– Mam w górach jeden dogmat, zawsze staram się wrócić. Życie stawiam na pierwszym miejscu. To ono jest najwyższą wartością, dlatego nawet 100 metrów przez szczytem czasem należy zawrócić, żeby go nie stracić - mówiła podczas spotkania „W drodze po Koronę”, we wtorek 11 grudnia 2012 roku na 1 Piętrze w Warszawie, Kinga Baranowska, himalaistka i zdobywczyni ośmiu ośmiotysięczników. Wieczór z Kingą odbył się w ramach cyklu „Góry Wartości”.

Góra, która nie lubi kobiet

Kinga Baranowska od kilku lat konsekwentnie realizuje swój plan, którym jest skompletowanie Korony Himalajów. Do końca zostało jej jeszcze sześć szczytów. Do tej pory stanęła na ośmiu, a trzy z nich, Dhaulagiri, Manasalu i Kanczendzongę, zdobyła, jako pierwsza Polka.

O Kanczendzondze opowiadała podczas wtorkowego spotkania. – Mówi się o niej, że jest górą, która nie lubi kobiet. To na niej zaginęła Wanda Rutkiewicz. Zanim tam pojechałam, dwie kobiety stały na szczycie, z tego tylko jedna żyła, a więc statystyka makabryczna. Dlatego długo przygotowywałam się mentalnie na tę wyprawę – powiedziała Kinga Baranowska, która na szczycie stanęła 18 maja 2009 roku. Swoją wyprawę zadedykowała Wandzie Rutkiewicz.

Kanczendzonga to trzeci szczyt Ziemi i drugi, co do wysokości szczyt Himalajów. Do momentu wejścia Kingi został zdobyty przez trójkę Polaków: Jerzego Kukuczkę, Krzysztofa Wielickiego oraz Piotra Pustelnika. Jeśli chodzi o kobiety to przed Baranowską na szczycie stanęły zaledwie trzy: Brytyjka Ginette Harrison (zmarła w 1999 roku podczas zdobywania Dhaulagiri), Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner i Hiszpanka Edurne Pasaban.

kb-m-1

Pierwsza trudna sytuacja

Zanim jednak Kinga stała się znana, jako kobieta, której celem jest zdobycie Korony Himalajów była przewodnikiem górskim. – Chodziłam z turystami po Tatarach. Pewnego dnia zobaczyłam wspinaczy i postanowiłam, że chcę tak jak oni poczuć trochę wolności – opowiadała Kinga, która po tym wydarzeniu zapisała się do Klubu Wysokogórskiego „Trójmiasto”.

Później zaczęły się wyprawy. Pierwsza podróż w Himalaje miała miejsce jesienią 2003 roku. Kinga Baranowska zdobyła wtedy Czo Oju, ośmiotysięcznik położony na granicy Tybetu i Nepalu. W następnym roku brała udział w wyprawie na siedmiotysięcznik Szczyt Zwycięstwa znajdujący się w górach Tienszan.

Z kolei 22 lipca 2006 roku stanęła na szczycie Broad Peak w Karakorum. Potem były kolejne, 18 lipca 2007 była na wierzchołku Nanga Parbat, a w 2007 roku podjęła próbę wejścia na Dhaulagiri. Wtedy musiała zawrócić sto metrów przed szczytem. Na temat tej nieudanej próby zdobycia Dhaulagiri mówiła podczas wtorkowego spotkania.

Kinga opowiadała, że pogoda stawała się coraz gorsza, a wycofujących się himalaistów złapała śnieżyca. – Nie byliśmy na to przygotowani, dla mnie była to pierwsza tak poważna sytuacja w górach. Już po dwóch dniach skończyło nam się jedzenie, na szczęście znaleźliśmy zapasy po poprzedniej ekipie.

Himalaistka stwierdziła, że po tamtej wyprawie zaczęła w inny sposób patrzeć na swoich towarzyszy podróży. – Po 2007 roku już wcale nie skupiam się na tym, czy mój partner jest super wspinaczem i czy podciąga się na jednym palcu, bo to nie pomoże mi w trudnej sytuacji – mówiła Kinga i dodała. – To, co jest istotne to pytanie, czy w trudnej sytuacji partner poda mi rękę i czy ja jemu podam rękę.

W 2008 roku Kinga wróciła na Dhaulagiri i stanęła na szczycie 1 maja. W Tym samym roku 5 października zdobyła też Manaslu. Za obie wyprawy otrzymała nagrodę „Kolosa 2008” w kategorii alpinizm „za zdobycie w ciągu jednego roku dwóch ośmiotysięczników: Dhaulagiri oraz Manaslu”.

kb-m-2

27 kwietnia 2010 roku Kinga razem z Piotrem Pustelnikiem stanęła na Annapurnie i było to drugie kobiece wejście na tę górę ( w 1991 roku szczyt Annapurny zdobyła Wanda Rutkiewicz). W 2010 i 2011 roku Baranowska próbowała wejść na najtrudniejszy ośmiotysięcznik świata, K2. Jak do tej pory jeszcze się nie udało. Z kolei kilka miesięcy temu, bo w maju 2012 stanęła na Lhotse, czwartym co do wysokości szczycie świata, wznoszącym się w Himalajach Wysokich, na granicy Nepalu i Chin.

Na szczycie Lhotse stanęła sama, ponieważ jak opowiadała we wtorek, razem z Pawłem Michalskim zamierzali wejść na tę górę zachodnią ścianą, drogą klasyczną, jednak wolne tempo nie pozwoliło na zdobycie wierzchołka. Musieli zawrócić około trzysta metrów przed szczytem. - Byliśmy makabrycznie wolni, a była już godzina 14. Niby 300 metrów, które zostało w pionie można w dobrym tempie pokonać w trzy godziny, ale nasze tempo takie nie było i bylibyśmy na szczycie około 20. Postanowiłam, że zawracamy – mówiła Kinga.

W bazie okazało się, że następne okno pogodowe będzie dopiero za kilka dni. - Byłam absolutnie przekonana, że trzeba spróbować raz jeszcze. Wymyśliłam, że prześpię się jedną noc w bazie i później będę pokonywać po kilka odcinków na raz. Zobaczę, jak się będę czuła po obudzeniu, jeśli dobrze to wyjdę. Ale nic na siłę – stwierdziła Kinga, która wielokrotnie powtarzała, że w jej stylu nie jest zdobywanie szczytów za wszelką cenę.

Kinga Baranowska przez wielu jest krytykowana, a inni trzymają za nią kciuki. Pewne jest jednak to, że stara się ona tworzyć kobiecą, himalajską historię.

Matylda Młocka