Choć od Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady upłynęło już trochę czasu, nie sposób wyrzucić to wyjątkowe wydarzenie z pamięci. Niepodważalnym hitem tegorocznego Lądka, była wizyta największego wspinacza solowego, Alexa Honnolda. Jego obecność spowodowała, że olbrzymi namiot festiwalowy ledwo pomieścił zainteresowanych spotkaniem z wielkim amerykańskim wspinaczem. Alex znalazł również czas, by udzielić wywiadu dla czytelników Portalu Górskiego. Zapraszamy do lektury.

Alex, czy podoba Ci się w Polsce? Miałeś okazję już odwiedzić nasz kraj?

Tak! Jestem w Polsce już drugi raz. Co więcej to mam tu korzenie, bo moi dziadkowie pochodzili z Polski. Podczas poprzedniej wizyty zobaczyłem Kraków, Trójmiasto no i Łódź, gdzie odbywał się festiwal. Więc trochę już poznałem Polskę.

Przy okazji tych wizyt udało Ci się udać na wspinaczkę?

Bardzo chętnie bym tego spróbował, chociażby tutaj w pobliskich skałach, których istnienia jestem świadomy. Niestety za każdy razem, gdy przybywam do Polski, to pada deszcz. Czy to Wasza sztandarowa pogoda? (śmiech).

Alex Honnold

Oczywiście, że nie! W Polsce panują raczej dobre warunki do uprawiania wspinaczki. Mamy tu swoich mistrzów w tej dziedzinie, jak chociażby Marcin „Yeti” Tomaszewski. Znasz tego pana?

Niestety nie, ale znam kilku Waszych legendarnych alpinistów, na przykład Wojtka Kurtykę, który także jest gościem festiwalu w tym roku. Nie znam niestety żadnego z waszych wspinaczy skałkowych. Jednak będąc tu mam szansę ich poznać. Marcin Tomaszewski też tutaj podobno jest.

To spytam teraz z innej strony. Co sądzisz o określaniu Cię najodważniejszym człowiekiem świata?

Oh! To z pewnością zależy też od tego, jak postrzegasz pojęcie bycia odważnym. Ja mam się za zwykłego wspinacza i czasem też się zwyczajnie różnych rzeczy boję. Wiem, że to co robię w skałach może wydawać się szalone, ale dla mnie tu już swego rodzaju norma. Wspinaczka jest niebezpieczna tylko wtedy, gdy się spada, albo gdy nie zachowamy odpowiedniej uwagi i koncentracji, a to czynniki, nad którymi da się pracować.

Jak wiele czasu poświęcasz swojej profesji?

Myślę, że około 30 godzin w tygodniu. To daje jakieś 7 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu. Mam tu oczywiście na myśli ogół mojej działalności. Transport, przygotowanie, trening, no i właściwa wspinaczka na konkretnych drogach. Wykonuję też dużo ćwiczeń poza skałami.

Powszechnie wiadomo, że mieszkasz w vanie. Nie czujesz się tam samotny?

Mieszkam z dziewczyną, więc nie mam problemu z samotnością. (śmiech) A w vanie mieszkam już tak długo, że stało się to dla mnie czymś zwyczajnym. To bardzo wygodne i pożyteczne dla mojego wspinania. W Stanach gdzie mamy niestabilną, zmienną pogodę, a regiony wspinaczkowe są mocno od siebie oddalone, taki stan rzeczy ułatwia mi życie. Wygodnie jest mieć możliwość swobodnego poruszania się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu najlepszych warunków do wspinaczki. Latem osiedliłem się na około 2 miesiące w Yosemite Park. Jeździłem tam na rowerze i oczywiście się wspinałem. To było wspaniałe móc mieszkać w takim miejscu.

Masz w ogóle jakiekolwiek inne zainteresowania niż wspinaczka?

W sumie… to chyba nie. Chociaż bardzo lubię czytać. Dużo czasu zabiera mi też przygotowywanie się do prezentacji i wystąpień na różnego rodzaju festiwalach.

W 2012 roku założyłeś też fundację. Powiedz coś więcej na ten temat.

Fundację stworzyłem z bardzo prostego powodu. Chciałem zacząć pomagać innym ludziom. Stając się znanym w świecie wspinaczem, postanowiłem to wykorzystać między innymi do pomagania potrzebującym. Kiedy odwiedziłem Afrykę, przeraziło mnie, że ludzie często nie mają warunków i możliwości do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Wraz ze wzrostem mojej popularności czułem, że powinienem zrobić coś pożytecznego, więc pomysł z założeniem fundacji przyszedł spontanicznie i bez większego zastanawiania się nad sensem jej istnienia.

Wspiąłeś się w stylu „free solo” na Freeridera na legendarnej El Capitan. To było ogromne osiągnięcie. Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?

Czułem się z tym doskonale. Włożyłem ogrom pracy i poświęcenia w przygotowania do osiągnięcia zamierzonego celu. Gdy zdobyłem El Capitan czułem się po prostu cudownie. Bycie na szczycie było dla mnie czystą przyjemnością. Byłem naprawdę szczęśliwy.

Alex Honnold

W 2010 roku otrzymałeś prestiżową nagrodę, „Złoty Czekan”. Co myślisz o takich nagrodach? Są dla Ciebie jakkolwiek ważne?

Fajnie jest je dostawać, ale tak naprawdę, to nie ma dla mnie większego znaczenia. Głównie dlatego, że decyzje dotyczące tego, kto nagrodę otrzyma zależą od wielu czynników. Również tych czysto komercyjnych. Nie liczy się więc najbardziej sam sukces. Dla mnie największą radością jest zdobycie szczytu po trudnej wspinaczce. To na to tak ciężko pracuję. Moment postawienia stopy na El Capitan po przejściu Freeridera był dla mnie nagrodą, którą chciałem otrzymać najbardziej.

W 2014, razem z Tommy’m Coldwell’em wspiąłeś się na Fitzroy. Przeszliście jego grań. Nie była to typowa dla Ciebie wspinaczka. Jak wspominasz tę wyprawę?

Ja i Tommy jesteśmy wspinaczami skałkowymi. Musieliśmy się jednak wspinać przez 4 dni z plecakami i pewną ilością śniegu oraz lodu pod butami. To była jedna z najlepszych przygód w moim życiu. Żaden z nas nie znał Fitzroy’a i nawet nie wiedzieliśmy dokąd zmierzamy. Podejrzewam, że właśnie dlatego była to prawdziwa przygoda!

Chciałbyś znów działać w górach w taki sposób?

Jasne! Na przykład z Colinem Haley’em przeszliśmy trawers Cerro Torre w Patagonii. Jestem otwarty na nowe wyzwania wspinaczkowe. Znajomy planuje wspinaczkę na Trango Tower w Karakorum. Ekscytuje mnie ten pomysł. (śmiech) To byłoby dla mnie coś zupełnie nowego, odmiennego. Niesamowite wysokości, potwornie niskie temperatury. Chciałbym się sprawdzić w takich okolicznościach natury.

Kiedy to wszystko w ogóle się wszystko zaczęło? Kto pokazał Ci wspinanie?

Uwielbiam się wspinać odkąd pamiętam. Moim rodzice zabrali mnie na ściankę wspinaczkową, gdy byłem jeszcze małym chłopcem. Miałem wtedy jakieś 11 lat i od tamtej pory ciągle się wspinam.

Alex Honnold

Wspinasz się bardzo szybko. Nie obawiasz się, że pośpiech jest złym doradcą bez względu na dziedzinę?

Myślę, że w rzeczywistości wcale nie poruszam się tak szybko. Ludziom tak się tylko wydaje, bo nie zatrzymuję się i nie używam lin. To daje złudzenie mojej szybkości. Jestem strategiem i wspinam się naprawdę wolno, porównując mnie na przykład z Adamem Ondrą. Wole wspinać się powoli, a przemyślanie i dokładnie.

A czy chciałbyś kiedyś trenować innych? Być łowcą talentów wspinaczkowych Twojego pokroju?

Nigdy nikogo nie chcę trenować. Uważam, że nikt nie ma prawa trenować drugiej osoby we wspinaczce solowej. To absolutnie indywidualna sprawa. Uważam za niedopuszczalne, aby kogoś popychać do bycia lepszym, czy silniejszym. A właśnie na tym polega rola trenera. Sądzę, że każdy powinien podążać własną ścieżką i nie oglądać się na pomysły innych, w szczególności jeśli chodzi o wspinaczkę.

To czym będziesz się zajmował w najbliższym czasie? Podzielisz się z nami swoimi planami?

Freerider był moim marzeniem przez długi czas, a teraz chcę po prostu trochę pożyć, wypełnić zobowiązania zawodowe, wspinać się i szukać inspiracji do nowych, ambitnych projektów. Zimą na przykład jadę na Antarktykę. W zeszłym roku kupiłem dom w Las Vegas dla siebie i mojej dziewczyny i chcielibyśmy tam trochę pomieszkać. To moje najbliższe cele na przyszłość.

rozmawiali: Karolina i Bartek Andrzejewscy