Czasem wzywa nas inny żywioł niż góry. Czasem niczym Wilk Morski mamy chęć popłynąć z prądem czy falą, odetchnąć morską solą, a zachód Słońca obejrzeć nie w wierzchołkach gór, tylko w bezkresnych wodach morza. Taki cel, a może po prostu chęć popływania kajakiem, przyświecała na tegorocznym Spływie Majowym KTW 2015 (Kurs Turystyki Wszechstronnej organizowanej przez AKT Watra). Ja, ponieważ po ostatnim weekendzie marca w Gorcach zostałem bez butów, również postanowiłem, oczywiście razem z nieodłącznym Kaloszem, wziąć w nim udział. Kolejny wyjazd pokazujący, że Kalosz to obuwie na każdą okazję!

Spływ rozpoczął się 1 maja na rzece Pokrzywna i naszym celem było, poprzez Wieprzę, dopłynięcie do Morza i jeśli pogoda by sprzyjała to wypłynięcie na otwarte morze z portu i wylądowanie na plaży. Początkowo pogoda nie sprzyjała, było pochmurnie i wilgotno, jednak humory, jak to pierwszego dnia, dopisywały. Momentami się rozpogadzało jednak po rozbiciu obozu, oczywiście, rozpadał się deszcz. Udało się na szczęście przygotować kolację, jednak śpiewy z gitarą urządzaliśmy już we wnętrzach namiotu.

Dzielna walka z nurtem i magnetycznymi brzegami, fot. Rafał Fizia Dzielna walka z nurtem i magnetycznymi brzegami, fot. Rafał Fizia

Następnego dnia o godzinie 6:30 nastąpiła pobudka, szybkie przygtowywanie kanapek, pakowanie obozu, odprawa i w drogę. Nastąpił podział wachty (kto danego dnia zajmuje się posiłkami). Wachta której kierownikiem zostałem zaszczytnie mianowany zgłosiła się na ochotnika jako pierwsza do pełnienia tej zaszczytnej roli. Tego dnia zatrzymaliśmy się na zakupy (tutaj chciałbym podziękować właścicielce sklepu która zorganizowała nam transport 5km samochodem żebyśmy nie musieli nieść w trójkę ciężkich zakupów!). Jak się okazało, w czasie całego spływu nasza wachta jako jedyna pokusiła się o inne mięso niż kiełbasy z ogniska (piersi kurczaka).  Tym razem pogoda znacznie bardziej dopisywała, było pogodnie i śpiewy przy ognisku trwały do półncy.

Pilne notowania wszystkich wydarzeń w Dzienniku Lewego Kalosza, fot. Marcin Morcinek

Pilne notowania wszystkich wydarzeń w Dzienniku Lewego Kalosza, fot. Marcin Morcinek

Pobudka jak zwykle o 6:30 i jak się okazało, 4 bochenki chleba na 18 ludzi to zdecydowanie za mało. Tego dnia kursanci którzy chcieli popłynąć kajakiem jedynką musieli zademonstrować, ze w razie wywrotki są w stanie wyjść z kajaka. A cóż to był za dzień! Tego dnia 5 kajaków zaliczyło wywrotki i zatopienia (w tym i mój kajak razem ze mną i moją przewspaniałą współzałogantką). Jednak nasza wywrotka była spowodowana atakiem złowrogiej załogi innego kajaka! Co prawda, istniało 95% szans, że i tak by nas nurt pod kłodą pokonał, jednak te 5% szans mieliśmy, a oni je nam zabali więc to 100% ich wina! (I tej wersji się trzymajmy).

Kolejne dni mijały, następne wachty mogły popisać się swoimi umiejętnościami kulinarnymi, kleszczy na ciałach przybywało (rekordzista złapał ich 21), rzeki ubywało i do morza było coraz bliżej. Szło nam tak sprawnie, że skończyliśmy dzień przed czasem, a to tylko dlatego, że ostatnie 3 dni pokonywaliśmy z nurtem ponieważ w środę zostało nam 30km do pokonania. Ostatecznie w piątek, 8 maja, za pozwoleniem Kapitana Portu w Darłowie, wypłynęliśmy na morze, a następnie wylądowaliśmy szczęsliwie na plaży.

Ja i Kalosz po wylądowaniu na plaży w Darłowie, fot. Rafał Fizia

 Ja i Kalosz po wylądowaniu na plaży w Darłowie, fot. Rafał Fizia

Jak widoczne na zdjęciu numer 2, cały wyjazd pilnie notowałem wszelakie ważne wydarzenia i na koniec chciałbym podzielić się kilkoma wpisami:

[1]
30.04
11:00 - rozpoczęcie pakowania
12:27 - nienawidzę się pakować ale już blisko końca
14:00 - jednak nie było tak blisko. KONIEC PAKOWANIA!
14:46 - Doszedłem do wniosku, że 2 koszulki i dwie flanele to za dużo na tydzień. Przepakowanie

[2]
1.05
15:07 - Natalia panikuje. Pająk na kostce

[3]
2.05
6:43 - Pobudka. Kierowniczka grozi śpiewaniem. Budzik nie zadzwonił. 

[4]
3.05
Ja z Justyną poszliśmy po wodę. Miła starsza pani. Zielony dom. Numer 13. Szczęśliwy.
 15:45 - Justyny dalej nie ma
 15:48 - może miła starsza pani nie jest taka miła?
 15:49 - z domu dobiegają mroczna inkantacje. Kto teraz będzie wiosłował?
 15:50 - Justyna wróciła. Żyje. Jest ok.

[5]
4.05
Ja, Justyna,Aga, Michał i Rafał myjemy po ciemku kajaki za zaspanie na śniadanie (nie nasza wina). Justyna postanawia, że do końca spływu nie dostanie żadnej kary.
5.05
Na śniadanie kapanki. Justyna znów podpadła i za karę ma myć gary.

[6]
6.05
Zakupy w Starym Krakowie. Pulpa bez mięsa. Pulpa zawiodła. Moja wina. Za dużo pieprzu i ostrej papryki. Niedojedzona. Ja za karę (sam sobie) umyłem gar.

[7]
8.05
Albo grypa żołądkowa (pewnie wina Justyny), albo wszyscy zatruli się kebabem. Skutki wiadome.

Na sam koniec chciałbym jeszcze wszystkim podziękować za udany spływ!

Cała drużyna po desancie na plaży, fot. Marcin Morcinek
Cała drużyna po desancie na plaży, fot. Marcin Morcinek