Portal Górski ma przyjemność przedstawić i objąć patronatem najnowszą książkę z serii Literatura Górska na Świecie wydawnictwa Stapis - powieść "Carolus Victor" Huberta Jarzębowskiego. Premiera: początek lipca 2015.

O książce:

Tatry przełomu XIX i XX wieku. Ku wierzchołkowi niezdobytego Spiczastego Szczytu zwrócone są oczy młodych adeptów wspinaczki, złączonych silniejszym niż kiedykolwiek wcześniej i później braterstwem Liny (nie da się przecenić znaczenia wdzięków młodej panny Liny Konopnickiej dla rozwoju taternictwa). W stronę wierzchołka z największą tęsknotą patrzy Karol, niezwykły wspinaczkowy talent swoich czasów, maminsynek i domniemany niemiecki szpieg. Spogląda również w stronę Liny, ale tylko, gdy nie widzi go matka...

"Carolus Victor"

"Carolus Victor"

Czy walka o sławę i serce pięknej dziewczyny będzie uczciwa, czy konkurenci uciekną się do haniebnej Metody K? Jak nie dać się zmanipulować Hugonowi B. Adderowi, demonicznemu reporterowi "Przeglądu Kucharskiego", zachować twarz, nie zawieść matki i rodaków? Co wykaże Wielka Wyprawa Weryfikacyjna? Czy góry wyzwalają w ludziach tylko to, co najlepsze? Czym jest zwycięstwo? No i wreszcie: kto stoi za tajemniczą śmiercią rzeźnika?

Debiutancka powieść Huberta Jarzębowskiego to wyjątkowa pozycja w światowej literaturze górskiej. Wartka akcja, przeszłość miesza się z teraźniejszością, prawda z fikcją, realizm z magią, a powaga z humorem rodem z Monty Pythona. Jeśli kochasz literaturę górską, koniecznie przeczytaj – „Carolus Victor” to pozycja obowiązkowa. Jeśli kochasz literaturę, której nie da się jednoznacznie zaklasyfikować, na pewno się nie zawiedziesz.

O autorze:

Imię i nazwisko: Hubert Jarzębowski
Rok urodzenia: 1988 r.
Miejsce zamieszkania: Zakopane
Narodowość: Zakopianin
Zawód: Przewodnik tatrzański, tłumacz, doktorant na filologii słowiańskiej UJ
Publikował: opowiadanie "Skała ucieka spod mych stóp" po polsku i słowacku, cykl Bujdałki Taternickie w czasopiśmie "Góry", trochę innych artykułów i tłumaczeń
Występował: w filmie Pavla Barabáša "Życie dla Pasji" poświęconym Wiesławowi Stanisławskiemu
Hobby: Przedzieranie się przez kosówkę, w celu zdobywania niewybitnych szczytów Tatr Zachodnich, trzecioligowe zespoły heavy metalowe z lat 1979-1994, psy, pisanie
Ulubione góry: Krywań, Młynarz, Ganek, Brdarowa Dzwonnica w Kopach Liptowskich, Monviso.
Ulubione książki: Władysław Cywiński "Góral z Wilna. Tatry, seks, polityka" oraz Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata"
Ulubieni ludzie: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Władysław Cywiński, Lemmy Kilmister, Władysław Hasior, Stanisław Szukalski

Hubert Jarzębowski

Hubert Jarzębowski

FRAGMENTY KSIĄŻKI

FRAGMENT 1

Metoda K! Czym zatem jest dokładnie? Chodzi o drobne zmyślenie czy może bardziej dyplomatycznie: retuszowanie rzeczywistości dla osiągnięcia jakiejś korzyści. O kreatywne podejście do własnej przeszłości. O zrobienie fotografii na kamieniu stojącym na łące w  kieleckim i wysłaniu do cioci w Pcimiu z podpisem: "Ja na wierzchołku Kilimandżaro". O przemianę wycinka swojego zmyślonego życia w prawdziwą legendę. O znalezienie miejsca w wielkiej historii bez dotknięcia wielkiej historii. O magiczną funkcję słowa. W największym skrócie: mówiąc Metoda K, mamy na myśli po prostu Kłamstwo.

FRAGMENT 2

Nigdy dotąd nie dotykał dziewczęcych piersi, chociaż nie do końca wiedział, czy dzieje się to na jawie, czy tylko we wnętrzu głowy. Czuł je jednak palcami i jeśli było to złudzenie, to najpiękniejsze w jego życiu. Piersi Liny były doskonałego kształtu wylizanych przez lodowiec otoczaków i idealnie mieściły się w dłoni.

„Cóż za wspaniałe chwyty - pomyślał. - Trudność "zero plus". Łatwo, co najwyżej nieco trudno. Gdybym mógł się czegoś takiego złapać w drodze na Szpiczasty...”

Chwilę napawał się tą piękną myślą, aż nagle zrozumiał pewną rzecz lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Doszło do niego, jaki jest jeszcze dziecinny.

FRAGMENT 3

- Przestań, Karolku, każdy czasem przegrywa. Nic się nie stało. Weźmiesz się w garść i zdobędziesz górę. Cały świat usłyszy, że to właśnie ty byłeś pierwszym człowiekiem na wierzchołku Szpiczastego!
- Już poniekąd usłyszał... - przecedził przez zaciśnięte zęby.
- Co masz na myśli? - pani Antonina chwyciła go za ramiona i popatrzyła prosto w oczy.
- Ja... Ja... Ja ogłosiłem, że zdobyłem Szpiczasty...
- Co?
- Wysłałem do Zakopanego, do pana Chmielowskiego telegram, że wyszedłem na wierzchołek. Napisałem też artykuł... Jutro wszyscy będą myśleć, że byłem pierwszym człowiekiem na Szpiczastym Szczycie.
- Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę - pani Antonina zaczęła coraz mocniej oddychać.
- Zabrakło mi tylko dwudziestu, może trzydziestu metrów... - pisnął Karol.
- Kim jesteś? Nie możesz być moim synem. Karol był uczciwy...
- Mamo, to ja. W moim artykule napisałem, że zatknęliśmy na wierzchołku biało-czerwoną flagę, która będzie przypominała pruskiemu magnatowi Hohenlohemu, że "jeszcze nie zginęła" - zaczął, siląc się na entuzjastyczny ton. - Że będzie mu stała ością w gardle... Że będzie miał się z pyszna, szczególnie kiedy przegra spór o Morskie Oko... To ważniejsze niż wyjście na głupią górę! Ja pokrzepię  serca rodaków!
Przemowę przerwał mu pierwszy w życiu policzek wymierzony przez matkę.

FRAGMENT 4

- Naprawdę liczy się wyłącznie wizerunek i oryginalność - ciągnął temat dalej Hugon B. Adder. - Pan, człowiek, który dokonał czegoś jako jedyny na świecie, a na dodatek posiada wyjątkowy talent literacki, przecież wie o tym najlepiej. Jest pan też świadom, że o ile któryś z pana towarzyszy nie zabije się podczas wspinaczki w spektakularny sposób, pana sława jako alpinisty nie przetrwa zbyt długo.

Czasopisma napiszą o kolejnej górze zdobytej przez pana, może o trzeciej, ale opis wejścia na czwartą nie zainteresuje psa z kulawą nogą. Będzie pan musiał wymyślić siebie na nowo, by pozostać na świeczniku, a nie oszukujmy się - sława uzależnia.

FRAGMENT 5 - DŁUŻSZY

FRAGMENT 5

FRAGMENT 5

Karol od dziecka odczuwał dziwne przyciąganie górskich wierzchołków. Od kiedy tylko potrafił chodzić, wspinał się na krzesła, stoły, a nawet szafy w całym domu oraz na drzewa na krakowskich plantach. Pierwsze wspomnienie Karola z dzieciństwa w latach osiemdziesiątych nie mają kolorów ani nie są ostre. Istnieją w jego pamięci jako trochę zdjęcia, trochę drzeworyty i trochę rysunki, narysowane za pomocą ciemnego brązu, wypłowiałej bieli oraz z każdym rokiem mocniej zanikającej sepii. Prawie wszystko, co pamięta z Zakopanego i północnej strony Tatr, jest prześwietlone, historie nie mają początków ani końców. Swoje ostatnie wspinaczki, gdy zamknie oczy, widzi jak film wyświetlony za pomocą kinematografu. Wszystkie wspomnienia z czasów zanim zaczął chodzić po górach są bardziej zbliżone do archaicznych dagerotypowych fotografii. Jedno jedyne wspomnienie żyje w głowie Karola jako spójna historia. Ma początek, zakończenie, ostre kształty, soczyste barwy, a nawet dźwięk. Jako jedyne zdaje się czymś, co Karol faktycznie przeżył, a nie podsuniętą przez kogoś ilustracją ukazującą świat widziany oczyma kogoś innego. Jakiegoś obcego Karola. Jest nim pierwsza zdobyta przez Karola góra. Sfinks. Kamień leżący w trawie nieopodal szałasu pasterskiego na Polanie Strążyskiej pod ogromną ścianą Giewontu.

Siedział na kocu rozłożonym na polanie razem z rodzicami. Była to jedna z niewielu, a może nawet jedyna wycieczka w góry, w której uczestniczył jego ojciec - sędzia E. Mama częstowała go ciasteczkami, ojciec gwarzył o czymś ze starym bacą  o orlim nosie i pił żętycę z drewnianego czerpaka. Małego Karola fascynowała ściana Giewontu, zapytał mamę, czy mogą pójść na wierzchołek. Pani Antonina uśmiechała się łagodnie i tłumaczyła, że na takie wielkie góry przyjdzie jeszcze czas, że musi zacząć od czegoś mniejszego. Opowiadała, że tu, w Tatrach Zachodnich, jest bardzo dużo mniejszych górek, a raczej zalesionych wzgórz zwanych reglami, od których może zacząć przygodę z taternictwem. Karol płakał. Krzyczał, że koniecznie chce iść na Giewont, tylko na Giewont i że nie interesują go regle, bo regle są dla dzieci. On chce zdobyć wszystkie największe góry świata, a nie najmniejsze!

Wtem furką na polanę wjechała druga rodzinka. Elegancki, wyprostowany jak struna ojciec z sumiastym wąsem, młoda kobieta w szerokiej sukni i taki jak on brzdąc. Malec nie chciał wejść do szałasu, opierał się, nie chciał pić żętycy ani bawić się z owcami. Szarpał mamę za rąbek sukni i wskazywał palcem wysoko w górę, na pusty, dziki, milczący, oddalony o setki tysięcy mil wierzchołek Giewontu. Kobieta uśmiechała się, kręciła głową i zachęcała go, żeby podszedł bliżej do pasterza, żeby się nie bał. Malec spuścił nos na kwintę i zaczął smętnie wrzucać kamyczki do potoku. Po chwili wyraźnie zainteresował się jakimś punktem na polanie, wlepił w niego wzrok i wpatrywał się jak zahipnotyzowany. Karol również tam spojrzał i doznał olśnienia: na polanie stał ogromny, większy niż krakowskie kamienice - a przynajmniej tak się mu wówczas wydawało - głaz. Zapytał się mamę, co to jest. Pani Antonina powiedziała mu, że turyści nazywają ten kamień Sfinksem. Sfinks! Mama pokazywała mu kiedyś w książce ryciny przedstawiające egipskie piramidy oraz tajemniczego Sfinksa, ten jednak wydał się stokroć większy i dostojniejszy niż jego starożytny pierwowzór.

- Mamo, czy ktoś kiedyś był na Sfinksie? - zapytał Karol.
Pani Antonina uśmiechnęła się szeroko.
- Och, mój mały zdobywco. Nie wiem, nigdy nie widziałam, żeby ktoś tam wszedł. Wiesz, dorośli często kierują swój wzrok nie wiadomo gdzie, a nie zwracają uwagi na rzeczy, które mają na wyciągnięcie ręki. Jak chcesz, możesz zostać zdobywcą Sfinksa.
- Nie wyrażam zgody. - powiedział surowo pan prokurator E. - To zbyt niebezpieczne. Można złamać nogę. Nie chcę, żeby w Krakowie mawiano, że jestem wyrodnym ojcem, który pozwala synowi na takie głupstwa.
- Ależ, Papo... - zasmucił się Karol.
- Puść go. - wstawiła się za synem pani Antonina. - Ciągnie go do gór, alpinizm to najlepsza szkoła charakteru.
- Ależ, moja droga, my nie mówimy teraz o alpinizmie, tylko o wspinaczce na głaz. To małpie figle, a nie alpinizm.
- Karol jest dzieckiem. Przecież jako dorosły człowiek nie będzie się wspinał po kamieniach, gdy już odkryje prawdziwe góry. Kiedyś trzeba zrobić pierwszy krok. Ty też nie od razu zostałeś prokuratorem.
- Dobrze. Pozwalam. Ale wiedz, Karolu, że mi się takie wygibasy wcale nie podobają, powinieneś spoważnieć...
Pan prokurator pewnie ciągnąłby wywód jeszcze długo, gdyby jego dotychczas wpatrujący się w niego błagalnym wzrokiem syn nie odwrócił się z okrzykiem "Dziękuję, Papo!" i nie pobiegł galopem w stronę głazu.

W połowie drogi Karol zreflektował się, że nie może tak dziko biec w stronę głazu, gdyż ten drugi chłopiec mógłby zauważyć, że dzieje się coś podejrzanego i samemu zapragnąć zostać pierwszym zdobywcą Sfinksa. Zwolnił i począł się teatralnie rozglądać wkoło, że niby podziwia piękne tatrzańskie kwiaty, cudowne owieczki i wsłuchuje się w mowę potoku. Udawanie niewiniątka przerwał mu nagły dreszcz na plecach: gdzie jest ten drugi bachor? Jeszcze przed chwilą, zanim ojciec zaczął przynudzać, bawił się przy wodzie. Spojrzał w stronę kamienia i z przerażeniem odkrył, że od drugiej strony wystaje czubek głowy i dwie wczepione kurczowo w skałę dłonie.

Pobiegł co sił w nogach, okrążył kamień i zobaczył swojego pierwszego w życiu wroga, jak próbuje się podciągnąć na rękach, położyć prawe kolano i łydkę na grani wierzchołkowej Sfinksa. Półtora metra nad ziemią. W instynktownym odruchu chwycił go za stopę i ściągnął w dół. Chłopiec upadł na ziemię i zaczął płakać. Karol, który wcześniej wypatrzył najlepsze chwyty i stopnie, skoczył na ścianę głazu, wbił palce w to samo miejsce, gdzie przed chwilą trzymał je jego przeciwnik i usiłował się z całych sił podciągnąć. Nie potrafił, nogi wydawały się zrobione z ołowiu. Po chwili poczuł szarpnięcie i przy dźwiękach strasznego wyzwiska "Masz za swoje, ty ośle dardanelski" zaczął spadać w otchłań. Poczuł ciepło na kolanie, a po chwili buty na plecach. Stanowił podnóżek dla swego ostrzyżonego "na grzybka" adwersarza w króciutkich porteczkach, który tym sposobem, bezwiednie, stał się pionierem stosowania w Tatrach techniki sztucznych ułatwień. Karol niczym koń próbował go strącić, nie udała mu się jednak ta sztuka, gdyż chłopak szybkim ruchem przeskoczył na skałę. Od wierzchołka dzielił go tylko krok.

Karola zawiódł mózg, obmyślając taktykę. Zawiodły ręce i zawiodły nogi. Postanowił skorzystać z ostatniej deski ratunku. Z zębów. Wpił się najsilniej, jak potrafił, w łydkę chłopczyka, który zawył jak nieboskie stworzenie, przez chwilę próbował potrząsać nogą, żeby pozbyć się wgryzionego w siebie intruza, w końcu jednak skapitulował i z bólem puścił głaz. Chłopak był unieszkodliwiony. Leżał w kurzu, cały brudny, z zakrwawioną łydką i beczał. Karol najspokojniej w świecie ułożył ciało na chwytach i stopniach oraz trzema zwinnymi ruchami znalazł się na najwyższym punkcie głazu.

Nigdy później Karol nie potrafił osiągnąć już takiego stanu. Głaz przewyższający o kilkadziesiąt centymetrów trawę wydawał się mu najwyższym wierzchołkiem świata, przewyższającym o całe mile pułap chmur, a on sam był najprawdziwszym zwycięzcą. Rozłożył szeroko ręce i skierował twarz w stronę słońca, wydawało mu się, że po drabinie promieni bez problemu by doszedł i tam. Czuł na twarzy delikatny wietrzyk, słyszał płacz swego upodlonego przeciwnika, a z oddali dochodziły do niego nieco nierealne, przytłumione głosy: "Ale dostaniesz lanie!" i "Co ten barbarzyńca zrobił naszemu Romusiowi!". Wiedział, że za tę chwilę triumfu zostanie ukarany, ale nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Było mu tak dobrze.