Jest maj, rok 1996. Wiosną dwie komercyjne wyprawy pod wodzą himalaistów Roba Halla (Jason Clarke) oraz Scotta Fischera (Jake Gyllenhaal) ruszają w dwóch konkurencyjnych ekspedycjach, by wejść na najwyższą górę świata. Historia jakich wiele.

Wielkie wyprawy komercyjne z zachodu, wielkie budżety, profesjonalny sprzęt, wysokie, nie zawsze adekwatne do możliwości ambicje uczestników wypraw.

„Everest”„Everest”

To właśnie film „Everest” w reżyserii Baltasara Kormákura, który za sprawą niesamowitych ujęć zrealizowanych na zboczach himalajskiego olbrzyma, przenosi nas w surowy, tak intensywnie eksplorowany, a jednocześnie niedostępny rejon najwyższego łańcucha górskiego Ziemi – Himalajów.

Co istotne, film nie jest wynikiem rozpędzonej wyobraźni hollywoodzkiego reżysera, a obrazem opartym na autentycznych wydarzeniach, wzbogaconych tu o wątki fabularne. To historia tragicznej wyprawy, której przebieg został zrelacjonowany w książkach: „Wszystko za Everest” Jona Krakauera, „Wspinaczka: Mount Everest i zgubne ambicje” Anatolija Bukriejewa, czy „Everest. Na pewną śmierć” Becka Weathersa.

Wszystko zaczyna się zgodnie z założeniami zgodnymi z zasadami realizacji wyprawy komercyjnej w góry wysokie. Skompletowanie „wyselekcjonowanej” grupy uczestników, stopniowe przygotowywanie ich do wyprawy, aklimatyzacja, aż po start właściwej akcji górskiej, która jest jednocześnie startem kluczowego wątku obrazu kinowego.

Warto zwrócić uwagę na podejście producentów do realizacji filmu. Nie nadają oni bowiem żadnemu z bohaterów boskich właściwości, jak miało to miejsce przy kręceniu innych filmów o tej samej tematyce. Za przykład posłużę się pamiętna rolą Izabeli Scorupco w filmie „Granice wytrzymałości”, gdzie bohaterowie cechują się odpornością fizyczną i psychiczną na poziomie Terminatora, albo Supermana wytrzymując wybuchy, lawiny, czy upadki z wysokości.

W okolicy 8000 metrów dla uczestników następuje moment zderzenia z brutalną rzeczywistością i nieokiełznaną potęgą natury, która nie ma litości i nie daje taryfy ulgowej, gdy ktoś popełnia błąd. W filmie margines błędu zostaje wyczerpany bardzo szybko, a fatalne w skutkach decyzje uczestników i kierowników wypraw stają się fundamentem wielkiego dramatu, jaki się wtedy wydarzył.

Mamy zdecydowanie do czynienia z obrazem ukierunkowanym na realizm, co dotyczy również prowadzonych przez aktorów dialogów. Film trzyma w napięciu i cechuje się swego rodzaju nieprzewidywalnością mimo, że ciąg wydarzeń mających miejsce w filmie nie jest przecież owiany tajemnicą. Ktoś, kto orientuje się w historii podboju Everestu , już idąc do kina wie, jak potoczą się losy bohaterów. Kluczowe momenty rozgrywające  się w kopule szczytowej najwyższej góry Ziemi są przedstawione w dobrym tonie, ale i z lekkim zaognieniem dramaturgii wydarzeń, zachowań uczestników wyprawy w finałowych momentach. W tym przypadku jest to jednak wdrożony z głową i ze smakiem istotny zabieg. Chodzi przecież o to, by zaciekawić, zaintrygować, wciągnąć widza. To się moim zdaniem producentom udało. Świadczą o tym statystyki oglądalności, opinie krytyków, a także noty w rankingach internetowych, które film otrzymał naprawdę wysokie. Idąc do kina zastanawiałem się, czy nie trafię na kolejny film nakręcony w konwencji właśnie wspomnianych przeze mnie wyżej „Granic wytrzymałości”, czy innej zekranizowanej pseudorelacji. Okazało się, że film był zrealizowany lepiej niż sobie to wyobrażałem i oglądałem go z dużą przyjemnością.

Film na dzień dzisiejszy można zakupić już na nośnikach, a niebawem zapewne doczekamy się premiery telewizyjnej. Sam nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że to jest dobry trzymający w napięciu film, który każdy miłośnik dobrego kina, szczególnie przygody przeplecionej dramatem i thrillerem powinien obejrzeć.

Bartek Andrzejewski