loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Elisabeth Revol opowiada bardziej szczegółowo. Tłumaczenie na polski tekstu zamieszczonego 2 lutego. ("This is our chronological story, for understand what happen before and during our expedition... ok a little bit boring... and also just in french for now"). Już po polsku. Podziękowania dla Piotra za tłumaczenie.

fot: facebook.com

fot: facebook.com

"Ekspedycja Nanga Parbat 2015. Chronologia.

Naszą ekspedycję przygotowywaliśmy z Danielem od 6-7 miesięcy. Przeszkód było wiele, jednak różne dlamnie i dla niego. Logistykę faktycznie opracowuję z Danielem, możliwość podziału zezwolenia z Tomkiem rodzi się we wrześniu. Mój pracodawca toleruje 15 dodatkowych dni urlopu (plus 15 dni normalnego urlopu), lecz przekroczenie ich byłoby bardzo źle widziane. 20 grudnia planowaliśmy wspólne spotkanie w Chilas w Pakistanie. Przykra niespodzianka. Daniel oświadcza mi tydzień wcześniej, że nie będzie mógł być na spotkaniu i że trzeba będzie poczekać 10 dni zanim dotrzemy do bazy. Nasz agent pakistański, Ali, oferuje, że poczeka ze mną na niego w Islamabadzie, prowadzi na ten temat negocjacje przez telefon. Ali, świadomy jak mało czasu mi zostało z powodu spraw zawodowych, decyduje się zabrać mnie na umówione początkowo miejsce spotkania z Tomkiem (dnia negocjacji nad zezwoleniem na wstęp wejścia na górę z władzami Pakistańskimi będziemy jeszcze żałować... Mam nadzieję, że Daniel nie skomplikował spraw na tyle, że będę musiała czekać na miejscu!!!...).

Z pozwoleniem w kieszeni rozpoczynamy trekking... Tragarze montują dolną bazę, aklimatyzacja się zaczyna. Przygotowuję się do spędzenia Bożego Narodzenia w spartańskich warunkach. Daniel zapowiedział swój przyjazd na 5 stycznia... Nie było to dla niego zbyt pilne, wiem to, bo pokazywał się w międzyczasie na nagraniach video w Chilas i Ser. Nie muszę przypominać, że moim celem było zrobienie tej drogi w zimie, a nie akcja internetowa, która stawała się ważniejsza i narażała całą ekspedycję... Miałam już przejścia z Danielem w związku z ekspedycją z roku 2013 i oczekiwałam jasnej deklaracji z jego strony... Nasze rozmowy nie pozostawiały jednak żadnych wątpliwości na ten temat... Z mojej strony było to jednoznaczne... Musieliśmy podjąć decyzję, która wywróciłaby do góry nogami cały nasz projekt, szczególnie że warunki w tym roku nie były zbyt przyjazne. Jesień była bardzo sucha, wiec większość drogi pokrywał goły lód... Mogliśmy rozważać drogę Mummery'ego, częściowo otwartą w roku 2013. Sucha, pełna lodu trasa mnożyła niebezpieczeństwa, odrzuciłam więc ten wariant, moim zdaniem zbyt ryzykowny. Tomek podzielał moje zdanie... Mieliśmy za sobą 10 dni efektywnej aklimatyzacji, Daniel był spóźniony... Wtedy podjęliśmy decyzję, by spróbować pójść drogą Messnera z roku 2000. Zdecydowaliśmy się ruszyć z wyposażeniem 10-dniowym (gaz, żywność, etc). Używanie radia wydawało nam się śmieszne, gdyż szczyt Ganelo (6608m) uniemożliwiał jakiekolwiek połączenie między bazą a naszymi pozycjami. Nawet telefon satelitarny (thuraya) był nieskuteczny... szczególnie w niższej części lodowca.

Ruszamy 9 stycznia bez Daniela, ponieważ ten wyruszył ze swoimi towarzyszami do obozu 1. Uprzedziliśmy go dzień wcześniej o naszym planie 10-dniowego pokonania drogi Messnera. Poprosiłam Alego o przebukowanie mojego biletu powrotnego o 4 dni, nasz powrót do bazy przewidzieliśmy na ok. 18 stycznia. Informacja o tym została przekazana wszystkim, także kucharzom i policjantom…

No wiec ruszamy, z „domem na plecach”, stawiając czoła nieprzychylnej pogodzie, uważnie słuchając górskich wskazówek poprzez własne ciała… Kilka obozów będzie koniecznych, bo strategię mamy taką, by nie podejmować ryzyka związanego z wysokością… Nie przekroczyliśmy 500 metrów różnicy wysokości, by organizm się zaaklimatyzował… Posuwamy się naprzód dzięki spokojowi niezbędnemu w tak nieprzyjaznym otoczeniu… Tomek zaliczył upadek z seraka! Nic poważnego, ale zyskujemy świadomość niebezpieczeństwa. To temperatura narzuca swoje reguły! Minus 42 stopnie Celsjusza. Ten świat jest bardzo niegościnny! Wszystko jest dla nas skomplikowane, nawet zwinięty śpiwór…

Wszystko wydawało się w porządku, nasi bliscy zostali powiadomieni, że sytuacja jest opanowana, używaliśmy bardzo oszczędnie telefonów satelitarnych… Z pewnością wiadomość od Daniela, mówiąca „iż nie przyślą nam pomocy w razie potrzeby, ponieważ nie zabraliśmy radia…!” bardzo nas zdziwiła. Oczekiwaliśmy raczej zachęty niż gróźb. Jednocześnie ta wiadomość pozwoliła nam zrozumieć, że jesteśmy wolni od naszych wcześniejszych deklaracji. Nie odpowiedzieliśmy na tę informację, gdyż wyświetlacz naszej baterii pokazywał już tylko jedną kreskę. .. Wiedzieliśmy, że jak to Daniel określił, mógł cały czas obserwować postęp naszej wyprawy w necie (na exploratorze)…

Nasza wspinaczka odbywa się do wysokości 7200m, to stąd będziemy usiłowali zdobyć szczyt. Dziś też nadarza się okazja dostania się na 7500m, chcemy skorzystać ze słonecznej pogody… Poranek był zbyt nieprzyjazny ze względu na temperaturę (próba z godziny 3 rano, uspokoiła nasz zapał!!!)… Bezsennie spędzona noc pokazała nam granice wytrzymałości, nasza psychika została pokonana warunkami pogodowymi – zimnem i wiatrem.

Stało się, musieliśmy się poddać i zapomnieć o szczycie, warunki okazały się zbyt trudne… Wiedząc, że nasze możliwości komunikacyjne były bardzo ograniczone, skorzystaliśmy z reszty mocy baterii, by dać znać naszym bliskim, tłumacząc im, że niemożliwe będzie skontaktowanie się z nami aż do naszego ponownego zejścia (2 dni bez kontaktu!). I że nie obędzie się bez małej próby, by zobaczyć reakcję naszych organizmów. Czekamy na słońce, morale wraca… Idziemy dalej, a motywacja stopniowo wzrasta wraz z naszym postępem… Dochodzimy do 7500m, ale zdajemy sobie sprawę, że jest zbyt późno na próbę zdobycia szczytu… Lepiej jest odzyskać siły i spróbować jutro w sposób bardziej przemyślany… Schodzimy do obozu 4. Popołudnie poświęcimy więc na odpoczynek, suszenie butów za pomocą gazu, rozpuszczenie śniegu na wodę, nawodnienie, wszystko co niezbędne dla zbudowania morale na poziomie naszych pragnień…

17 stycznia będzie próbą ostateczną. Po wypiciu gorącej herbaty, ze starannie przyrządzonej torebki, spokojni, śledzimy nasze wczorajsze ślady, potem podążamy najbardziej optymalną ścieżką na lodowcu. Dochodzimy do połączenia drogi Bulla i Messnera, otwiera się przed nami płaskowyż: grań Mazerno, szczyt Ganalo… Panorama 180 stopni, aż do Afganistanu i na północ od Karakorum po Kaszmir… W końcu, po 9 dniach, ukazuje się nam szczyt, dotychczas ukrywany przez rzeźbę terenu. Jest tak blisko, prawie na wyciągniecie ręki! Dzieli nas zaledwie 300 metrów. Czy normalny alpinista mógłby się temu oprzeć? Niestety pogoda się psuje (do i tak nieprzyjaznych warunków panujących na tej wysokości dochodzą jeszcze chmury i wiatr), potrzeba wiele rozsądku i mądrości by, zrezygnować… Myśl o naszych bliskich sprawia, iż stajemy się rozważni… Postanowion. Schodzimy do obozu 4.

18 stycznia to zejście, zapasy żywności są wykończone (tak jak i my!). Posiłek będzie skromny. Zejście odbywa się w sposób monotonny, to wysokość 6500m przywróci nas do smutnej rzeczywistości. Tomek wpadnie w szczelinę i to jego plecak zapobiegnie najgorszemu… Adrenalina spowoduje, iż Tomek cudem się wydostanie i przeżyje. Miałam już okazję opowiadać tę bolesną historię. Potrzeba będzie silnej perswazji, aby się nie zniechęcić i dojść do bazy znajdującej się na 4200m. Dziękuję Pakistańczykom, którzy do nas dołączyli, by pomóc rannemu Tomkowi. Noc w bazie to odnowa w każdym sensie tego słowa.

19 i 20 stycznia. Spędzam 2 dni w bazie, rozważamy możliwość powrotu na drogę Messnera razem z Danielem (ale nie na drogę Mummery’ego – pokrytą zbyt dużą ilością gołego lodu w tej połowie stycznia). Jednak moje zobowiązania zawodowe niestety na to nie pozwalają, muszę koniecznie wracać jak najszybciej… Mój lot z 18 stycznia udało się Alemu przebukować na 23 podczas 10 dni naszej nieobecności. Informuję Daniela o mojej decyzji 20 stycznia przed obiadem.

21 stycznia, pobudka o 6. rano, wracam do Chilas. Wspólne śniadanie z Pakistańczykami i Tomkiem. W przeciwieństwie do relacji Daniela, żaden cień na mojej przyjaźni z Tomkiem nie daje się odczuć… Tomek nie wiedział dokładnie, kiedy zejdzie, bo to miało zależeć od jego kolana, którego ból bardzo odczuwał. Chciał zejść ze swoimi tutejszymi przyjaciółmi: Ghanim i Hamidem… Minęliśmy ich schodząc, jak szli na jego spotkanie. Tomek dobrze się czuł tego ranka, powiedział mi, że zacznie schodzić spokojnie w ciągu dnia, zostawi swój plecak w bazie, i że jego przyjaciele idą już do niego. Tomek od tej chwili będzie mnie na bieżąco o wszystkim informował.
Po moim powrocie do Francji zrozumiałam cały niepokój ludzi, którzy martwili się o nasz los. Trzeba może wyjaśnić, że powstawała równolegle inna relacja z naszej wyprawy, bez naszej wiedzy. Relacja raczej panikarska, podczas gdy naszym największym zmartwieniem było ograniczenie komunikacji z innymi. Mój mąż i Anna byli informowani o naszym położeniu i sytuacji… Wydawało nam się to ważne, ponieważ nie mogliśmy zadzwonić po pomoc przy użyciu radia ani w żaden inny sposób. Z drugiej strony mogę zrozumieć, że Daniel mógł być zawiedziony naszym brakiem poszanowania dla początkowych planów, lecz moje zobowiązań zawodowych nie można było pogodzić z jego planami. Przyjazd Daniela do Chilas był przewidziany na 20, a nie na 30 stycznia! To tez przedłużyło naszą aklimatyzację i w końcu nie pozwoliło nam zdobywać szczytu."

Tekst Elisabeth Revol

Tłumaczenie: Piotr Fleischmann (Piotr Franco)

źródło: Tomek Mackiewicz facebook

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci