loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Dostałem w poniedziałek smsa – w niedzielę uderzamy na ostatni zimowy lajcik. Potrzebne dwie dziaby, smyczka i uprząż, max nachylenie 55 stopni, żleb napchany śniegiem, nie bierzemy lin. Mhm dla mnie bomba pomyślałem, po małych perturbacjach stałem się posiadaczem dwóch dziabek i pełen podekscytowania udałem się do Nowego Targu, aby z resztą ekipy zameldować się w Palenicy Białczańskiej, a później ok. 7:30 w Morskim Oku.

Pełni zapału wyruszamy w „ścianę” – chwilka konsternacji no tak zapomniałem o smyczce do dziabek, więc i uprząż mogę już zdjąć – teraz pozostaje mi tylko nieustanne poprawianie smyczki zamontowanej w dziabkach aby nie stracić kontroli. Żleb był wyjątkowo gościnny od samego początku – oprócz rozmiękłego śniegu zafundował nam ostrzał z lodowych brył – jedna wielkości piłki tenisowej zatrzymała się na mojej goleni – wtedy właśnie wraz z gorączkowym ubieraniem hełmów przez resztę towarzyszy zdałem sobie sprawę, że mój śliczny prawie nieużywany kask spokojnie spoczywa na dnie szafy – no cóż słowo się rzekło brodzimy dalej w śniegu – dziabki wbijamy grotem w śnieg bo tylko tak cokolwiek trzymają ,ale i tak robimy  to w sumie głównie dla poprawy psychy. Po kilkunastu metrach Marek krzyczy uciekajcie – przy czym nie użył akurat tego  słowa – tym razem spory zsuw zmierzał w naszym kierunku wprost z Mięgusza .Skala lawinki nie była nawet tak duża ale dźwięk jaki jej towarzyszył wywoływał dreszcze. Miny coraz bardziej nietęgie – ale wracać nikt nie ma ochoty – nagle coś jakby pęknięcie – Robert zrobił się blady – patrzmy do góry to tylko samolot – tak czy inaczej sytuacja robi się nieciekawa – spora lawina w sąsiednim żlebie po raz kolejny prosi  o weryfikację planów. Idziemy dalej – dochodzimy do kluczowego momentu żlebu – Robert zajmuję pozycję wyciąga aparat i krzyczy Marek zrobię ci zdjęcie – w nagrodę dostaje deskę śnieżną od wołanego – w powadze tej sytuacji bezcenny był widok siedzące bezradnie z aparatem w dłoni Roberta przysypywanego właśnie do wysokości  klatki piersiowej – śnieg był rozmiękły, odległość nieduża więc prędkość zsuwu była na tyle mała, że nie porwała kolegi – a miał gdzie lecieć. Ostatnie metry do przełęczy do nieustanne zmiany na prowadzeniu – i mozolne posuwanie się naprzód połączone z wpadaniem w śnieg po pas. Szybki skok na Cubrynę i czas pomyśleć o powrocie -  wybraliśmy drogę przez Zadnią Galerię Cubryńską – gdy dotarliśmy do trawersu – okrutnie zresztą długiego posuwaliśmy się twarzą do stoku, w śmiertelnej powadze – w tempie 1 ruch na minutę – każdy miał świadomość, że jeden nieostrożny ruch i nastąpi wyjazd zakończony w Mnichowym Żlebie – gdyby ktoś wspinał się na Wschodniej Mnicha miałby niezły ubaw – podobnie kolorowa gawiedź w Moku – gdyby wykazała choć trochę zainteresowania miała nas jak na dłoni – naprawdę ruszaliśmy się jak mucha w smole. Nie obyło się bez ostrzału – Robert, który w niedzielę był naszym amuletem i zbierał wszystko co możliwe pożegnany został przez Cubrynę małą lawinką kamienną, która przeleciała może metr  od niego. Po trawersie gdy siedliśmy na skałach nastąpiło rozluźnienie jakby ktoś przekłuł balon – czwórka osób jadła, piła, rozmawiała, robiła fotki. Po godzinie zsuwania się po śniegu , zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi uścisnęliśmy sobie dłonie w schronisku chłodząc się zimnym piwem.  Dla mnie ta droga uświadomiła mi, że są w Tatrach miejsca , gdzie pies z kulawą nogą nie zagląda przez miesiąc albo i więcej, mimo, że np. na Rysy oraz Niźne Rysy zmierzało przynajmniej z 30 osób. Przepraszam za mocny subiektywizm, ale tura wywarła na mnie ogromne wrażenie.

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci