loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie i 10 sierpnia nasza wyprawa w Alpy w składzie Ania z Częstochowskiego Klubu Wysokogórskiego, Magda – moja siostra, Mateusz i ja, czyli Ela, w końcu doszła do skutku.... Prosto z lotniska w Mediolanie, różnymi środkami transportu ruszyliśmy do Aosty, gdzie zrobiliśmy niezbędne zakupy, gaz i tym podobne rzeczy, których nie mogliśmy wnieść na pokład samolotu.

Z Aosty pojechaliśmy do Creton na nasz pierwszy kemping, by już następnego dnia ruszyć prawdziwym alpejskim szlakiem do Bivacco Leonessa [2910] i rozpocząć swoją przygodę w wielkich górach. Dla mnie jak do tej pory najwyższych.

Z ciężkimi, bo ważącymi ponad 20 kg plecakami, sprzętem i zapasem jedzenia na prawie 2 tygodnie wyruszyliśmy z Kempingu jak przystało na górską wędrówkę z samego rana czyli o 11.00.

Ostre alpejskie słońce i wielkie toboły na plecach, które niemal wgniatały nas w podłoże, dały nam szybko znać o sobie i bezlitośnie wyciskały z nas całe strumienie potu. Jednak mimo wszystko nie zdołało nam to przesłonić piękna alpejskiego krajobrazu, flory i fauny. I co chwila pochylałyśmy się nad robaczkiem, motylkiem, kwiatkiem, oprócz Mateusza, który zdawał się nie zauważać naszych braci mniejszych.

Wędrówkę umilały nam również bardzo tu liczne świstaki, które ku naszej uciesze pogwizdywały na nasz widok.

Dopiero pod sam wieczór dotarliśmy do celu czyli naszego biwaku. Z ulgą zrzuciliśmy plecaki, by ponownie ruszyć, ale tym razem po wodę. Z kanistrami zeszliśmy do położonego 100m niżej górskiego strumienia. A później już tylko rozkoszowaliśmy się smakiem gorącej herbaty i makaronem z sosem bolonese i po prostu byciem tutaj. Przypomniało mi się to co kiedyś przeczytałam w jednym z wielu wywiadów z Wandą Rutkiewicz “Smak życia poznaje się najlepiej wtedy, gdy można je utracić. Jednym z powodów mojej fascynacji było to, że trud wspinaczki pozwala się cieszyć wszystkim: i życiem, i kubkiem gorącej herbaty, chwilą odpoczynku, podmuchem ciepłego wiatru, zapachem rozgrzanej w słońcu skały i tysiącem innych równie prostych rzeczy”

 

Dnia następnego mieliśmy stanąć na swoim pierwszym szczycie Herbetet [3778m] i tu przeżyliśmy swoją pierwsza porażkę. Góra przerosła nasze możliwości. Otulona mgłą dzielnie broniła do siebie dostępu, po wielu próbach w końcu ulegliśmy. Aby jednak dzień zaliczyć do udanych, postanowiliśmy przejść się po lodowcu. Dla niektórych z nas był to pierwszy poważniejszy kontakt z rakami i czekanem, natomiast dla nas wszystkich pierwszy raz na lodowcu. Powoli nabieraliśmy doświadczenia i z przerażeniem patrzyliśmy na głębiny szczelin lodowych.

Kolejny dzień i kolejne wyzwanie, tym razem znowu plecaki na plecy, lżejsze o paczkę makaronu i ruszamy na Colle dell Herbetet [3267]. Wejście niezbyt przyjemne, strome, pokryte piargami, przysporzyło nam niemało kłopotów, łącznie z lotem mojego plecaka. Po szczęśliwym zejściu z przełęczy czekał nas jeszcze lodowiec z takimi osobliwościami natury jak stoły lodowcowe, albo jak kto woli grzyby lodowcowe. Te olbrzymie, nietrwałe lodowo - skalne formy robiły niesamowite wrażenia, do złudzenia przypominające stoły na jednej nodze.

Co chwile, kiedy tylko wiatr przewiał chmury, odwracaliśmy się za siebie, by jeszcze raz spojrzeć na Herbetet. Trochę było żal...

Szliśmy przyjemnym, aczkolwiek długim, ciągnącym się niemal po równym terenie, szlakiem, pogoda dopisywała, co jakiś czas z zamyślenia wyrwał nas świstak. Dzień się miał ku końcowi i wydawało się, ze nie czeka nas już żadna niespodzianka, aż tu nagle naszym oczom ukazało się stadko kopytnych z daleka przypominające nasze kozice, jednak na ich głowach można było dostrzec pokaźnych rozmiarów rogi, jak później się okazało były to koziorożce alpejskie. Rogate stado nic sobie nie robiło z naszej obecności, dzięki temu mogliśmy zbliżyć się na odległość kilku metrów.

Na kolejną noc przygarną nas Kemping Grivola w Cogne z zepsutymi prysznicami na żetony. Ania dowiodła swojej odwagi kąpiąc się w lodowatej wodzie. Zmęczenie i wszelkie niewygody zostały ukojone przez lampkę znakomitego włoskiego wina. Sen znów przyszedł bez problemu, niemal od razu po wejściu do śpiworów Morfeusz porwał nas w swe ramiona.

Dnia następnego zdobyliśmy swój pierwszy trzytysięcznik – Punta Bioula [3414]. Radości końca nie było...bo był to nasz pierwszy szczyt.

We wtorek wybraliśmy się na mały rekonesans, znaleźliśmy stado pasącej się Milki na wysokości niemal 2500m, które zaprowadziło nas do jeziorka Djovan. Na terenie Parku Gran Paradiso występuje masa kwiecia i z tego na ile moja wiedza pozwoliła mi je rozpoznać i nazwać były to licznie występujące dziewięćsiły, ziemowity nieśmiało jeszcze wychodzące z ziemi, tojady, goryczki i wawrzynki, a zamiast świerków las modrzewi i pojedyncze sosny limby.

Kolejnego dnia z samego rana składamy namiot i ruszamy z kempingu w dalszą trasę, dzisiaj naszym celem jest schronisko Vittorio Emanuelle [2735]. Wysmarowani kremami przeciwsłonecznymi, powoli, aczkolwiek równomiernym krokiem pniemy się do góry. Co kilka metrów wyżej doświadczamy kilku zmian pogody mamy palący żar, a dla ochłody zacinający deszcz, a na koniec osusza nas ciepły powiew wiatru. Po paru godzinach osiągamy nasz cel. Schronisko Vittorio Emanuelle położone jest w bardzo osobliwym miejscu. Od wschodu panorama jest ograniczona murem skalnym ciągnącym się od Becca di Montcorvé przedwierzchołka Gran Paradiso oraz kamienistą moreną boczną lodowca di Montcorvé, zaś pozostała przestrzeń jest otwarta i patrząc w kierunku południowym możemy podziwiać panoramę na lodowce i szczyty grani Ciarforona i Monciair.

W samym zaś schronisku panuje półmrok i zaduch, ogromna ilość ludzi głownie Francuzów, Włochów, zauważyliśmy tez kilkuosobową grupę Anglików, a nawet dostrzegliśmy dwójkę rodaków. Wszyscy łącznie z nami przyszli tu głównie z zamiarem wejścia na najwyższy szczyt Alp Graickich - Gran Paradiso[4061]. Szybko przygotowaliśmy obiad znowu w roli głównej wystąpił makaron. Przepakowaliśmy plecaki na jutrzejszą wyprawę i wsunęliśmy się do cieplutkich śpiworków. Z wrażenia długo nie mogłam zasnąć.

O 3 nad ranem z różnych stron sali zaczęły odzywać się budziki. Na zewnątrz szalał wiatr i strugi deszczu stukały o blaszany dach. Podjęliśmy szybką, męską decyzję: idziemy....ale z powrotem do śpiworów.

O 7 rano było już po deszczu, za to na bezchmurnym niebie zaczynało królować słońce.

Było nam szkoda takiego dnia więc postanowiliśmy zdobyć kolejny trzytysięcznik – La Tresante [3609]. Jest to szczyt przypominający wielkie usypisko kamieni. Podejście jest lodowcowe, ale lodowiec jest gładki, nie zauważyliśmy tez żadnych szczelin. La Tresanta leży w głównej grani Gran Paradiso, a z wierzchołka rozciąga się piękna panorama na sieć zawieszonych dolinek tworzących rozległy płaskowyż, no i piękny widok na Gran Paradiso.

Następnego dnia pomimo deszczu wstajemy przed 3 rano. niski dach nie pozwala nam się należycie rozciągnąć, ale w miarę sprawnie ubieramy się, przepakowujemy, jemy śniadanie, pakujemy do kieszeni kilka saszetek cukru podwędzonego ze schroniskowego baru i ruszamy.

Idziemy za ekipą Anglików, jest zupełnie ciemno, niebo zachmurzone, bez gwiazd, znowu zaczyna padać, w ciemnościach błyskają tylko nasze czołówki, niezbyt dobrze oznakowana droga i nieznajomość terenu powoduje, że kilka razy gubimy szlak, ale jesteśmy tak zdeterminowani, że już nam nic nie przeszkadza.

Po ok. 2 godzinach stoimy przed czołem lodowca. Gasimy czołówki, zakładamy raki, łykamy biały proszek w ramach dopingu i pniemy się w górę.

Pogoda nas nie rozpieszcza. Silny wiatr wygina nas w różne strony, kilka razy musieliśmy zatrzymać się i z czekanami wbitymi w śnieg przeczekać najsilniejsze podmuchy. Po osiągnięciu Schiena d’ Asino podejście robi się mniej strome, a pod Becca di Montcorvé, do przejścia pozostaje nam ostatni odcinek do szczytu. Nasze oddechy stają się coraz bardziej głośnie i przypominają dyszące lokomotywy, szczyt osiągnęliśmy ok. godziny 10.00. Niestety niesprzyjająca aura nie pozwoliła nam napawać się sukcesem i pięknem widoków. Pospiesznie zaczęliśmy schodzić na dół. Byliśmy zmęczeni i głodni, z pomocą znów przyszedł biały proszekJ

W schronisku, moja wspaniała siostra Magda, poderwała młodego Włocha chłopaka z obsługi schroniska, który już po chwili z uśmiechem na ustach przyniósł nam w kieliszkach ziołowy trunek, ostrzegając przy tym, że jest very, very strong. Sympatycznego Włocha nazwałyśmy Andos Amandos, z racji swojego wyglądu przypominającego nam Indianina z Andów. Magda powiedziała, że chyba musi tu jeszcze wrócić...czyżby na pewno pod wpływem tego uroczego miejsca.

Jedziemy do Aosty, gdzie zatrzymujemy się na jednym z kempingów. Jeden dzień bez chodzenia, wylegujemy się na słońcu przed namiotem i rozkoszujemy się widokiem otaczających pasm górskich. Na następny dzień nie wytrzymujemy jedziemy autobusem do Pila – niewielkie miasteczko położone na wysokości 1814 metrów, kiedy tam docieramy wydaje się zupełnie wymarłe. Stamtąd ruszamy , naszym celem początkowo jest Mont Emilius [3559], jednak podczas drogi kolano daje coraz mocniej znać o sobie, postanawiam więc wycofać się z planu dotarcia na Emiliusa, dziewczyny solidarnie idą ze mną. Wspólnie ustalamy naszą dalszą trasę. Po drodze mijamy jezioro di Chamole i ruszamy na przełęcz de Chamole[2641]. Z przełęczy rozciąga się piękny widok na dolinę i schronisko Arabole [2510]. Stąd postanawiamy wdrapać się na szczyt Tete Noire [2820]. Czas nas nie nagli, piękna pogoda pozwala delektować się górami. Z daleka widoczny Matterrnhorn ze swoja smukłą sylwetką, zdaje się wołać do siebie. Po cichu o nim marzę...może marzymy wszystkie.

Ostatniego dnia jedziemy rano do Turynu, mamy kilka godzin na zwiedzanie miasta. Magda wszędzie widzi pomidory, więc ruszamy na pomidorowy targ, aby zaspokoić jej głód i tutaj spotyka nas miła niespodzianka pomidory dostajemy gratis. Magda jest wniebowzięta.

Zwiedzanie i nasz wyjazd zakończyliśmy wizytą w pizzerii, wydając przy okazji ostanie centy.

Ela

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci