Na Cmentarzu Symbolicznym pod Osterwą znajduje się tablica z napisem "Na pamäť statočným" 25. VI. 1979 Mlynická dolina - "Ku Pamięci Odważnym". Wyryto na niej siedem nazwisk. Dwóch pilotów - Vladimíra Bačáka i Václava Dvořáka oraz piątki ratowników. Upamiętnieni zostali Bernard Jamnický, Milan Kriššák, Pavol Huska, Martin Hudák i Štefan Estočko. Ratownicy zginęli w katastrofie śmigłowca w Dolinie Mlynickiej, gdzie wciąż jeszcze przy szlaku leżą szczątki maszyny.

Była to największa tragedia w historii słowackiej Horskej Služby. W świetle niedawnej tragedii ze Słowackiego Raju warto przypomnieć również dzielnych ratowników, którzy oddali życie przed trzydziestoma sześcioma laty.

Tragedia helikoptera HZS w 1979 w Dolinie Młynickiej

Tragedia helikoptera HZS w 1979 w Dolinie Młynickiej

Przebieg tragedii dokładnie opisany jest w przewodniku po cmentarzu autorstwa Mikuláša Argalácsa i Dominiká Michalíka:
"Krótko po wpół do trzeciej popołudniu recepcjonista z Hotelu FIS oznajmiła, że przy Capim Stawie znajduje się zraniona niemiecka turysta. Jeden z jej partnerów nalegał, by przetransportować ją na dół.

Dyżurujący pracownik HS Tanap zorganizował zespół ratowników, a ze względu na "natarczywość" prosi o helikopter Lotniczego Oddziału Federalnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który na letni sezon przydzielony był na potrzeby ratownictwa w Tatrach. Na popradzkie lotnisko zgłasza się sześciu ratowników, a helikopter Mi-8 z trzyosobową załogą wyleciał na akcję ratunkową. Wieża lotniska miała z załogą helikoptera ostatni kontakt o 15.35...

Pięć minut później oznajmili personelowi Domu HS pracownicy kolejki linowej ze Szczyrbskiego Jeziora i ochotnicy HS, że usłyszeli helikopter wlatujący do Doliny Młynickiej, następnie silny wybuch i ucichnięcie odgłosów helikoptera. W dolinie widoczny jest ogień i dym.
Dyżurujący pracownik HS Tanapu wezwał poprosił lotnisko o wysłanie samolotu rozpoznawczego, ostatecznie jednak do doliny wylatuje helikopter Mi-8 z bazy armii sowieckiej, przeznaczony do gaszenia.

O 17:45 o sytuacji poinformował Edo Rieszdorfer: "Informacja o wypadku jest prawdziwa. Milan Kriššák i Ladislav Janiga, razem z członkiem załogi Svatoplukiem Ničem są ciężko ranni, pozostali nie żyją!".

Dalsza wiadomość o 8 wieczór konstatuje, iż ratownicy są w hotelu FIS a ranni w szpitalu. Pierwsze oględziny ciał potwierdzają, że rany wszystkich były śmiertelne. Jeszcze wieczorem zaczęło się wyjaśnianie przyczyn awarii przez fachowe komisje. Te pozwoliły znieść ciała dopiero następnego dnia po katastrofie, kiedy już wszystko było dokładnie udokumentowane.

Żeby żałoby po stracie nie było dosyć, po pięciu dniach umiera w szpitalu również Milan Krišśák w skutek poparzeń, głównie płuc.
Długo nie było odpowiedzi na pytanie: co się właściwie stało? Przede wszystkim helikopter Mi-8 nie nadawał się do akcji ratunkowych w górach. Maszyna, lecąca przy poszukiwaniach na bardzo niskiej wysokości spadła z powodu przedostania się z obszaru zimnego do ciepłego powietrza. Pilot oczywiście reagował, ale czas reakcji trwała w tej maszynie aż 8 sekund. Maszyna uderzyła w skały na progu kotła Capiego Stawu przy dużej prędkości. Przy zderzeniu główne śmigło przechyliło się tak, że odcięły ogon maszyny z niezbędnym, stabilizującym tylnym śmigłem. Po skałach rozleciały się części śmigłowca. Wypadali z niego ratownicy i piloci, następnie maszyna eksplodowała i setki litrów paliwa zaczęło płonąć. Płonęli też ludzie.

Co się stało ze zranioną niemiecką turystką? Zeszła na dół sama - a schodzić zaczęła już wtedy, kiedy jej partner tak bezkompromisowo domagał się szybkiej akcji.

Ladislav Janiga przeżył, i z niewiarygodną wytrwałością przezwyciężył swoje rany do tego stopnia, że powrócił w pełnym wymiarze godzin do pracy w HZS".
W wywiadzie z dziennikiem "Sme" Ladislav Janiga następująco opisał przebieg wypadku:
"Wszystko odbyło się tak szybko. Był koniec czerwca 1979, w weekend wróciliśmy z Himalajów. W poniedziałek wróciliśmy do pracy a popołudniu otrzymaliśmy zgłoszenie o wypadku niemieckiej turystki w okolicach Bystrego Przechodu w Dolinie Młynickiej. Według pierwotnej informacji chodziło o złamaną nogę. W owym czasie mieliśmy do dyspozycji śmigłowiec Mi-8 Lotniczego Oddziału Federalnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Po przylocie na miejsce zdarzenia okazało się, że turystki tam nie ma. Pilot zdecydował, że wysadzi nas na żebrze Szczyrbskiego Szczytu, żebyśmy mogli zrobić obchód okolicy. W ogóle nie wiem, co się wydarzyło. Przygotowywaliśmy się do wyjścia ze śmigłowca. Każdy sprawdzał sprzęt i zajmował się sobą. Zapewne maszyna musiała zahaczyć o występ skalny. Nastąpił stumetrowy upadek. Z rozerwanego śmigłowca wypadli wszyscy pasażerowie, z wyjątkiem jednego, który miał dokładnie zapięte pasy. Na miejscu zginęli pierwszy pilot, mechanik pokładowy i czterech ratowników. Piąty kolega zmarł po kilku godzinach. Przeżyła nas dwójka - ja i drugi pilot. Co z tego pamiętam? Mnóstwo salt, zderzeń, wybuch zbiornika, krzyki..."