

Pozdrawiam

Łukasz