Wędrując po Pieninach można, zupełnie nieświadomie, zdobyć szczyty najprawdziwszych wulkanów. Wystarczy tylko pojechać do… Szczawnicy. Spływ Dunajcem, Trzy Korony i Sokolica to obowiązkowe cele większości turystów, którzy wybierają się w Pieniny. Stałym punktem wielu wycieczek jest również popularna (aż za bardzo) Szczawnica...

Odwiedzając tę miejscowość i przechadzając się jej zatłoczonymi ulicami nie sposób nie dojrzeć górujących nad okolicą szczytów Bryjarki i Jarmuty. Wiele osób obu tych wzniesień w ogóle nie kojarzy (choć leżą one tuż obok obleganej Palenicy), a jeszcze mniej zdaje sobie sprawę, że są to najprawdziwsze szczyty wulkaniczne.

Jarmuta i Bryjarka nie są oczywiście wulkanami aktywnymi i nie grozi nam z ich strony gwałtowna, niszczycielska erupcja (co pewnie cieszy mieszkańców Szczawnicy i okolic), nie sposób też ukryć, że obu szczytom daleko do widowiskowości „krewniaków”, położonych na Hawajach czy też na Islandii. Mimo niepozornego wyglądu opisywane góry mogą jednak zaoferować turystom całkiem sporo atrakcji. Nim je poznamy, odróbmy najpierw pracę domową…

wulkany-w-pieninach-m-1

Skąd właściwie wzięły się pienińskie wulkany?

Odpowiedź na to pytanie nie jest niestety prosta i wymaga odbycia odległej podroży w czasie. Podroży do chwil, w których rodziły się Pieniny (a akcja porodowa była wyjątkowo bolesna i długotrwała) i w których otoczenie dzisiejszej Szczawnicy wyglądało zupełnie inaczej niż obecnie. Na domiar złego, tak się nieszczęśliwie składa, że Pieniny - fachowo nazywane przez naukowców pienińskim pasem skałkowym - są najbardziej skomplikowaną strukturą geologiczną w całych Karpatach i znawcy tematu do dziś spierają się, jak właściwie te góry powstały. A problemów z Pieninami jest cała masa…

Po pierwsze, pieniński pas skałkowy ciągnie się pod powierzchnią ziemi od Rumunii aż po Wiedeń i znane wszystkim pasmo, leżące na polsko – słowackim pograniczu i przecięte w pół przełomem Dunajca, stanowi jedynie niewielką część całych Pienin. Po drugie, Pieniny nijak pasować nie chcą do reszty Karpat także ze względu na swoją nietypową, nazwijmy to, konstrukcję. Góry te zbudowane są bowiem w dużej części z wapieni, a nie jak większość szanujących się Beskidów z fliszu, którego głównym składnikiem jest piaskowiec.

Najbardziej aktualna teoria na temat powstania Pienin mówi, że pasmo to powstało w trzech etapach. W triasie i w jurze (250 - 145 mln lat temu) góry te stanowiły dno morza, w którym tworzyły się osady i ze szczątków zamieszkujących je organizmów z wolna powstawały wapienne skały. W kredzie (trochę później, bo gdzieś mniej więcej 145 – 65 mln lat temu) osady te uległy wypiętrzeniu i z morza - po raz pierwszy – wyłonił się masyw, który moglibyśmy nazwać Pieninami. Dla porządku łatwiej byłoby jednak użyć określenia „Prapieniny”, ponieważ już w trzeciorzędzie cały proces nagle się odwrócił i nasze nieszczęsne góry znów znalazły się pod powierzchnią morza. Niezdecydowanie Pienin ponownie dało o sobie znać ok. 24 mln lat temu, kiedy to doszło do kolejnego wypiętrzenia i całe pasmo po raz wtóry wyłoniło się na powierzchnię. Wtedy też do głosu doszła działalność wulkaniczna i z głębin ziemi zaczęła wypływać magma andezytowa, która stała się budulcem dla Jarmuty i dla Bryjarki.

Tak to, w dużym i możliwym do przyswojenia uproszczeniu, przedstawia się historia narodzin Pienin i tamtejszych wulkanów. Po teoretycznym wprowadzeniu czas najwyższy wyruszyć w góry. Na początek na Bryjarkę.

Wulkaniczne Pieniny

Szlakiem na górę samobójców

Ponieważ pienińskie wulkany sprawiały kłopoty zanim jeszcze na dobre powstały, nie należy się zbytnio dziwić, że i dzisiaj mogą być z nimi pewne problemy. Przykładem niech będzie Bryjarka, na którą… nie prowadzi właściwie żaden, konkretny szlak. Oczywiście zdobycie wierzchołka Bryjarki nie jest niczym trudnym, ale żeby to osiągnąć trzeba najpierw odnaleźć drogę, wiodącą na szczyt o nazwie Dzwonkówka. Prowadzi tam żółty szlak, którego początek znajduje się w samym centrum Szczawnicy, nieopodal dworca PKS. Trasa wiedzie przez całą uzdrowiskową część miasta – ulicami Główną i Zdrojową, obok pijalni wód i Muzeum Pienińskiego na obleganym Placu Dietla, więc na brak towarzystwa na pewno nie będziemy mogli narzekać. Na szczęście tuż przy muzeum szlak odbija gwałtownie w lewo i zaczyna wznosić się ku Dzwonkówce. Jak już wspomniałem, nie dostaniemy się tędy bezpośrednio na Bryjarkę, ale do celu z pewnością trafimy. Zaprowadzi nas tam krótka, boczna ścieżka. Zgubić się nie można, bo żeby jej nie zauważyć, musielibyśmy wykazać się zaiste wyjątkowymi zdolnościami.

U celu naszej wycieczki – pod szczytem Bryjarki – odnajdziemy wreszcie dowód na to, że stąpamy po najprawdziwszym wulkanie. Znajduje się tam skupisko głazów zbudowanych z andezytu – oryginalną wulkaniczną skałę można nie tylko zobaczyć, ale i dotknąć. Kawałek dalej czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Z geologią ma ona niewiele wspólnego, bo chodzi o metalowy krzyż, ale z obiektem tym związana jest warta uwagi ciekawostka. Obelisk wykonany został na początku XX wieku przez firmę Józefa Góreckiego - tę samą, która wcześniej zbudowała krzyż na Giewoncie. Ze szczytu Bryjarki rozpościera się również piękna panorama Pienin oraz (dla osób, które lubią takie widoki) samej Szczawnicy. Jeżeli ktoś zechciałby podziwiać miasto z góry, to wierzchołek naszego wulkanu nadaje się do tego idealnie. Z widokami trochę lepiej jest w zimie, kiedy panoramy nie przesłaniają drzewa, ale latem widok też robi wrażenie.

Wulkany, wulkanami, lecz skoro jesteśmy już na szlaku prowadzącym na Dzwonkówkę, to grzechem byłoby jej nie zdobyć. W drodze na szczyt szlak zaprowadzi nas jeszcze do schroniska pod Bereśnikiem, które polecić można szczególnie amatorom uciech spożywczych. Z jedzeniem w górskich schroniskach bywa różnie, ale tutejsza kuchnia (o ile nic się ostatnimi czasy nie zmieniło) powinna zadowolić nawet najbardziej wymagających smakoszy. Oczywiście wszystko w granicach turystycznego rozsądku.

Na szczycie Dzwonkówki czekać będzie na nas kolejna panorama Pienin z Trzema Koronami w roli głównej. Oprócz niej, niczego szczególnego tam nie znajdziemy, co jednak nie znaczy, że góra ta nie skrywa pewnej ponurej historii - w XIX wieku znajdował się na Dzwonkówce cmentarz, na którym chowano samobójców. Tym, trochę makabrycznym, akcentem zakończmy pierwszą część naszej wycieczki. Pora ruszać na kolejny z pienińskich wulkanów.

Wulkany w Pieninach

Wulkan na bani

Jarmuta położona jest nieco dalej od Szczawnicy niż Bryjarka, ale na pewno jej nie przeoczymy, ponieważ jest szczytem bardzo charakterystycznym. Po pierwsze - ma wyraźny, stożkowy kształt i rzeczywiście wygląda na rasowy wulkan (prawie jak góra Fuji). Po drugie - na jej wierzchołku znajduje się widoczny z daleka przekaźnik telewizyjny.

Na Jarmutę również żaden szlak nie prowadzi bezpośrednio (brzmi znajomo?), lecz podobnie jak w przypadku Bryjarki, także i na tę górę wejdziemy bez większych problemów. Są na to nawet dwa sposoby. Pierwsza droga prowadzi ścieżką rowerową, zaczynającą się w Szczawnicy, mniej więcej przy ulicy Na Potoku. Dalej jest Klimontowska Przełęcz i najciekawszy odcinek trasy – na oko w stronę wieży telewizyjnej. Wariant drugi to droga prowadząca z Palenicy, czyli najpopularniejszego w okolicy szczytu, na który (w licznym towarzystwie) wyjechać można wyciągiem. Później pofatygować trzeba się szlakiem niebieskim do Klimontowskiej Przełęczy i dalej – wiadomo – na oko.

Ze szczytu Jarmuty rozpościera się widok na Tatry, Pieniny i Beskid Sądecki. Podobnie jak na Bryjarce, także i tutaj znajdziemy wulkaniczne głazy andezytowe, ale tym razem najciekawsze atrakcje nie czekają na nas na szczycie, lecz trochę niżej. U południowych podnóży Jarmuty znajduje się nieczynny już kamieniołom, w którym wydobywano andezyt, natomiast u podnóży wschodnich kryje się największa ciekawostka masywu – miejsce o uroczej nazwie Bania w Jarmucie.

Co to takiego? Bania to dawne, gwarowe określenie kopalni i w przypadku Jarmuty odnosi się ono do sztolni, które pozostały po prowadzonym tu w XVIII wieku wydobyciu srebra. Kopalnię założył niejaki Paweł Karol Sanguszko, właściciel ziemski z pobliskiej Nawojowej,
który sprowadził w Pieniny górników z Saksonii i z Węgier oraz wybudował hutę, gdzie cenny kruszec miał być przetapiany. Ambitne plany biznesowe Sanguszki niestety jednak nie wypaliły, bo okazało się, że srebra w Jarmucie jest zbyt mało i wydobycie go absolutnie się nie opłaca. Interes upadł. Dziś po kopalni zostały zalane wodą sztolnie, które dość trudno odnaleźć i ze względów bezpieczeństwa lepiej się do ich środka nie zapuszczać. Wejście zostało zresztą zabezpieczone kratą, aby turyści nie przeszkadzali żyjącym tu nietoperzom. Śladem po kopalni są także legendy o ukrytych wgłębi ziemi labiryntach i zamieszkujących je duchach. Na spotkanie tych ostatnich raczej nie ma co liczyć, ale kto wie…

Adam Nietresta