loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Są to góry ze zwietrzałego kamienia, w kolorze brązu i miedzi, zakończone u szczytu płasko i tak gładko, że zwieńczenia te mogłyby służyć za naturalne lotniska. Lecąc nad nimi samolotem, widzi się stojące tam biedne chatki, gliniane lepianki bez wody i światła. Od razu nasuwa się pytanie — jak ci ludzie tam żyją? Z czego? Co jedzą? Dlaczego tam są? W takich miejscach, w południe, ziemia musi mieć temperaturę kipiącego żużla, palić stopy, zamieniać wszystko w popiół. Kto skazał ich na to podniebne, upiorne wygnanie? Dlaczego? Za jakie winy? Nigdy nie miałem okazji wspiąć się do tych samotnych osad i szukać odpowiedzi.

Nikt też tu, na płaskowyżu, nie umiał mi nic o tych ludziach powiedzieć. Najwyraźniej w ogóle nie wiedzieli o ich istnieniu.

R. Kapuściński, Heban, Warszawa 2003, s. 136.

Etiopia wyprawa

Nigdy nie miałem okazji wspiąć się do tych samotnych osad i szukać odpowiedzi... W czasie, gdy Ryszard Kapuściński pisał te słowa było to faktycznie dużo trudniejsze niż teraz. Jest 2016 rok i odwiedzenie osad zagubionych gdzieś wśród Gór Simien jest kwestią woli i odpowiednich funduszy. Nie wszystkich jednak, ale tych położonych na płaskowyżu, blisko ścieżki, którą chodzą turyści. Daleko w dole — u stóp niebotycznych ścian, którymi urywa się płaskowyż, w głębi kanionów też mieszkają ludzie.
Tu z góry, z niemal czterech tysięcy metrów na osady patrzy się zupełnie jak z samolotu. Nie idzie się do nich dostać w żaden sposób możliwy do pojęcia dla Europejczyka. Wypad na targ wymaga kilku dni marszu. Wizyta w szpitalu również. Na dodatek, by sobie na nią pozwolić trzeba z bólem serca sprzedać kozy. By kontynuować naukę w szkole ponadpodstawowej trzeba zamieszkać w internacie w Debarku. Na dnie wąwozu mieszkają lamparty...
Turystów dociera tu dokładnie tylu, ilu za czasów Kapuścińskiego i tysiąclecia wcześniej. Zero.
Wyrwanie się stąd stanowi nie lada wyzwanie. I to nie tylko w sensie metaforycznym. Wiele wsi w porze deszczowej jest po prostu odcięta od świata i przedarcie się przez rozszalałe nurty górskich rzek musi zakończyć się tragicznie.
Wszystkie pytania zadane w Hebanie pozostają aktualne. Wyruszamy w drogę w głąb Gór Simien poznać choćby częściowe odpowiedzi.

Etiopia strażnicy wyprawy

W siedzibie Parku Narodowego Simien poznaliśmy część ekipy, która będzie z nami pracowała podczas tygodniowej wycieczki. Przepisy mówią, że żadna grupa (ani pojedynczy turysta) nie może wejść na teren parku bez towarzystwa uzbrojonego strażnika (tzw. skauta lub rangera). Oto nasi strażnicy — Anioł i Aberra.
Starszy pan po prawej w turbanie z karabinem AK—47 to Anioł. Typ folklorystyczny. Bardzo wytrzymały i doświadczony, zna góry Simien jak własną kieszeń. Nie rozstaje się z bronią nigdy i wie jak jej używać. To były żołnierz — walczył w Ogadenie i Erytrei, uczestniczył nawet w bojach w samych górach Simien, gdzie kiedyś działała dość rozwinięta partyzantka przeciwko komunistycznej juncie wojskowej Derg (jako żołnierz walczył po stronie Dergu).
Młody, wysoki i przystojny gość z zawadiackim i uśmiechem i adekwatnego do pewności siebie rozmiaru amerykańskim karabinem w ręce to Aberra. Typ militarystyczny. Pochodzi z wioski pod samym najwyższym szczytem Etiopii — Ras Daszenem. Urodził się i wychował na niemal czterech tysiącach metrów. W warunkach górskich czuje się jak ryba w wodzie, chodzi z szaloną prędkością, wspina na żywca, nigdy nie jest zmęczony i nigdy nie śpi. Serio.
Strażnicy mają dwojakie zadanie. Chronić grupę przed atakiem dzikich zwierząt (bardzo mało prawdopodobne), ludzi (niezbyt prawdopodobne, ale nigdy nie wiadomo) oraz chronić dzikie zwierzęta i przyrodę parku przed turystami (szczególnie Chińczykami bawiącymi się dronami).
Pracę wykonują bardzo sumiennie. W odróżnieniu od przewodników i tragarzy (śpią w specjalnych bungalowach lub namiotach) strażnicy wszystkie noce spędzają na świeżym powietrzu, siedząc po turecku opatuleni kocami, a jak wiadomo nigdzie się tak nie marznie w nocy w górach jak w Afryce. Nie ważne kto, kiedy i w jakim celu wychodził nocą z namiotu, Anioł i Aberra zawsze czuwali. Nawet dyskretnie śledzili ludzi w drodze do sławojki, żeby i tam nie mogła im się stać krzywda. Profesjonaliści w każdym calu. Tym bardziej przykro było patrzeć na plastikowe buty Aberry (ten fason to najpopularniejsze w Etiopii obuwie i najczęściej sprzedawany przedmiot na rynku Merkato w Addis Abebie). Nawet po sprezentowaniu u skarpetek z wełny merynosów wszyscy czuli pewien dyskomfort, ale to chyba stała część większości wypraw w góry Afryki czy Azji, które korzystają z usług lokalsów.
Pozostałą część ekipy wspierającej stanowił młody przewodnik Messi, wspaniały kucharz Melli (malutki jako rękawicka i chudziutki jak kawałecek smycka), pomocnicy kucharza, zmywacze naczyń oraz cała karawana mularzy.
Jeżeli któryś z czytelników zastanawia się nad wyjazdem w Góry Etiopii powinien przygotować się na taką właśnie ilość ekipy wspierającej (chyba że ktoś lubi mało zwiedzać, dużo dźwigać i tracić długie godziny na wykonywaniu niepotrzebnych robót tylko po to, żeby zaoszczędzić parę złotych i nie wspierać w żaden sposób lokalnej społeczności).

Etiopia małpy

Najmilszymi momentami wycieczki są spotkania z dżeladami (Theropithecus gelada) — słynnymi małpami o krwawiących sercach. Przeuroczymi stworzeniami o skomplikowanych relacjach społecznych, badanie których mogło by nam wiele powiedzieć o tym, jak kiedyś żyli i jak komunikowali się ludzie.

Etiopia sesja zdjęciowa małp

Małpy nie są zbyt płochliwe, więc przyrodniczy paparazzi mają szerokie pole do popisu. Z przodu, z tyłu, z różowym siusiaczkiem, z czerwoną dupką, podczas iskania, podczas jedzenia, mama z małym na plecach, mama z oseskiem wczepionym w brzuszek, podczas ziewania, z odsłoniętymi kłami. Setki wspaniałych fotografii.
Co sądzą o tym wszystkim małpy? Niektóre są zaciekawione łysymi kuzynami ze śmiesznymi błyskającymi pudełkami w rękach, większość jednak ludzi wyniośle ignoruje. Raz tylko się zdarzyło, że stary małpiszon, ewidentny autorytet wśród całego stada rzucił nam lekceważące spojrzenie, odwrócił się i powiedział zachrypniętym głosem: "Łe-łe". Muszę przyznać, że zabrzmiało to dość pogardliwie.

 
Etiopia po burzyEtiopia po burzy

Hubert Jarzębowski


Następna część już 05.02.2017!

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci