Serbskie autobusy nie dojeżdżają do Sarajewa. Trasę kończą, po zrobieniu ogromnego koła po otaczających miasto górach, we Wschodnim Sarajewie, serbskojęzycznym sąsiedzie stolicy Bośni i Hercegowiny. Oba miasta kiedyś były jednym, również i dzisiaj nie dzielą ich żadne widoczne granice. Po prostu nagle tabliczka informuje, że przejeżdża się z jednego miasta do drugiego. Niewidzialna granica dzieli w tym miejscu również dwie główne części z których składa się dwudziestotrzyletnie państwo: Federację Bośni i Hercegowiny oraz Republikę Serbską; cyrylicę oraz łacinkę, Serbów i Boszniaków, prawosławie i islam.

Niczego jednak nie dzieli konsekwentnie i wyraźnie, gdyż wszystkie tak pieczołowicie przez polityków rozdzielane rzeczy, rzeczywistość złośliwie łączy na nowo, miesza i kotłuje. W obu miastach na ścianach bloków mieszkalnych w dalszym ciągu widać ślady identycznych kul.

Zanim zdezorientowany turysta dostanie się do najstarszej części miasta i przeniesie się w wyobraźni w czasy Imperium Osmańskiego po wypiciu łyka wody z fontanny Sebilj na placu Baščaršija lub do upadających Austro-Węgier w miejscu zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda na skrzyżowaniu ulic bana Kulina i Zielonych Beretów, będzie musiał znaleźć trolejbus opuszczający biedniejsze i smutniejsze Wschodnie Sarajewo. Pozornie nie ma tu takich śladów wielkiej historii jak za miedzą. Jednak i tu spacerujący pomiędzy ponurymi blokami turysta ma szanse nagle przenieść się w czasie, gdy nagle jego oczom ukaże się bilbord z sympatycznym, uśmiechniętym wilkiem pokazującym mu dziwny gest - coś między rozcapierzeniem palców w literę "V" na znak zwycięstwa, a skrzyżowaniem ich, by móc bezkarnie kłamać. Ten wilczek to Vučko.

Welcome to Sarajevo '84

Welcome to Sarajevo '84

Vučko i Sablik

Wilczek Vučko. Maskotka Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984. Każda olimpijska transmisja telewizyjna, włączając w to najpiękniejszy taniec na lodzie Jayne Torvill i Christophera Deana, zaczynała się wówczas od krótkiej animacji na której Vučko leciał na nartach przez ciemnoniebieski, zachmurzony kosmos przy akompaniamencie zimnego syntezatorowego podkładu rodem z Depeche Mode i śpiewając głosem nawołującego wiernych muezina: "sarajewooooooooo" pędził z orbity w kierunku Ziemii, by ostatecznie spaść na niespodziewające się niczego miasto niczym bomba.

Patrzyłem na niego w wielkim zdziwieniu. "Co ty tu robisz, Vučko, po tych wszystkich latach?" - spytałem się wilczka. Vučko pokazał mi ten sam gest, co przybywającym sportowcom trzydzieści jeden lat temu i patrzył na mnie szelmowskim wzrokiem, również niezmiennym od trzech dekad. Nad jego głową widniał napis: Welcome Sarajevo '84, a obok wyrysowana była mapa wszystkich obiektów sportowych: czterech gór olimpijskich, stadionu, hoteli, lotniska. Albo znowu są lata osiemdziesiąte, albo nie lubią zbyt często zmieniać reklam, pomyślałem, zanim udało złapać się tramwaj.

Welcome to Sarajevo '84

Welcome to Sarajevo '84

Po drodze na niektórych blokach widać było ślady po bombach, a na kilku pozostałych namalowany był Vučko grający w hokeja lub pomarańczowa śnieżynka - logo olimpiady. Budynki z Vučkiem to wioska olimpijska, lub raczej blokowisko olimpijskie. Obecnie mieszkają tam, podobnie jak w najlepiej usytuowanych budynkach w najbliższym sąsiedztwie wyciągów narciarskich, rodziny niezliczonych bośniackich ministrów i drobniejszych polityków, których dzięki podziałowi państwa są setki i którzy tworzą osobną kastę, po godzinach pracy zaskakująco zgodną i zaprzyjaźnioną, utrzymującą się głównie dzięki korupcji. Budynki sprawiają jakby olimpiada dopiero miała się zacząć, dopiero po dłuższym spojrzeniu widać, że czasy świetności miały już za sobą, ale i tak, przez to kto je zamieszkuje są bardziej odnowione niż pozostałe, nie zbudowane na potrzeby sportowców osiedla.

W starej części miasta na targu czeka kolejne zaskoczenie. Pamiątki. Niebiesko-żółta koszulka z Vučkiem. Magnesy na lodówkę z naszym wilczkiem, breloczki do kluczy, plastikowe figurki z Vučkiem. Gadżetów z logiem olimpiady jest więcej nawet od pamiątek z Gawriłą Principem strzelającym do Franza Ferdinanda. Młody Serb zapewne zdawał sobie sprawę, że jego czyn może być wkrótce punktem zapalnym do rozpoczęcia wojny, ale czy spodziewał się, że powstaną z nim magnesy na lodówkę? Podobnie jak arcyksiążę musi wciąć ginąć na bazarkach w środku miasta, miasto wciąż żyje olimpiadą, zarabia na olimpiadzie, kocha olimpiadę i jest olimpiadą przesiąknięte jak żadne chyba inne na świecie.

Welcome to Sarajevo '84

Welcome to Sarajevo '84

Wyobrażam sobie jakby to wyglądało u nas. Gdzieś na Spyrkówce bilbord Welcome to Zakopane '93 z uśmiechniętym świstakiem Sablikiem, maskotką uniwersjady sprzed ponad dwudziestu lat, przyjaźnie pozdrawiającym przybyłych gości i machającym ciupagą. Mapa obiektów uniwersjady sprzed dwóch dekad. Przypinki, naszywki, breloczki, magnesy z Sablikiem. Szkoda, że Sablik - jedna z moich ukochanych maskotek z dzieciństwa - "pracował" tylko na drobnej uniwersjadzie, że nie mamy takiej marki jak Vučko. Może udałoby się nam ja stworzyć, gdyby starania o organizację igrzysk olimpijskich zakończyłyby się sukcesem? Z pewnością pamięć o tym przetrwałaby bardzo długo. Skoro wciąż potrafimy żyć Wojciechem Fortuną zdobywającym złoto olimpijskie gdzieś w połowie XVIII wieku w 1972, to zapewne Igrzyska Olimpijskie w Zakopanem byłyby marką turystyczną przez całe dziesięciolecia. I oczywiście usprawiedliwieniem, żeby nic już więcej z naszym miastem nie robić, bo przecież mamy markę, która jest wartością sama w sobie...

Stadiony i cmentarze

W Sarajewie od 1984 wiele się zmieniło. Nie tylko na skutek wojny w Bośni i 1425 strasznych dni oblężenia. Nowoczesne centrum miasta skupione wzdłuż ulicy Smoka z Bośni, słynnej Alei Snajperów, wypełniło się kolosalnymi biurowcami i potężnymi galeriami handlowymi, umiejscowionymi w jednym miejscu z dala od wąskich uliczek starówki. Zmieniły się również obiekty sportowe z 1984 roku.

Welcome to Sarajevo '84

Welcome to Sarajevo '84

Jednym z najważniejszych obiektów olimpijskich ulokowanych w centrum miasta była Skenderija, betonowa hala widowiskowa w kształcie okrętu (lub małego aligatorka) wybudowana w 1969. To właśnie tutaj tańczyli Torvill i Dean, tutaj również odbyła się ceremonia dekoracji medalistów. Zniszczony podczas wojny obiekt odbudowano i dziś służy jako hala dla niepotrzebujących szczególnie dużo miejsca sportów oraz centrum kulturalne, chociaż jak na złość podczas naszej wizyty miała akurat zniszczony dach przez opady śniegu, jakby koniecznie chciała poudawać przed nami nadwyrężony halnym zakopiański COS i służyła w większej części jako wieszak na bilbordy, a w mniejszej jako galeria sztuki współczesnej.

Największym obiektem w mieście jest stadion olimpijski Koševo. To tutaj 8 lutego 1984 łyżwiarka Sandra Dubravcić około trzeciej po południu zapaliła znicz, dzięki czemu wszystkim Bośniakom, sportowcom i kilku tysiącom dziennikarzy obawiającym się, że igrzyska mogą się nie odbyć z powodu braku śniegu, spadł kamień z serca. Podczas wojny został zniszczony, ale dzięki ogromnej pomocy Juana Antonio Samarancha, prezesa MKOLu już w latach dziewięćdziesiątych na nowo odbywały się tutaj ważne mecze piłki nożnej oraz koncerty, w tym występ U2 w 1997, dzięki któremu cały świat uwierzył, że wojna się naprawdę skończyła.

Z powodu smutnych dziejów lat 90-tych stadion treningowy zmieniony został na cmentarz. Dodajmy - ekumeniczny cmentarz muzułmańsko-protestancki. Leżą tu zarówno ci, którzy zginęli od kul noszonych przez Allacha jak i ci, których dosięgły pociski naszego Boga. Nad nagrobkami płonie olimpijski znicz. Po zakończeniu wojny każdy metr kwadratowy ziemi był na wagę złota, młode państwo nie mogło pozwolić sobie na utrzymywanie niepotrzebnego obiektu w świetle palącej potrzeby chowania ogromnej ilości zmarłych. Podjęto słuszną decyzję. Pod Tatrami natomiast postanowiono odwrotnie. Dla luksusu posiadania w mieście dużej ilości pustych hoteli i apartamentowców zmarłych grzebiemy na bagnach Pardałówki.

Welcome to Sarajevo '84

Welcome to Sarajevo '84

Pamięci zmarłych torów bobslejowych...

Pozostałe ważne miejsca ulokowane są jednak poza Sarajewem, na okolicznych górach. Są to, Bjelašnica, Jahorina, Igman oraz Trebević. Na stokach pierwszych dwóch znajdują się popularne i modne ośrodki narciarskie, w masywie Igmana podziwiać można kompleks skoczni narciarskich, natomiast na Trebeviciu największą atrakcją jest tor saneczkarsko-bobslejowy.

Na Trebević jedzie się najpierw przez szalenie wąskie uliczki między domkami i skałami. Jeden pas ruchu służy tutaj do jazdy w obu kierunkach i parking. Później mija się żydowski cmentarz i stromą skarpę z przepięknym widokiem na całe miasto: najstraszniejsze stanowiska snajperskie 44 miesięcy oblężenia. Nasz przewodnik Haris w sezonie turystycznym jeździ tędy z grupy praktycznie codziennie. Tor bobslejowo-saneczkowy to żelazny punkt każdej wycieczki po Sarajewie.

Czemu tor jest tak atrakcyjny wśród turystów? Mianowicie dlatego, że jest ogromny i opuszczony. Konstrukcja o długości niemal 1300 metrów w momencie budowy była jednym z najdłuższych, najdroższych, ale także najbezpieczniejszych torów bobslejowych na świecie. W dolnej części sportowcy jechali z niewiarygodną prędkością ponad 100 km/h. Złote medale zdobyli bobsleiści NRD. W czasie wojny w grubych betonowych ścianach toru wydrążono co 20 - 30 metrów dziury dla snajperów, mających tutaj bardzo wygodne i bezpieczne stanowiska, niemal niemożliwe do sforsowania dla Boszniaków. Obie strony konfliktu zaminowały okoliczne lasy do tego stopnia, że wciąż jeszcze zdarzają się tutaj wypadki, czasem nawet śmiertelne i turyści absolutnie powinni trzymać się sprawdzonych dróg i ścieżek. Bezpośrednio po wojnie saperzy znaleźli tylko w bezpośredniej bliskości toru przeszło 4000 różnego rodzaju min.

Sam tor służy przede wszystkim jako pole do popisu dla artystów parających się graffiti oraz malowaniem na murach, a więc wielka plenerowa galeria sztuki ulicznej w środku lasu. Sama betonowa konstrukcja niknąca gdzieś wśród drzew, sprawiająca wrażenie niemającej końca wydaje się budowlą nie z tego świata i robi piorunujące wrażenie.

Nie jest już możliwe zorganizowanie na nim zawodów bobslejowych ani saneczkarskich, gdyż metalowa konstrukcja jest zepsuta i nie wytrzymałaby zamrażania. Zresztą nie było tu nigdy tradycji tych sportów i niemal na pewno prawie nikt by z niego i tak nie korzystał.

...i zmarłych skoczni

By zobaczyć kompleks skoczni trzeba przejechać przez Wschodnie Sarajewo, a następnie skręcić w stromą drogę przez gęsty las z nielicznymi opuszczonymi willami i hotelami straszącymi zza zasp na polanach. Dotarliśmy do skoczni w przeraźliwie gęstej mgle, było widać tylko ich zarys. Wydawały się kilkoma betonowymi szubienicami majaczącymi w bieli ponad oślą łączką, na której początkujący narciarze mogą uczyć się jeździć przy dźwiękach tureckiego disco.
- Mamy jedyne skocznie na Bałkanach poza Słowenią! - powiedział z dumą przewodnik.
- Działają? - zdziwiłem się.
- Chyba żartujesz! - obruszył się Haris i chwilę sprawiał wrażenie obrażonego. - Przecież u nas nikt nie skacze na nartach...

Na końcu zeskoku zmarłych skoczni, na przeciwko restauracji, obok której bawią się dwa małe kundelki, jedne z tysięcy bezdomnych piesków ze stolicy Bośni, wciąż można stanąć na olimpijskim podium z pomarańczową śnieżynką i orwellowską datą 1984. Można zostać mistrzem olimpijskim sprzed trzech dekad. Ucieszyć się z dawno minionego zwycięstwa przy tureckiej muzyce. Przebić rękami mgłę w geście zwycięstwa. A potem wrócić do 2015, gdzie o tym samym zwycięstwie przypominają na bazarku magnesy na lodówkę.

Hubert Jarzębowski