Kolejny zakręt na szlaku za mną. Kolejne wniesienie pokonane. Nagrodą - szum pobliskiego lasu i niekoszonej trawy, świergot ukrytych gdzieś ptaków. Oddech ciała zmęczonego wspinaczką po wniesieniach Podhala rozpiera płuca. Czas na odpoczynek, w ciszy i spokoju, z dala od codzienności, miasta, biegania.

Odkładając na ziemię plecak wyczuwam dziwne, lekkie drżenie ziemi. Po chwili wszędobylski spokój burzy narastający hałas. Co ciekawe, brzmi zupełnie naturalnie w tych okolicznościach górskiej przyrody... Nagle zmęczonego wędrówką turystę mija z godnością kilku - ni mniej ni więcej - konnych jeźdźców.

Turystyka górska kojarzy się przede wszystkim z pieszymi wędrówkami latem, sportami narciarskimi zaś w okresie zimowym. Może jeszcze z kolarstwem górskim. Tymczasem na Podhalu coraz bardziej popularna staje się turystyka jeździecka. Wiedziony chęcią przeżycia czegoś nowego, udaję się do jednej ze stadnin w Bukowinie Tatrzańskiej.

Konie i podhale
Im bardziej się do niej zbliżam, tym więcej romantycznych wyobrażeń powstaje w mej głowie. Przecież jako potomek narodu huzarów, ułanów i kawalerzystów, nawet na co dzień nie obcując z końmi, wszak genetycznie ciężko się pozbyć niedookreślonego wrażenia, że będzie to niezapomniana przygoda – pędzić przez stepy niczym Mały Rycerz z rozwianym włosem i wolnością w sercu...

Gdy fantazja zderzy się z rzeczywistością

Pierwsze romantyczne wymysły wietrzeją z głowy po przybyciu na miejsce. Nie pachnie w tym „zamku” zbyt przyjemnie. Konie spacerujące leniwie za drewnianym płotkiem też, nazwijmy rzecz po imieniu, nie wyglądają jak nieskazitelne białe rumaki błędnego rycerza.

Wyraz mojej twarzy najwidoczniej ubawił Andrzeja Klisia, przodownika Górskiej Turystyki Jeździeckiej PTTK. Na odległość widać, że jestem „konnym laikiem”. Bez zbędnego przywitania – wszak wie już po co przybyłem – wyjaśnia jak się okazuje rzecz podstawową.

- To nie miejsce dla księżniczek – śmieje się. - Nie znajdziesz tu marmurowych posadzek i złotych klamek. Wiem co mówię. Niestety jest duży odsetek bogatych dziewczynek uzbrojonych po zęby w najdroższy sprzęt jeździecki, które nie do końca rozumieją, że np. konie lubią tarzać się w błocie!

Zapewniam, że księżniczką nie jestem. I w myślach weryfikuje me romantyczne wyobrażenia z rzeczywistością. A to dopiero początek.

Dziś jednak chyba nie wyjadę na górskie szlaki konno...   

- Żeby wybrać się na wycieczkę konną należy posiadać pewne umiejętności… oczywiście pojawiają się wyjątkowo odważni początkujący, ale profesjonaliści nie biorą takich w teren – Kliś, jak przystało na twardego mieszkańca gór ucina me marzenia o kawaleryjskich szarżach. - Dlaczego?  Żeby jechać w teren swobodnie należy spędzić parę godzin w siodle.

Konie to zwierzęta płochliwe – uciekające. Taki koń najpierw ucieka – potem myśli. Bywają też agresywne i trzeba pewnie siedzieć w siodle, by zapanować nad spłoszonym koniem.

Konie i podhale
Co więcej, niestety, wchodzi też czynnik ludzki. Jak wyjaśnia przodownik, szlaki konne na Podhalu bardzo często przecinają drogi publiczne. Samochody, śmieciarki, złośliwi kierowcy – trąbienie itd… Zaczynam rozumieć, czego koń się może przestraszyć.

- Jeżeli jednak już posiądziesz pewne umiejętności to zaczyna się bajka – zapewnia Kliś. - Galop po bezdrożach, skoki przez kłody, potoki itd… ciężko to porównać do czegoś. Prócz „widoków” masz do czynienia z uczuciem obcowania z końmi – ja tego opisać nie potrafię.

Stopnie wtajemniczenia

Zanim jednak samemu się to poczuje, trzeba przejść swoistą ścieżkę wtajemniczenia. Andrzej Kliś stwierdza, że należy podzielić „turystów” na pewne typy. Pierwszy to „spacerowicze”, czyli osoby, które kiedyś na koniu siedziały, nie boją się i chcą jechać w teren na lonży – czyli podczas gdy instruktor prowadzi konia na uwięzi za pomocą liny i ma nad nim stuprocentową kontrolę. Wtedy koń porusza się wyłącznie stępa – powoli, łatwe trasy.

Kolejny typ konnego turysty Kliś określa jako „odważny i nieczuły”.
- Utrzymuje się w siodle, chce tylko galopować – ale robi przy tym krzywdę koniom i balansuje na granicy ryzyka… tacy są najgorsi – kręci głową przodownik. - „Selfi” co dziesięć metrów, obijanie grzbietu konia przez nieumiejętne siedzenie, szarpanie wodzami – efekt - pokrwawione pyski koni. Takich się unika i zazwyczaj … nazwijmy to... sprowadza do realu na wstępie.

Na podobnym poziomie znajduje się tzw. panikarz. Boi się, nie ma warunków fizycznych do uprawiania jeździectwa i obcowanie ze zwierzęciem to dla niego prawdziwa trauma. Ale zdjęcie z koniem na fejsie jest!

Na szczęście turysta konny w pewnym momencie staje się „koniarzem”, czyli osobą świadomą. Koniarz zatem potrafi jeździć i rozumie, że koń to nie motocykl. Po jego wyrazie twarzy już widać, że czerpie z konnej jazdy ogromną przyjemność. Co więcej, jazda ta sprawia też przyjemność wierzchowcowi.

Konie i podhale

- Jeździectwo górskie, w ogóle jeździectwo, nie jest dla każdego – kwituje Kliś. - Pomijając takie przeszkody jak schorzenia układu ruchu, wysoką ciążę itd., trzeba pamiętać o kondycji i sprawności fizycznej. Godzina w terenie dla laika to tydzień bólu ud. Ponadto osoby pozbawione empatii, dla których koń to tylko środek transportu, też się nie nadają – koń wtedy cierpi. Osoby, które panicznie boją się dużych zwierząt też powinni się zastanowić.

Dlatego warto znaleźć odpowiednie miejsce, aby samemu przekonać, czy się nadajemy. Najlepiej pod okiem doświadczonego koniarza. I tu dobra wiadomość. Turystyka konna to w 90 procent przypadków czyjś sposób na życie. Dlatego ci, którzy w stadninach na Podhalu „pracują”, nie są zwykłymi trenerami czy instruktorami.

Kim zatem?

Pozwolę sobie zacytować jednego z nich – „ja tego opisać nie potrafię”.

Łukasz Razowski