Pierwsza Polka, która dokonała wejść na wszystkie pięć siedmiotysięczników byłego ZSRR (Pik Pobiedy, Chan Tengri, Pik Somoni, Pik Korżeniewskiej, Pik Awicenny dawniej Lenina) i tym samym uzyskała prestiżowy tytuł Śnieżnej Pantery – tak często bywa opisywana w prasie Aleksandra Dzik, przewodnik górski, narciarz, wspinacz i jak sama o sobie pisze, specjalistka od wyjazdów w góry Azji.

Pasję odziedziczyła po rodzicach. - Tata za młodu zajmował się alpinizmem, ale mama była przeciwna, żeby mnie w to wciągać. Zabierali mnie jednak na rekreacyjne wycieczki w Beskidy we wszystkie wakacje i weekendy. Czytałam książki związane z górami, których w domu było pełno. To wystarczyło do rozpalenia wyobraźni. Wystarczyło również, by uchwycić się tych gór – opowiadała jednemu ze śląskich portali internetowych, Ola Dzik, która ze Śląska pochodzi.

ola-dzik-m-1

 

Jej pierwsze, poważne górskie przygody zaczęły się w liceum, w którym poznała ludzi ze studenckiego koła przewodników beskidzkich. W tym czasie zaczęła również trenować narciarstwo wysokogórskie, w którym osiągnęła nawet kilka sukcesów takich jak: Mistrzostwo Polski w Narciarstwie Wysokogórskim w sezonie 2006/2007, Puchar Polski w Narciarstwie Wysokogórskim 2006/2007.

Ola bierze też udział w rajdach przygodowych. Jest to wytrzymałościowy sport zespołowy będący kombinacją kilku dyscyplin, między innymi: biegu na orientację i nawigacji w terenie, rowerów górskich, kajakarstwa, wspinaczki, rolek. W zależności od miejsca i czasu rozgrywania może też zawierać narty biegowe, biegi w rakietach śnieżnych, jazdę konną czy rafting. Jeśli chodzi o rajdy to tutaj też Aleksandra Dzik może pochwalić się zwycięstwami: Mistrzostwo Polski w Rajdach Przygodowych w sezonie 2008 (w zespole Navigator Suunto), Wicemistrzostwo Czech w Rajdach Przygodowych w sezonie 2005 (w zespole Davis Trezeta AT).

Kobiece zespoły

Jednak przede wszystkim podróżuje i zdobywa kolejne szczyty. W jej życiu najpierw pojawiły się Beskidy, później Tatry, a dopiero po nich Alpy, Pamir i Tien- Szan. W 2004 roku wzięła udział w wyprawie na Mont Blanc, po której zdecydowała, że góry wysokie to coś dla niej. - Wspinaczką wysokogórską zajmują się osoby, którym zwykłe życie nie wystarcza. Potrzebna jest też umiejętność znoszenia bardzo ciężkich warunków. W piekle wiatru, śnieżycy zamarzając, myślę: co ja tutaj robię? A potem znowu mnie to pociąga – powiedziała jednemu z portali internetowych, Ola Dzik.

ola-dzik-m-2

 

Dlatego w 2006 roku zdobyła swój pierwszy siedmiotysięcznik, dawny Pik Lenina, obecnie szczyt Avicenny (7134 m n.p.m.). Z kolei w lipcu 2011 roku weszła na swój pierwszy ośmiotysięcznik Gasherbrum II. Zdobyła go w zespole kobiecym z Ukrainką Marią Chitrykową, z którą wcześniej aktywnie uczestniczyły w poręczowaniu i przygotowywaniu drogi.

Zresztą to nie był jej pierwszy sukces dokonany w żeńskim gronie. W 2009 roku Aleksandra Dzik była jedną z uczestniczek i organizatorek „Tien-Shan 2009- Polish Female Expedition”. Była to wyprawa trzech kobiet (z Olą Dzik wyruszyły Aleksandra Ihnatowicz oraz Joanna Stasielak) na Pik Pobiedy (7439 m n.p.m.). - A co by było, gdyby na męskie wsparcie nie można liczyć, gdyby tak ,,utrudnić sobie życie" i spróbować samodzielnie? To pytanie chodziło mi po głowie już od dawna, ale nie wierzyłam, że znajdę zespół. Aż pewnego dnia poznałam dziewczyny, które myślą tak samo. I tak zaczął się rodzić nasz ,,Female Team" – opowiadała przed wyprawą Aleksandra.

ola-dzik-m-3

 

Rok później Ola Dzik postanowiła dodać kolejną cegiełkę do kobiecej, górskiej historii. Jako pierwsza przedstawicielka płci żeńskiej ukończyła zawody Elbrus Race na najdłuższej trasie Extreme, ustanawiając tym samym kobiecy rekord w biegu na szczyt Elbrusa - 5 h 04 min.

Co najbardziej pociąga ją w zdobywaniu szczytów? - W wysokich górach nie ma miejsca na takie nasze pseudowartości jak pieniądze i kariera. Z tego dystansu widzi się, jak to wszystko jest małe i płytkie. Nie ma miejsca na kreowanie wizerunku, lansowanie się. Podoba mi się taka autentyczności relacji między ludźmi. Ale również kontakt z naturą, bycie w zgodzie z rytmem biologicznym. Mamy też do czynienia z innym rodzajem stresu, bezpośrednim. Jak leci lawina- to uciekam. To coś innego niż podstępny szef, który nie wiadomo co knuje – stwierdziła Ola w jednej z przeprowadzonych z nią rozmów.

Podczas innego wywiadu dodała. - Na pewno nie chciałabym wypoczywać w jakimś kurorcie w hotelu pięciogwiazdkowym. Nie cierpię siedzenia na plaży w palącym słońcu. Zdecydowanie wolę góry.

Matylda Młocka