Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, Janusz Majer, Ryszard Pawłowski, to właśnie z tymi osobistościami polskiego i światowego himalaizmu wspinał się pewien człowiek z Sosnowca. Śląsk zawsze był określany kolebką polskiego himalaizmu. I choć niektórzy rzucą, że Sosnowiec to przecież nie Śląsk, a Zagłębie Dąbrowskie, to ten fakt zdaje się mieć tu najmniejsze znaczenie. Pisząc człowiek z Sosnowca nie mam na myśli wielkiego kierownika wypraw w góry wysokie, Ryszarda Szafirskiego. Dziś zatrzymuję się przy osobie Janusza Nabrdalika.

I choć sam niestety nie zdążyłem go poznać, to każda opowieść, anegdota, każda fotografia, uśmiechy ze strony rozmówców, kiedy wspominam o Januszu spowodowały, że stał się dla mnie postacią wyjątkową, o której zapomnieć nam nie wolno.

fot. z archiwum Olgi Nabrdalikfot. z archiwum Olgi Nabrdalik

Janusz urodził się w 1949 roku w Sosnowcu. Tam się wychował, mieszkał i pracował. Stamtąd wyruszał realizować swoją wspinaczkową i górską pasję. Pasją tą skutecznie zarażał innych, zarówno tych starszych jak i młodszych, którzy rozpoczynali swą przygodę ze wspinaniem. Nim Nabrdal (tak na Janusza mówili i mówią do dziś przyjaciele) zaczął się wspinać, jako młodzieniec uprawiał lekkoatletykę. Reprezentował takie kluby sportowe jak Zagłębie Sosnowiec czy KS Włókniarz Sosnowiec. Kochał aktywność fizyczną, co zaprowadziło go dalej w kierunku miłości jego życia, którą było wspinanie.

„Wspinanie to jest moje ego życiowe i nie wiem, czy to się kiedyś skończy... ...ja myślę, że nigdy. Myślę, że jeszcze wszystko przede mną. Jeszcze jest ten zapał, siła i to jest we mnie. Nie wyobrażam sobie życia bez wspinania” – mówił Janusz

W roku 1976 w wieku 27 lat Janusz swoje zainteresowanie skierował w kierunku działalności jaskiniowej. Zdecydował się wejść w szeregi Klubu Speleologicznego Aven. W jaskiniach działał jednak tylko przez około rok czasu, po czym postanowił zająć się wspinaczką powierzchniową. Wtedy też dołączył do Klubu Wysokogórskiego w Katowicach. Tam poznał ludzi których przedstawiać dziś nikomu nie trzeba, a z którymi to w przyszłości miał ruszyć w Tatry, a dalej w najwyższe góry świata – Himalaje.

fot. z archiwum Janusza Majerafot. z archiwum Janusza Majera

W Tatrach Janusz wspinał się między innymi z takimi osobistościami jak Andrzej Marcisz, Ryszard Pilch, Władysław Niewiarowski, Jan Fijałkowski i długo można by wymieniać kolejnych nestorów taternictwa. Nadszedł wreszcie w życiu Janusza taki dzień, w którym rozpoczęła się jego himalajska przygoda.
W roku 1983 pojechał na wyprawę pod kierownictwem Janusza Majera. Celem był Ganesh II i IV. Już 2 lata później pod wodzą tego samego kierownika Nabrdal pojechał zawalczyć o ośmiotysięcznik Lhotse na jego legendarnej południowej ścianie. Sam wspominał później tę wyprawę jako najważniejszą w historii jego górskiej działalności. Jak mówił, była to dla niego wyprawa bardzo długa, ale też taka, która uczyła pokory w obliczu potęgi gór. Dla Janusza liczyła się atmosfera jaka panowała podczas wyprawy między jej członkami.
Oczywiście droga w Himalaje dla Janusza wyglądała dokładnie tak samo, jak dla wszystkich innych wspinaczy w tamtych czasach. Wraz z Jerzym Kukuczką, Krzysztofem Wielickim, czy Ryszardem Pawłowskim, Janusz zarabiał na wyjazdy wykonując prace wysokościowe, w tym słynne malowanie kominów na terenie większych i mniejszych zakładów przemysłowych.

fot. z archiwum Janusza Majerafot. z archiwum Janusza Majera

Tak dziś wspomina Nabrdala Janusz Majer:

„Janusz pojechał ze mną na dwie himalajskie wyprawy. Na Ganesh II i IV w roku 1983 i później na południową ścianę Lhotse w roku 1985. Mimo to w środowisku kojarzony był głównie jako wspinacz skałkowy. Pamiętam dobrze tamten czas, pamiętam jak bardzo Januszowi zależało na tym, by z nami pojechać. Wiedziałem, że jest na tyle utalentowanym i przygotowanym wspinaczem, by pojechać z nami w Himalaje. W tamtych czasach do udziału w takiej wyprawie wymagana była karta taternika. Tak się niefortunnie złożyło, że Janusz owej nie posiadał. Bardzo nie spodobało się to Walkowi Nendzy i Janusz musiał zdać na pierwszy stopień taternicki. By pojechać na wyprawę pracował z nami na kominach. Sprzedał też w tym celu swoją ukochaną Syrenę. No ale takie to były czasy. Każdy wyjazd w góry wysokie wymagał często niemałych poświęceń.
Już wyprawa na Ganesh pokazała Januszowi czym są góry wysokie. Podczas wyprawy zginął Andrzej Hartman, a w ścianie został Rysiek Pawłowski, któremu trzeba było pomóc w zejściu. Wtedy zobaczyłem, że Janusz ciężko pracował, by ratować kolegę.
Dwa lata później na Lhotse wspinałem się razem z Januszem. Stąd też mam go uwiecznionego na zdjęciach z akcji górskiej. Wiedziałem już wtedy, że Nabrdal to dobry partner w akcji górskiej.”

Mimo udziału w wyprawach himalajskich Janusz nie rezygnował ze wspinaczki w górach Europy. Cenił sobie takie górskie regiony jak Alpy, Tatry, góry Szkocji, ale ponad wszystko kochał Dolomity. Jak sam wspominał, przyciągał go ogrom tamtejszych ścian.
Nadszedł rok 1991. Janusz postanowił profesjonalnie zająć się produkcją sprzętu wspinaczkowego. Otworzył więc firmę, której nazwa nie była przypadkowa. To „Lhotse”, dziś marka znana w szeroko rozumianym świecie wspinaczkowym. Zakład oczywiście mieścił się w Sosnowcu. Janusz zaczął produkcje uprzęży przy użyciu półprzemysłowej maszyny, która mieściła się w jego… …kuchni.
Później było już tylko lepiej. Produkty Lhotse trafiły do sprzedaży na terenie kraju i poza jego granicami. W kolejnych latach eksport rozszerzył się na Stany Zjednoczone i Kanadę.

fot. z archiwum Sebastiana Chrząszczafot. z archiwum Sebastiana Chrząszcza

Janusz nie próżnował. Każdy moment był dla niego dobry, by jechać się wspinać z przyjaciółmi. Wspierał sprzętowo i merytorycznie wielu młodych wspinaczy. W środowisku wspinaczkowym był wręcz uwielbiany. Zawsze ciepły, zawsze otwarty, zawsze uśmiechnięty żartowniś. Tak właśnie wspominają go dziś przyjaciele.
Niestety nadeszła choroba, z którą Januszowi nie udało się wygrać. Nabrdal odszedł od nas w 2012 roku w wieku 63 lat. Firma Lhotse trafiła w ręce żony Olgi, która do dziś kontynuuje jej działalność. Janusz spoczął w swojej rodzinnej miejscowości. Właśnie dziś skończyłby 68 lat…

Bartek Andrzejewski