Mieszkanie na tym zboczu to na standardy tych okolic zapewne coś jak mieszkanie przy Zakopiance u nas. W okolicy, jeśli dobrze zrozumiałem, w jednej z szop (na szczęście zamkniętej na kłódkę) znajdował się skład dynamitu, używanego przy budowie drogi. Dla spokoju ducha nie dopytywałem o szczegóły.

etiopia
W wielu miejscach można napotkać takie dziwne, samotne kapliczki. Bardzo często mieszkają przy nich potrząsający modlitewnymi sistrumami ksieża-pustelnicy o nieco szalonych, wpatrzonych w dal oczach i tajemniczych, błogich uśmiechach, traktowani. Miejscowi traktowali ich z wielką czcią i szacunkiem. Ciężarówka zatrzymywała się przy każdej takiej kapliczce by, co by nie mówić niezbyt zamożni, pasażerowie mogli podarować świętym mężom kilka birrów. Wydaje mi się, że takie miłe gesty pod adresem pustelników nie tylko mają przynieść szczęście i zapewnić przychylność "na górze", ale są bardzo ważne dla ogólnego samopoczucia tak biednych ludzi. Poczucia, że to nie mnie wiecznie jacyś farendżi mają dawać napiwki i prezenty, ale ja też czasem mogę coś komuś dać. Z tego też powodu wcale nie oczekiwali, żeby jakikolwiek biały się dorzucił do jałmużny. To była ich sprawa i ich pustelnicy. Bogaty Europejczyk wrzucający do koszyczka pustelnikowi równowartość miesięcznego zarobku w okolicy wszystkich by tylko wkurzył. A zresztą zapewne jechali na nasz koszt i zaoszczędzili nieco grosza, więc mogli coś wydać z czystym sumieniem.

etiopia
Portrecik naszej paki. Jest Aberra, jest Grum i paru nowych znajomych.

etiopia
Nie mogło zabraknąć również Melesse, czyli Melliego, czyli naszego kucharza. Jak przystało na kucharza najchudszej osoby, jaką spotkaliśmy w całych górach. Podczas podróży nie mógł gotować, więc przeistoczył się w didżeja i odbiornik radiowy w jednym. Puszczał fantastyczne etiopskie turbofolko disco afrikano, dzięki czemu mogliśmy oderwać myśli od wizji katastrofy samochodowej, czy wpadnięcia do przepaści, o co nie było trudno jadąc z absurdalną prędkością, w której lubował się kierowca.

etiopia
Przed samą przełęczą nasze dzielne Isuzu złapało zadyszkę i nie było w stanie pokonać ostatnich metrów wzniesienia. Zakomenderowano, że wszyscy biali zostają na pace, a wszyscy miejscowi czym prędzej schodzą i biegną na przełęcz. Starcy, kulawi i małe dzieci również. Takie zasady. Buntowanie się wprowadziłoby tylko dodatkowy, niepotrzebny chaos. Po kilku próbach samochód dał radę. 2/3 ludzi sprawnie wróciło na pakę i pojechało dalej z nami. Reszta udała się gruntową drogą gdzieś w pustkę, do wiosek oddalonych o 5, 10, 15 kilometrów. Po drodze do Chennek ciekawie przyglądały się nam koziorożce abisyńskie.

etiopia
Z perspektywy paki jazda była bardzo emocjonująca, szczególnie częste balansowanie na krawędzi przepaści. Kubie z naszej grupy, jako posiadaczowi najdłuższych nóg, przypadła przyjemność jechania w środku, w kabinie ciężarówki. Podczas jazdy myśleliśmy, że traci cała adrenalinę, ale okazało się, że to jednak on miał najciekawszą podróż. Kiedy dojechaliśmy do obozu Chennek był blady jak ściana. Okazało się, że obserwowanie kierowcy w akcji to dopiero było przeżycie. Dla zaoszczędzenia miejsca siedział na jednym fotelu z żoną, w prawej ręce trzymał smartfona (w biednych krajach afrykańskich generalnie dość dużo osób posiada smartfony, jak ktoś ma prąd w domu, często świadczy usługę ładowania telefonów za drobną opłatą) i coś na nim oglądał, a w lewej zwykły telefon, przez który nieustannie rozmawiał. Z powodu zajętych rąk całą drogę prowadził łokciami. Z zamiłowaniem kierowcy do rozwijania dużych prędkości na wirażach w parze szły również niedziałające hamulce samochodu.  

etiopia
Ostatniej nocy w Górach Simien pokłóciłem się z bezmózgimi Chińczykami, którzy po rozłożeniu luksusowych namiotów, w tym przenośnej toalety, uruchomieniu agregatu prądotwórczego, wydaniu stu bezsensownych poleceń swojej ekipie i wypaleniu kilkudziesięciu papierosów, zaczęli bawić się latającym dronem i straszącymi dżelady. Zadałem im kilka grzecznych, retorycznych pytań (np. what the fuck are you doing?), równie grzecznie poprosiłem, żeby wyłączyli urządzenie (turn off that fucking thing), zaproponowałem alternatywny sposób użycia drona. Ku mojemu zaskoczeniu posłuchali mnie natychmiast, więc obyło się bez bójek i strzelanin.
Ostatnie pożegnanie z pięknymi górami, ostatnie pożegnanie ze stadem dżelad i starym małpiszonem "Łe-łe", ostatnie pożegnanie z Messim, Mellim, Aniołem i Aberrą i ruszyliśmy w stronę Jeziora Tana i Bahir Dar – do źródeł Nilu Białego. Tutejsze wodospady należą ponoć do najpiękniejszych w Afryce. Jedyny problem jest taki, że elektrownia wodna posiada moc ich "włączania" i "wyłączania" i trudno przewidzieć, kiedy będą działać, a kiedy nie. No cóż, nie trafiliśmy na specjalnie wielkie, ale kto by narzekał stojąc nad Nilem?  

Hubert Jarzębowski

Przewodnik tatrzański. Autor dwóch książek: powieści "Carolus Victor" (carolusvictor.blogspot.com) oraz świeżo wydanego eseju "Cmentarz Symboliczny pod Osterwą. Duchy Miejsca". Tłumacz książki Diny Štěrbovej "Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach". Prowadzi wycieczki dla biura exploruj.pl.
Wycieczka do Etiopii odbyła się w dniach 24.09 - 8.10 2016 roku. Jej tegoroczny program zobaczyć można na stronie:
http://www.exploruj.pl/package/gory-simien-i-swieto-meskal/

Jeśli chcesz przejść do poprzednich części, obrazków z dachu Afryki kliknij poniżej:
część I
część II
część III
część IV