Niektórzy twierdzą, że odcinek między Beskidem Żywieckim, a Gorcami to najnudniejszy fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego. Mylą się! Zapraszam na kolejną część wyprawy GSB i zapewniam, że nudno nie będzie.

Ostatnim razem dobrnęliśmy szczęśliwie do Przełęczy Krowiarki i do granic Babiogórskiego Parku Narodowego. Za nami został najwyższy szczyt Beskidów, lecz na odpoczynek nie ma co liczyć, bo oto przed nami kolejny gigant – licząca 1369 m n.p.m. Polica. W drodze na jej szczyt zaliczymy jeszcze zarośniętą lasem Halę Śmietanową i natkniemy na słupy graniczne, które w latach II Wojny Światowej wyznaczały tu granicę między Generalną Gubernią, a Słowacją. Inną pamiątką z ostatniej wojny są też widoczne przy szlaku pozostałości po okopach.

Na samej Policy znajduje się rezerwat przyrody, chroniący tutejszy las świerkowy. Rezerwat nosi imię wspomnianego już ostatnim razem prof. Zenona Klemensiewicza, językoznawcy, który zginał w katastrofie lotniczej, do jakiej doszło tu 2 kwietnia 1969 roku. Wydarzenie to upamiętnia pomnik w kształcie ogona samolotu, przy którym znajduje się tablica z nazwiskami ofiar wypadku. Okoliczności tragedii nigdy nie zostały do końca wyjaśnione i obrosła ona wieloma legendami. A jak było naprawdę?

Zabłąkany samolot
Turbośmigłowy AN-24 lot nr. 165 z Warszawy do Krakowa wystartował ze stolicy o godz. 15.20. Zgodnie z planem ok. godz. 15.49 pilot powinien poinformować kontrolę naziemną, że mija radiolatarnię w Jędrzejowie, a tym samym opuszcza obszar nadzorowany przez wieżę w Warszawie i wlatuje w rejon podlegający kontrolerom z Krakowa. Tak się nie stało, więc wieża warszawska połączyła się z samolotem i o 15.54 uzyskała od kapitana zapewnienie, że maszyna minie Jędrzejów za ok. minutę. O godzinie 15.56 AN-24 ponownie połączył się z Warszawą i poinformował, że przeleciał nad radiolatarnią jędrzejowską o 15.52. Po upływie kolejnej minuty samolot zgłosił się do Krakowa i przekazał wiadomość, że minął Jędrzejów o 15.49. Pilot podawał więc trzy różne, wzajemnie się wykluczające czasy przejścia nad Jędrzejowem, lecz nie wzbudziło to większych podejrzeń kontrolerów, którzy zaczęli naprowadzać maszynę na Kraków. Wieża w Balicach była przekonana, że widzi samolot na radarze, a piloci – choć nie mogli zlokalizować lotniska – zdali się całkowicie na kontrolerów. Ci ostatni wydawali maszynie polecenia kolejnych manewrów, aż w pewnym momencie AN-24 zniknął z radaru. Po kilku minutach do Balic dotarła wiadomość, że o zamglone stoki Policy roztrzaskał się właśnie samolot. Służby ratownicze szybko znalazły się u podnóża góry, lecz ze względu na śnieg i trudne warunki terenowe do samego miejsca katastrofy dostać się już nie mogły. Milicji i wojsku pomagali więc ratownicy GOPR, którzy przez kilka kolejnych dni zwozili ofiary saniami na dół. Katastrofy nie przeżył nikt.

glowny-szlak-beskidzki-m-01

 

Władzom PRL bardziej zależało na wyciszeniu całej sprawy niż na ustaleniu przyczyn tragedii, więc wypadek na Policy szybko stał się tematem licznych teorii spiskowych. W końcu jak to możliwe, że samolot z Warszawy do Krakowa znalazł się aż 70 kilometrów od celu? Najbardziej popularna była wersja, mówiąca o porwaniu lub próbie ucieczki na zachód, czego dowodem miał być fakt, że samolot w chwili katastrofy był mniej więcej na kursie do Wiednia. Standardowa w tamtych czasach hipoteza zakładała, że AN-24 został w tej sytuacji zestrzelony przez armię radziecką.

Komisja badająca przyczyny katastrofy ustaliła, że o godzinie 15.49 samolot wcale nie znajdował się nad Jędrzejowem, lecz znacznie bliżej Krakowa. Nikt na wierzy w Balicach tego nie sprawdził, więc gdy obsługa naziemna przekonana była, że samolot zbliża się do Krakowa, AN-24 był już w rejonie Zawoi. Ani piloci, ani wieża nie mieli pojęcia, gdzie właściwie znajduje się maszyna. Śledztwo wykazało, że załoga nie kontrolowała dokładnie czasu lotu i położenia samolotu. Za winnych tragedii uznano także kontrolerów z lotniska w Krakowie, którzy błędnie naprowadzali maszynę. Ponadto okazało się, że port w Balicach posługiwał się radarem, który nie posiadał wymaganych certyfikatów i nie powinien być używany. Prawdopodobnie do katastrofy przyczyniła się również awaria jednej z krakowskich radiolatarni. Ale dlaczego właściwie piloci zignorowali tak podstawowy obowiązek, jakim jest kontrola parametrów lotu? Tego nie ustalono nigdy. Podobnie zresztą jak ostatecznej liczby ofiar. Na pamiątkowej tablicy umieszczono 53 nazwiska, ale możliwe, że samolotem leciało więcej osób. Powszechną praktyką w tamtych czasach było bowiem zabieranie na pokład nadprogramowych pasażerów. Polica wciąż strzeże tajemnicy tamtych wydarzeń, a fragmenty rozbitej maszyny można podobno znaleźć w lesie do dziś.

glowny-szlak-beskidzki-m-02

 

Oprócz pomnika katastrofę przypomina również krzyż, na który natkniemy się kilkadziesiąt metrów dalej. Niektóre jego elementy wykonane zostały z oryginalnych blach kadłuba AN-24, a umieszczony na krzyżu napis mówi o… 52 ofiarach wypadku. Inna inskrypcja poświęcona została z kolei partyzantom, którzy podczas wojny działali w całym masywie Policy. Poza ponurymi historiami góra ta może się jednak pochwalić także przyjemniejszymi atrakcjami. Ze szczytu widoczna jest panorama, obejmująca m.in. Beskid Śląski i Mały, Beskid Makowski i Wyspowy, Gorce i Pieniny, a także Tatry. Ciekawostką jest także to, że w paśmie Policy znajduje się największa z jaskiń Beskidu Żywieckiego. Oblica, bo tak się nazywa, ma ponad 400 m długości i ok. 21 m głębokości. Znajduje się ona na wysokości ok. 700 m n.p.m. nad Skawicą.

Góra partyzantów
Schodząc z Policy zawędrujemy na urokliwą Halę Krupową i do leżącego na jej uboczu schroniska. Nosi ono imię znanego nam już dobrze K. Sosnowskiego, twórcy GSB i ośmielę się stwierdzić, że jest to kolejne ze schronisk idealnych. Mieści się ono w typowo górskim, ukrytym pod lasem budynku, z którego tylko kilka kroków dzieli nas od spektakularnej hali. Obiekt zbudowano w 1935 roku, a podczas wojny – w roku 1944 – spalony został przez Niemców, prowadzących obławę na polskich partyzantów. Schronisko odbudowano w roku 1955, a dziś, w pierwszą niedzielę października, odbywa się tu każdego roku zlot turystów górskich, uznawany za oficjalne zakończenie sezonu letniego.

 

Kolejnym punktem na naszej trasie będzie szczyt Okrąglicy, gdzie znajduje się kaplica Matki Bożej Opiekunki Turystów, w której umieszczono epitafia poświęcone zmarłym ludziom gór. Warto zajrzeć, bo za Okrąglicą czekać nas będzie stosunkowo monotonny odcinek, ciągnący się aż po Przełęcz Malinowe. Znajdziemy na niej pomnik upamiętniający zamordowanych przez Niemców mieszkańców przysiółka Maliny oraz poległych partyzantów. Jeśli na chwilę zboczymy z GSB i zejdziemy szlakiem niebieskim do Polany Malinowe, to trafimy z kolei na tzw. partyzanckie mauzoleum – kolejną kaplicę, przy której wmurowano tablice z nazwiskami żołnierzy AK oraz wspierających ich cywili. O partyzantach wspominałem wcześniej już dwa razy, czas więc najwyższy, aby wyjaśnić w końcu, co to za jedni i czego dokonali.

W latach II Wojny Światowej masyw Policy był kryjówką dla kilku oddziałów partyzanckich, lecz nas najbardziej interesują jednostki AK „Chełm” i „Huta Podgórze”. Mocno dawały się one okupantom we znaki, atakując m.in. oddział i posterunek niemieckiej straży granicznej w Sidzinie oraz Zubrzycy, wysadzając wiadukt w Juszczynie czy rozbijając jednostkę żandarmerii w Skawicy. Rozjuszeni Niemcy postanowili rozwiązać problem partyzantów i w dniach 13 – 14 października 1944 roku zorganizowali na Policy wielką obławę, w której uczestniczyło ok. 6 tys. żołnierzy. Polskim bojownikom udało się szczęśliwie uciec z pułapki, ale Niemcy spacyfikowali wtedy wspomniany przysiółek Maliny i spalili schronisko na Hali Krupowej.

Bitwa pod Jordanowem
To jeszcze nie koniec wojennych historii, ale póki co, czeka nas najnudniejszy (podobno) odcinek szlaku, a mianowicie zejście do miejscowości Bystra i dalej do Jordanowa. GSB prowadzi tu głównymi, ruchliwymi drogami – najpierw krajową 28-ką, później lokalną trasą łączącą Jordanów ze Skawą, a na końcu przecina drogę krajową nr. 7 czyli samą „Zakopiankę”. Szlak biegnie w tym rejonie pograniczem trzech pasm górskich i oprócz Beskidu Żywieckiego zahacza też o Beskid Makowski oraz Beskid Wyspowy. Istotnie, zbyt wielu atrakcji raczej tu nie spotkamy i na specjalne widoki też nie ma co liczyć, ale będąc w Jordanowie warto pamiętać, że we wrześniu 1939 roku walczyła w tych okolicach 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej płk Stanisława Maczka. Była to pierwsza i jedyna - nie licząc powstającej dopiero Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej - całkowicie zmotoryzowana jednostka ówczesnego Wojska Polskiego. Brygada wyposażona była m.in. w angielskie Czołgi Vickers E oraz tankietki TKS i stanowiła odwód rezerwowy Armii „Kraków”.

glowny-szlak-beskidzki-04

 

Pierwotnie Jordanowa bronić miały symboliczne siły 1 pp KOP płk Wojciecha Wójcika, więc gdy tylko okazało się, że naciera na nie cały niemiecki XXII Korpus Pancerny gen. von Kleista, polskie dowództwo już w pierwszym dniu wojny zdecydowało się skierować w ten rejon pancerniaków Maczka. Mieli oni spowolnić postępy Niemców na górskich przełęczach i nie dopuścić do okrążenia Armii „Kraków” od południa”. Brygada, dzięki swojej mobilności, szybko dotarła na miejsce i zajęła pozycje na wzgórzu nad wsią Wysoka koło Jordanowa. Polscy żołnierze bronili go przez cały 2 września, niszcząc ok. 40 niemieckich czołgów, a w kolejnym dniu walczyli z nieprzyjacielem wycofując się w rejon Krzeczowa. Jedna brygada oczywiście nie mogła odmienić losów wojny 1939 roku, ale Stanisławowi Maczkowi i znacznej części jego żołnierzy udało się przetrwać kampanię wrześniową i przedostać na zachód. Maczek, już jako generał, dowodził później 1 Dywizją Pancerną, która w roku 1944 uczestniczyła w słynnej bitwie pod Falaise.

I to już koniec wspomnień wojennych. W tym miejscu definitywnie pożegnamy się również z Beskidem Żywieckim, Makowskim oraz Wyspowym. Przed nami Rabka, będąca bramą do kolejnego pasma na szlaku – do Gorców. Ale o nich już następnym razem.

Adam Nietresta