loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

konkurs-opowiadanie-mJuż tylko do soboty 31.03.2012 czekamy na Wasze prace w konkursie na opowiadanie górskie. Wszystkie szczegóły znajdziecie tutaj. A tymczasem zapraszamy na opowiadanie "Skała ucieka spod mych stóp. Bujdałka.", którego autorem jest Hubert Jarzębowski. Zapraszamy do lektury!

I              
              Z tak pięknymi kobietami w Zakopanem nie widywano nawet Opcia.
              Kiedy weszła do Roztoki, ucichły wszystkie historie o straszliwych ausserach, z którymi autorzy opowieści rozprawili się solo, zimą, nocą, bez butów, bez rąk albo z którymi z pewnością rozprawiliby się już dawno czy to solo, czy zimą, nocą, bez butów lub bez rąk, gdyby nie to, że byli zajęci wspinaczką w innych, trudniejszych ścianach. Wszyscy milczeli i patrzyli się na nią. Ona milczała tak jak oni, ale nie patrzyła się na żadnego z nich. Przeszła środkiem sali, w równym stopniu ignorując zdobywców Doliny Pięciu Stawów szlakiem jak i południowej ściany Zamarłej Turni, nawet solowych.
              Skórzane spodnie na nadzwyczaj długich nogach, nadzwyczaj długie rzęsy, nadzwyczaj zielone oczy i nadzwyczaj blond włosy, na dodatek nadzwyczaj kręcone oraz nadzwyczaj elegancki chód, podczas którego nadzwyczaj piękne biodra wykonywały nadzwyczaj koliste ruchy spowodowały, że normalnie nadzwyczaj pewni siebie młodzi ludzie stali się nadzwyczaj cisi i nadzwyczaj zdekoncentrowani.
              Podeszła wprost do stolika, przy którym siedział jedyny chłopak, który siedział spokojnie i zamiast patrzyć na nią, z ironiczną mina obserwował resztę sali.
    - Przyszłam potwierdzić, czy widzimy się jutro tak, jak to ustaliliśmy - powiedziała, oczywiście nad wyraz seksownym głosem, który według wszystkich, którzy wtedy tam byli, był jeszcze bardziej zniewalający niż głos Poli Negri, a przecież ten, miał tę przewagę, że nikt go nie słyszał i ograniczała go tylko ich fantazja.
              Chłopak, jak gdyby uznał, że nie zasłużyła sobie na przywilej usłyszenia jego głosu, popatrzył na nią zawadiacko i tylko skinął potwierdzająco głową. Kobieta uśmiechnęła się w sposób, który mógłby sugerować, że w tej chwili cały świat składa się tylko z tego jednego chłopca, odwróciła się, wyszła ze schroniska, odpaliła zaparkowany pod ścianą Roztoki motocykl Henderson (ależ musiała jeździć, że się tam dostała; ależ musiała mieć pieniędzy, że stać ją było na takiego potwora - mało który z nich w ogóle marzył o posiadaniu liny) i odjechała.
              Chłopak powrócił do snutej przez siebie opowieści. Jak zwykle opowiadał o Żabim Koniu, o biciu haków na Galerii Gankowej, o strasznych zerwach Lodowego Zwornika i o wielu innych rzeczach, o których tak bardzo lubił opowiadać równym sobie wiekiem oraz starszym taternikom, którzy nigdy nie byli ani będą na jego poziomie; tym razem największą satysfakcję czerpiąc nie z ich podziwu dla jego umiejętności, ale z tego, że po ich minach było widać, że aż ich rozsadza, żeby dowiedzieć się czegoś - nie o górach, ale o jeszcze ciekawszym niż one zjawisku, które widzieli przed chwilą, a o którym on ostentacyjnie milczał.
              Chłopak miał na imię Wiesiek, był 1932 rok.


II
              - A więc przyjechała pani z Warszawy specjalnie po to, żeby napisać o mnie artykuł? Fiu, fiu - powiedział Wiesław usłyszawszy otwierające się drzwi salki gimnastycznej Towarzystwa "Sokół". Nie przerwał treningu, właśnie się podciągał. Kobieta stała chwilę w drzwiach, czuł jej wzrok na swoich muskułach, czuł jej podziw. Wiedział, że podciąganie się plus kilka ćwiczeń na kółkach oraz na koniu z łękami musi zrobić wrażenie.
              - Tak. Ilustrowany Kuryer Codzienny był bardzo zainteresowany przedstawieniem sylwetki... - szukała odpowiedniego określenia - najlepszego w Polsce alpinisty. - nic oryginalnego, to akurat wiedział - Od razu się zgłosiłam na ochotniczkę, jak zobaczyłam pana zdjęcie. Wie pan które. To z włosami na bok, z lokiem, w swetrze i z taką, taką liną. Ma pan tam takie spojrzenie. Wygląda pan jak, jak - znowu szukała odpowiedniego określenia, była wyraźnie podekscytowana - jak bóg wojny!
              Bardzo lubił, kiedy piękne kobiety, na co dzień władcze i pożądane, traciły głowę, plątał im się język i trajkotały głupiutko jak panienki świeżo po małej maturze. Nie zdarzało się to znowu tak rzadko.
              - Czego chce się pani dowiedzieć?
              - Ach, co pan czuje podczas wspinaczki i jaka jest pana ideologia chcę się dowiedzieć od pana! - Na to akurat pytanie miał doskonale przygotowaną odpowiedź. Przerwał na chwilkę ewolucje na koniu, zniżył timbre głosu i rzekł:
    - I po co miałbym sobie zepsuć całą rozkosz szesnastogodzinnej walki w ścianie i opowiedzieć, czy napisać, co czułem i jaka jest moja ideologia? Na stu bitych stronicach nie zmieściłbym cienia z tej wspaniałej tęczy wrażeń… - wiedział, że ta odpowiedź jest niezawodna. Oczy pani dziennikarz robiły się coraz bardziej maślane.
            - Widzi pani, to bardzo proste - ciągnął Wiesław - Trzeba zdjąć buty, zaśpiewać Tango Milonga, związać się liną i - wyjść na wierzchołek. Żadna filozofia. - wrócił do ewolucji gimnastycznych, do tych łatwiejszych i mniej męczących, ale dość efektownych dla niewprawnego oka; pilnował, żeby ładnie wyglądało, ale żeby oddech nie był przyspieszony. Chciał, żeby jego głos nie zdradzał najmniejszych oznak zmęczenia - Nie usiłuję wyrażać swojego zachwytu dla gór, bo nikt tego nie potrafi. Żaden w ogóle człowiek. Są miłośnicy parodii uczuć i mają mi za złe, że mówię o wszystkim, a nigdy o tym, co czułem. Kiedyś pewien zacny staruszek, co już 45 lat wychodzi tylko na pięć najwyższych szczytów, radził mi, żebym został bokserem. Ze staruszkami nie można się kłócić ani bić – za to jednak jego dróg używam tylko w zejściu, bez zjazdów na linie…
            Szło doskonale. Na tę okazję miał jeszcze jedną, ostatnią historyjkę.
            - Opowiem pani coś. Trzy lata temu. Ściana nade mną wspaniała - przewieszona. Gdyby ją postawić do góry nogami, byłaby dużo łatwiejsza, byłby taras za tarasem - ale wtedy nie poszedłbym tam - opowiadając cały czas wykonywał ewolucje gimnastyczne, dziennikarka wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. Był jak fakir, który zaklina węża grą na fujarce, z tym, że zamiast fujarki miał piękne słowa i jeszcze piękniejsze ciało, a wiadomo, że lepiej od tego działają już tylko gitara i aparat fotograficzny, na które go nie było stać. - Coraz trudniej i groźniej... Na pionowej skale, w wąskiej szczelince, rośnie mizerny, zagłodzony kwiatek. Ta szczelinka to najlepszy chwyt. Jednak nie zniszczyłem go. Ominąłem go – „wariantem”. Nie jestem mistykiem, ale... - tu zawiesił głos, gdyż przez krótką chwilę wydawało mu się, że chyba trochę przesadza i w równym stopniu flirtuje z panią dziennikarz, co z kiczem. Chociaż, raz kozie śmierć, dokończył - ... ale czuję duszę kwiatka!
            Zagranie ryzykowne, ale skuteczne. Gdyby nie chodziło o coś tak wzniosłego jak uczucia kobiety, można by powiedzieć, że wpatrywała się w niego jak cielę w malowane wrota. Postanowił postawić kropkę nad "i". Wyglądał pięknie, chwycił ją za rękę i rzekł:
            - Może chciałaby pani jutro pójść się ze mną powspinać?
 
III
            Grę z kobietami prowadził dokładnie tak samo sprawnie jak wyciągi na drogach, więc było jeszcze dość wcześnie, kiedy związani liną usiedli na szczycie Mnicha, a słoneczko świeciło pięknie. Wybrał idealną drogą dla panienki, czyli krótką, efektowną i niezbyt trudną, żeby nie mieć niespodzianek. Zaczęli drogą Robakiewicza, potem przenieśli się nieco dalej, żeby miała szansę zupełnie sama pokonać prawdziwą przewieszkę. Używała kolan, łokci, trochę pomelzaczyła, ale szczęśliwa dotarła na szczyt. Powiedział jej, że to tak właśnie trzeba i że świetnie jej poszło. Opisał panoramkę, która w tym miejscu ma wielki plus, gdyż mało widać. Chichotała po każdym jego żarcie. Właściwie to chichotała cokolwiek mówił. Był sobą zachwycony.
            - Niech pani stanie prosto. Bez tego nie poczuje pani prawdziwej przestrzeni. Będzie pani znała tylko kilka kolorów z tej wspaniałej tęczy wrażeń, którą wczoraj pani opisałem. - to był właśnie idealny moment na jego popisowy numer.
            - Kiedy, ja się boję. Ach, jakie tu przepaście. Ja spadnę. Będzie musiał mi pan pomóc. Albo jednak nie. Albo tak - dokładnie tak i podobnie się chwilę z nim przekomarzała i kiedy obiecał, że będzie ją trzymał mocno, zgodziła się. Chwycił ją delikatnie za rękę, wsuwając swoje palce między jej palce, a ona powoli zaczęła się podnosić. Stanął za nią, chwycił ją nad biodrami, aż w końcu wyprostowała się. Wiatr rozwiewał jej włosy, rozłożyła ręce. Wyglądali dokładnie tak, jak dwadzieścia lat wcześniej wyglądała para młodych, zakochanych ludzi na dziobie statku RMS Titanic. Wtedy zaczął jej powoli szeptać do ucha:
            - Skała ucieka spod mych stóp... lecz nie wzywałem pomocy..., alem tu dzisiaj przyszedł w nocy... gdzie leży mój... skrwawiony trup. - przytulił ją nieco mocniej, nie opierała się, odchyliła głowę do tyłu, kładąc ją na jego ramieniu. Chyba zamknęła oczy - Tyś świadkiem mym, nie płakałem... Nie całowałem martwych warg... Anim nie tulił swoich bark... Krwi swej do ręki nie brałem... - włożył jej jedną rękę pod bluzkę i dotknął jej piersi. Poczuł się niemal spełniony jako taternik i poeta, została mu już tylko jedna strofa - Alem wszedł w zerwy twoich skał... I wydostałem się na szczyt... tam stałem długo szczęścia syt... wiatr mnie poranku w wieczność zwiał. - przy słowie "wiatr" położył delikatnie rękę na jej policzku i lekko skierował jej twarz w stronę swojej, przy "wieczności" ich wargi niemal już się dotykały a zaraz po słowie "zwiał" miało dojść do tego, co wczoraj zaplanował jako punkt kulminacyjny wspinaczki z panią dziennikarz, natomiast, ku jego zdziwieniu, ta wyrwała mu się tak energicznie, że mało brakowało, a poleciałaby gdzieś w stronę Morskiego Oka.
            Patrzył na nią pytającym wzrokiem, nie wiedząc, co ma powiedzieć, gdyż wykorzystał już swój najlepszy wiersz i najlepszą prozę, a poza tym, w ogóle nie rozważał takiej sytuacji. Ona też się na niego chwilę patrzyła, zrobiła poważną minę i powiedziała słodkim, ale jednocześnie troszkę strasznym głosem, którego nigdy wcześniej, a szkoda, nie słyszał od kobiety:
            - Wiesiek. Zdobądź dla mnie Szklaną Górę.

IV
    Wincenty często śnił o zachodniej ścianie Łomnicy. Jak sam mówił, w parnych majakach snów zjawiała mu się raz po raz ta niesłychana, tajemnicza zerwa ludzką nienaruszona stopą. W gorączkowych nocnych widziadłach stawał nad uskokiem wiszaru jak wiking na bocianim gnieździe swego korsarskiego statku. Wiatr rozrzucał mu włosy, wyciągał ramiona przez siebie i z krzykiem, głową na dół, rzucał się w toń niezgruntowaną. Rafa koralowa zaczarowanej ściany leciała szybko do góry – a on uderzał z rozmachem w kipiel zieloną, która z sykiem pękających baniek zamykała się ponad nim. Budził się ze snu zlany śmiertelnym potem.
    Tak działo się tylko podczas dobrych nocy. Miał jeszcze inne sny o Łomnicy, ale tego już nikomu nie opowiadał. Uciekał spod zachodniej ściany Łomnicy widząc i czując na sobie coraz większy cień. Góra miała szary granit i blond włosy. Granie Durnego i Łomnickiego Ramienia zacieśniały się coraz bardziej, były to ogromne, kobiece nogi z bardzo eleganckimi butami. Uciekał i płakał, aż w końcu dusił się pomiędzy udami pięknej kobiety, która w jego śnie była jednocześnie masywem Łomnicy. Na jawie, była ona kiedyś jego kobietą, ale powiedziała mu, że dotykać jej jest godzien tylko zdobywca Szklanej Góry, a on, co najwyżej, może całować jej palce u stóp. Piękna kobieta i piękna góra. Zabijały go dwie największe miłości.
    Z tego snu nie budził się zlany śmiertelnym potem. Wstawał, zakładał na nos okulary i jeszcze raz przeglądał wszystkie zgromadzone przez ostatnie trzy lata materiały. Zniekształcone perspektywą zdjęcia ściany, jedna, jedyna doskonała fotografia Szklanej Góry z Pośredniej Grani, którą znajomy – Jaszcz, wykradł dla niego z archiwów PTT, wykonany przez siebie z plasteliny model ściany, rysunki nakreślone podczas niezliczonych wycieczek granią Kościołów, setki stron notatek. Siedział do rana i przeglądał przekrwionymi oczyma ciągle te same materiały i coraz bardziej nienawidził swojej pracy polonisty, a za oknami czasem biły pioruny, a czasem nie.

V
    Wiesiek był bardzo dumny z siebie, kiedy zobaczył tamtego wieczora w schronisku w Roztoce, kobietę, tak piękną, że w Zakopanem z takimi nie pokazywał się u Trzaski ani u Karpia nawet sam Opcio, ignorującą wszystkich patrzących na nią z wywieszonymi językami taterników i idącą prosto w jego stronę.
    Nie wiedział jednak i nawet się nie domyślał, że jej ignorowanie wszystkich na sali skierowane było nie do niego, lecz przede wszystkim w stronę innej osoby. To on miał być ignorowany najbardziej i miał o tym wiedzieć. Nie było zaproszeniem, lecz wyzwaniem.
    Kiedy już dziewczyna sobie poszła, Wiesiek był zbyt zadowolony z siebie i w zbyt dobrym humorze, żeby widzieć wzrok siedzącego pod ścianą, starszego o 10 lat nauczyciela z Poznania; był też zbyt zajęty obmyślaniem w jakim momencie wyrecytować jej swój najlepszy wiersz - „Skała ucieka spod mych stóp”, żeby spostrzec, jak ten pakuje do wora konopną linę oraz haki, wychodzi ze schroniska i powoli udaje się w głąb Doliny Białej Wody.

VI
    W pamiętniku Wincentego z tego dnia, możemy przeczytać: „Termin: 8 sierpnia. Tylko po cichu, tylko tajemnica! Ściany mają uszy, ściany mają oczy. Fama jest stugębna.”
    Dalej przeczytać możemy, że w schronisku Tery’ego w Pięciu Spiskich Stawach, wieczorem, nagle pojawił się Wiesław. Wyszedł w góry z zupełnie innym zamiarem, lecz nagle i w sposób niezrozumiały, nabrał niepohamowanej ochoty na Łomnicę i pobiegł w deszczu przez Polanę pod Wysoką, Dolinę Staroleśną i Czerwoną Ławkę.
    Obaj panowie wymienili uprzejmości, opowiedzieli o swoich celach na jutro (Wiesiek twierdził, że on i jego przyjaciel – artysta, Antek, doskonały taternik, wpadli do schroniska z zamiarem czysto turystycznego przejścia Drogi Jordana, tak dla odpoczynku, co okazało się zabawnym zbiegiem okoliczności, gdyż następnego dnia Wincenty miał plan odpocząć przechodząc, czysto turystycznie rzecz jasna, Lodowego Konia) i poszli szybko spać, gdyż ich, czysto turystyczne cele, wymagały bardzo wczesnego wstawania.

VII
    Pamiętnikowy zapis z dnia następnego, charakteryzował się prawie nieczytelnym, rozgorączkowanym i rozedrganym charakterem pisma. Strony były niemal poszarpane. Wincenty pisał w wielkiej złości:
    „Budzik. Obolały podnoszę się i prostuję kości. Jest wpół do czwartej rano. Szarzeje.
    Chcę po cichu zbudzić moich towarzyszy. W kłębowisku wielorakich członków popełniam tragikomiczną omyłkę. Łechtana przeze mnie bosa pięta należy do emulanta. Zrywa się, mamroce przekleństwa.
    Truchleję: uśnie znów, czy nie uśnie?
    Nie usnął. Zbudził innych. Nim moi towarzysze wstali, tamci już wypili herbatę. I zaraz pognali pod ścianę.
    Fatalność: daliśmy się ubiec! Ścigać się teraz z nimi?? Za nic!! To niegodne taternika! To małoduszność! Niech lecą! Niech zwyciężą!”
    Po napisaniu tych słów, rzucił swój sztambuch w kąt, ubrał buty, założył wór na plecy i co sił w nogach pognał Jordanką na Przełęcz pod Łomnicą, na złamanie karku zbiegł w dół Żlebem Tery’ego i znalazł się u podstawy Szklanej Góry. Kilkadziesiąt metrów nad jego głową wspinał się już Wiesiek. Następnych kilka godzin, obaj wspinali się jak oszalali, każdy w swoim stylu – Wiesiek niemal tańcząc, Wincenty z zaciśniętymi zębami, jak lokomotywa parowa dysząc, ale skutecznie.

VIII
    Dogonił Wieśka na małej półeczce, w górnej części ściany, mniej więcej w okolicach miejsca, w którym dzisiaj łączą się Hokejka oraz droga Birkenmajera (słynnego taternika z tamtych czasów). Wiesiek stał i nie ruszał się, jakby czekał na niego. Wincenty wszedł na półkę i zobaczył, że w rysie ponad nią wbity jest hak, na haku zaś wisi koperta zaadresowana „Do kochanych Wincentego i Wiesława”. Ktoś, kto umieścił ją tam, najwyraźniej ani nie był mistykiem, ani nie czuł duszy kwiatka, gdyż właśnie takim mizernym, zagłodzonym kwiatkiem z pobliskiej szczeliny koperta była przyozdobiona. Wiesiek miał bardzo ponurą minę.
    - Ty otwórz – powiedział.

IX
    „Chłopcy. Ausser jak nic, ale do zrobienia. Skrajnie trudno, a może nawet więcej. Wróciłam do Warszawy. Piszę artykuł o motocyklach Opcia. Obu całuję.
Ps. Wiesiek – unikaj w przyszłym sezonie Kościołów, a szczególnie Kościółków. Wincek – omijaj Galerie. Szczególnie jak zimno. Opcio też prosi.
Wasza - ”
    Wincenty i Wiesiek siedli na półeczce, spuścili nogi w przepaść, skręcili sobie po papierosie i w milczeniu oglądali masyw Pośredniej Grani, a podobnie piękne dziewczyny, jak warszawska dziennikarka w okolicach Zakopanego, widywano już tylko na nartach, albo u Trzaski lub u Karpia w towarzystwie Józefa Oppenheima.

Hubert Jarzębowski
http://dotatrow.blogspot.com/

(Nota: Wszystkie podobieństwo do osób żywych oraz martwych – przypadkowe. Dla lepszych efektów dramatycznych, na potrzeby opowiadania lekko zmodyfikowałem chronologię pierwszych przejść dróg na zachodniej ścianie Łomnicy. Wykorzystałem wiersz Wiesława Stanisławskiego oraz fragmenty opowiadań „Zrobiliśmy Małą Śnieżną” Wiesława Stanisławskiego oraz „Szklana Góra” Wincentego Birkenmajera.)

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci