Książka Moniki Witkowskiej „Manaslu. Góra Ducha, Góra Kobiet” to relacja z wyprawy autorki na znajdujący się w Himalajach ośmiotysiecznik Manaslu (8156 m n.p.m.), pod względem wysokości ósmą górę świata. Podobnie jak inne książki Moniki, nie jest to typowa relacja ze wspinaczki, uzupełnia ją zbiór różnego typu ciekawostek, anegdot i interesujących historii dotyczących zarówno himalaizmu, jak i przyrody czy życia Nepalczyków.

2411manaslu

W trakcie lektury dowiemy się:

  • dlaczego Manaslu nazywane jest Górą Ducha;
  • jak wyglądały pierwsze polskie wyprawy na Manaslu (opowieści K. Wielickiego i R. Gajewskiego);
  • co sprawia, że Manaslu to góra o dość wysokim współczynniku śmiertelnych wypadków;
  • dlaczego wspinacze kojarzą Manaslu z samogonem;
  • czy sępy sępią i jak wygladą lokalna tarantula;
  • o czym opowiadają nepalskie bajki;
  • dlaczego Manaslu to Góra Kobiet;
  • jaki sprzęt warto zabrać na wyprawę;
  • jak zorganizować sobie, jeśli nie wspinaczkę na szczyt, to przynajmniej himalajski treking.

 

2411manaslu 1

Fragment książki:

Na koniec jeszcze szybkie przygotowanie rzeczy na atak szczytowy, sprawdzenie butli (nie są dopełnione na full, ale mamy po dwie, więc starczy) i kładziemy się jak najszybciej spać. O drugiej w nocy chcemy wyjść. Śpimy po części w ciuchach, tak więc ubranie się dużo czasu nie zajmie, ale przed wyjściem trzeba będzie jeszcze nagotować płynów do picia, no i choćby symbolicznie coś zjeść. Ciekawe, czy uda się zasnąć? Zamierzamy wprawdzie spać w maskach tlenowych, tyle że odkręconych na minimalny przepływ, zaledwie pół litra na minutę. Niby niewiele, ale zawsze to jakaś regeneracja. Dla mnie największy plus maski to brak kaszlu, a jak nie kaszlę, to nie tracę bez sensu sił.
Przed zaśnięciem wymieniamy jeszcze z Pawłem parę wiadomości. Krótkich, no bo co tu pisać? Jak napiszę długi, emocjonalny elaborat, wyjdzie na to, że mam złe przeczucia, i jeszcze tylko podkręcę już i tak pewnie duży stres, którego z mojego powodu doświadcza Paweł. On też unika roztkliwiania się – pisze mi o fali postów ze słowami dopingu i wsparcia. Nawet nie wiecie, jak to pomaga!
Nie wiem, o której się budzę (właściwie to tej nocy budzę się co chwila, bo na takiej wysokości normalnego spania i tak nie ma), wiem za to, że z wyjściem na atak szczytowy strasznie się grzebię. Wszystko jest problemem: nie mogę znaleźć rękawiczki, woda za wolno się gotuje (albo to tylko moje złudzenie), uprząż przy nakładaniu dziwnie się skręca, but uwiera… Koszmar! Aż mi głupio przed Aśką. Ona z kolei wydaje się w jakimś dziwnym letargu, jakby zobojętniała na wszystko i wszystkich. Tak czy inaczej specjalnie się do góry nie rwiemy, bo rząd światełek na zboczu sugeruje, że nie warto – Chińczycy już są przed nami. Wyprzedzić ich będzie trudno, wlec się zaraz za nimi też kiepsko, bo zmarzniemy… Najlepiej więc opóźnić wyjście.
Ostatecznie wyruszamy o 2.30, jako jedne z ostatnich. Tym razem idziemy w trójkę. Ja z Asią i Phurba. Tyle że Phurba co chwila zostaje w tyle. Próbujemy dostosować się tempem do niego, ale w końcu Szerpa sam proponuje, byśmy szły po swojemu (znaczy się szybciej), a on nas dogoni. Nie ma sprawy. Po pewnym czasie dystans między nami niepokojąco się wydłuża, tak więc przystajemy i znów na niego czekamy. I tak kilka razy. Początkowo nawet jest nam to na rękę, mamy czas na poprawienie uprzęży, założenie cieplejszych rękawic czy kubek herbaty z termosu. Potem jednak postoje robią się coraz bardziej wkurzające, zwłaszcza że po kilku minutach czekania zaczynamy trząść się z zimna.

Źródło:
mat.pras. Wydawnictwo Bezdroża Sp. z o.o.