Co jakiś czas w przeprowadzanych przeze mnie wywiadach staram się przedstawiać tu różne sylwetki „ludzi gór”. Dzisiaj kolejna rozmowa, tym razem z Ojcem Cyprianem Klahsem - Dominikaninem z Wiktorówek.

Zacznę od pytania podstawowego. Zapewne góry towarzyszą Ojcu od dawna- co więc jest w nich takiego silnego co ciągle tam trzyma i jak to się wszystko zaczęło? Jak bardzo trzeba być związany z górami i je kochać żeby tu żyć i pracować?

Moja przygoda z górami zaczęła się w szkole średniej. Najpierw były Pieniny, Gorce, Beskidy. Potem przez długi czas liczyły się tylko Bieszczady, choć i w Tatry jeździłem. Teraz Tatry na stałe. Oczywiście w moim przypadku jest to kwestia nie tylko moich upodobań, ale też woli przełożonych, którzy mnie tutaj skierowali, choć na moją prośbę. I można powiedzieć, że Tatry, nie tylko same góry, ale też cały ich klimat, ludzi z nimi związanych, dopiero powoli poznaję i odkrywam dla siebie. O tyle wszystko jest dla mnie nowe, że urodziłem się i wychowałem niemal nad samym morzem, a zdecydowaną większość życia spędziłem w dużych miastach. Teraz żyję na Wiktorówkach, w środku lasu, w pewnym sensie na odludziu, w małej wspólnocie. Jest to nowe doświadczenie w moim życiu.
Jedno jest dla mnie jasne: góry, podobnie jak morze, pustynia, niebo, jak wszystko co wielkie, monumentalne, piękne, mają w sobie coś wymownego i coś pierwotnego, i przez to jakoś naturalnie odsyłają do Stwórcy. Człowiek nie może sobie powiedzieć: to moje dzieło. Doświadcza, że jest coś większego od niego, coś, nad czym nie ma kontroli i przez to nabiera pokory.

Dominikanin z Wiktorówek - Ojciec Cyprian KlahsDominikanin z Wiktorówek - Ojciec Cyprian Klahs

Jak to jest, że nagle wysoko w górach powstaje Kościół, ktoś tam mieszka, ma swoje „centrum życiowe” i świadomie rezygnuje z bycia na „nizinach” i o wiele bardziej i szerzej dostępnych tam dóbr?

Jak już wspomniałem, w moim przypadku w grę wchodzi nie tylko osobisty wybór, ale też wola przełożonych i potrzeba tego miejsca, w którym jestem, Wiktorówek. To jest wpisane w ten rodzaj życia, który wybrałem już dawno temu, czyli w życie zakonne. I od początku tego życia uczymy się, żeby naprawdę być tam, gdzie się jest. To znaczy, żeby rzeczywiście miejsce, do którego zostaliśmy skierowani uczynić swoim „życiowym centrum”. Zdarzają się ludzie, którzy ciągle są „gdzie indziej”, niepogodzony ze swoim miejscem i swoim realnym życiem. To nie dotyczy tylko zakonników, ale wszystkich. Myślę, że sporo ludzi żyje w jakimś rozdwojeniu: myślami są tam, gdzie byli kiedyś, albo gdzie może kiedyś będą. „Gdybym był…” w innym miejscu, w innym czasie, w innej wspólnocie, w innej pracy, wtedy bym mógł rozwinąć skrzydła, wtedy moje życie byłoby sensowniejsze, ja lepszy, moja pracy bardziej twórcza itd. Można tak przeżyć całe swoje życie, tylko będzie to życie zafałszowane i podszyte permanentną frustracją. Na szczęście ja zostałem posłany w miejsce, w którym sam chciałem być.
A że powstał tu kościół, że jest sanktuarium, które wielu ludzi przyciąga, które jest, jak niektórzy mówią, miejscem magicznym albo cudownym, to trochę trudno wytłumaczyć. Historia tego miejsca ma już ponad 150 lat, przewinęły się przez nie pewnie miliony ludzi. A skoro są tu ludzie, to jest też Kościół. Jak to kiedyś powiedział patron naszego klasztoru, św. Jan Paweł II: „Człowiek jest drogą Kościoła”. Gdzie są ludzie, tam jest Kościół, a skoro jest ten Kościół przez duże „K”, to jest i kościół jako świątynia. To tak od ludzkiej strony. Ale ostatecznie stoi za tym łaskawość Boga, który wybiera takie miejsca, aby dać ludziom jakąś szczególną możliwość spotkania ze Sobą. Tutaj dokonuje się to przez pośrednictwo Maryi, którą nazywamy Królową Tatr.

Sprowokuje i zapytam, co Ojciec by robił i gdzie by był gdyby nagle nie było gór?

Trudne pytanie. Nie wiem, gdzie bym był. Gdyby to ode mnie tylko zależało, pewnie szukałbym jakiegoś miejsca, które pozwoliłoby mi być blisko natury. Wychowałem się w bliskości natury, lasu, morza – i to mnie bardzo pociąga. Ale jednak ważniejsze, niż miejsce i otoczenie jest dla mnie to, że wybrałem życie dla Boga i ludzi. Więc bez względu na to, gdzie bym był, robiłbym pewnie podobne rzeczy, jak i tutaj, starałbym się w jakiś sposób służyć Bogu i ludziom.

A przy okazji- jak Ojciec ocenia zachowanie zwykłych turystów z perspektywy gospodarza Wiktorówek?

Jest takie powiedzenie, że ludzi trzeba bardziej doceniać, niż oceniać. Myślę, że jest to mądre powiedzenie. Nie bardzo czuję się powołany do oceniania ludzi, turystów. Wolę oczywiście, jeśli ci, którzy przychodzą na Wiktorówki wiedzą dokąd przychodzą i potrafią uszanować charakter tego miejsca. I wielu ludzi tak ma. To jest fajne. Ponieważ jednak nasze sanktuarium leży przy szlaku turystycznym, to jednak często się zdarza, że turyści nie zwracają uwagi na specyfikę tego miejsca – ot, jeden z punktów na trasie. Pytają, co można zjeść, co kupić, co tu jest ciekawego…, nie potrafią zachować ciszy, uważają, że jest to dobre miejsce, żeby się poopalać, wypić piwo, zapalić papierosa, pogadać przez komórkę, zostawić śmieci. Są zdumieni, jeśli zwracamy im uwagę, czasami wdają się w awantury. To smutne. A jeśli któregoś dnia akurat skumuluje się takich osób więcej, jest to też drażniące. Oczywiście takie osoby rzucają się w oczy, ale myślę, że są one jednak w zdecydowanej mniejszości, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Wracając do gór. Moje kolejne pytanie brzmi: czy dla Ojca jest to jakaś tam kupa granitu, trochę kamieni i dolin czy to jednak coś głębszego? Ja mimo że raczej zawsze podchodziłem do gór jako do skały, trasy gdzie trzeba było wejść, zrobić zdjęcie i zejść i tyle, ale uwielbiałem zawsze być w ciepłym domu wieczorem, odświeżony i przy herbacie mieć takie poczucie SATYSFAKCJI i DOBREJ ROBOTY- a jak to jest z Tobą?

Po części już odpowiedziałem wcześniej na to pytanie. Dla mnie góry są wymowne, mówią, odsyłają do Stwórcy. Ale też bardzo łatwo poruszają coś we mnie, jakieś delikatne struny, uczą pokory, przywracają proporcje, wprowadzają wewnętrzną harmonię. Nie jestem żadnym wyczynowcem, ale wiem, że nawet łatwa trasa do przejścia, czy sam pobyt w górach, choćby na Wiktorówkach, wymaga tego, żeby zmierzyć się z sobą, doświadczyć siebie. Dla mnie góry to też są te tysiące historii, które się tutaj działy przede mną i wciąż się dzieją. Na Wiktorówkach jest miejsce, które nazywamy Ścianą Pamięci. Na dziesiątkach tablic uwiecznione są osoby, których życie było związane z górami, które swoje życie oddały górom. Teraz jakoś przynależę do tych historii. Góry to też tradycja, zwyczaje, mowa, pobożność, które powoli uczę się rozumieć. Góry to ludzie. Pewnie kiedyś trafię w inne miejsce w Polsce, i wtedy, jak sądzę, gdy pomyślę Tatry, to będę widział konkretne twarze ludzi. Krótko mówiąc, góry to jest jakieś hasło wywoławcze, które kojarzy mi się z czymś wielkim, pięknym i bogatym.

Z drugiej strony jak oglądam krajobrazy górskie, podglądam przyrodę itd. to wielokrotnie myślę o potędze i pięknie boskiego stworzenia. Łatwiej „spotkać” Boga tutaj - w górach? Osobiście wolę małe, drewniane, ciche kościółki niż wielkie, wielkomiejskie Kościoły. Choć z drugiej strony - Bóg jest wszędzie...

To prawda, że Bóg jest wszędzie. Ale kiedy się czyta Pismo Święte, widać, że Bóg jakoś szczególnie upodobał sobie góry, żeby spotykać się z człowiekiem. Góra Synaj, Horeb, Karmel, Syjon, Tabor, Góra Błogosławieństw, Wzgórze Golgoty itd. I to chyba nie dlatego, że Bóg ma tam bliżej z nieba, ale raczej dlatego, że w górach czy na górze z człowiekiem dzieje się coś takiego, że łatwiej mu dostrzec i przyjąć Boga, objawienie, słowo, wezwanie.
A z kościołami to bardzo różnie. Chyba nie w tym rzecz, czy są one małe i drewniane, czy wielkie i miejskie, ale czy mają w sobie „to coś”, co sprzyja wyciszeniu, skupieniu, modlitwie. A to możliwe jest i tu, i tu.

Jeszcze jedna rzecz. O czym się tutaj myśli w długie, samotne i ciemne wieczory?

Ha! Znów trudne pytanie. O czym myślę? O tym, jak minął dzień, kogo spotkałem, jak się zachowałem, co jest do zrobienia, jaka jutro będzie pogoda, czy ludzie przyjdą (albo raczej ile ludzi przyjdzie). Poza tym jestem nałogowym czytelnikiem, więc wolne chwile chętnie spędzam z książką w ręku. Czasami też coś piszę. Chyba o takich rzeczach myślę i one wypełniają mi wieczory. A że nie mamy na Wiktorówkach prądu, to wieczory wcale nie są takie długie, wcześniej niż w mieście chodzę spać.

A teraz na koniec zupełnie z innej beczki- co sprawia Ojcu prawdziwą radość, satysfakcję i poczucie spełnienia? Co tak naprawdę jest ważne w życiu i sprawia, że ogólnie WARTO?

Kiedyś robiłem sobie takie ćwiczenie: Sporządziłem listę ważnych dla mnie słów. Potem wykreślałem te, które spośród ważnych były mniej ważne, żeby dojść do tych najważniejszych. Na koniec zostały mi dwa: modlitwa i twórczość. To wciąż dla mnie aktualne. Ale dziś powiedziałbym, że radość i satysfakcję sprawia mi, jeśli mogę komuś coś dać. Ponieważ jestem dominikaninem, zakonnikiem i księdzem, to najczęściej mogę dać słowo, a konkretniej – kazanie, spowiedź, rekolekcje, rozmowę, czasami po prostu posłuchanie kogoś, czasami list, e-mail, jakąś wskazówkę. Chyba jakoś tak.

Rozmawiał Bartosz Michalak