W miarę upływu lat, co składa się na proces potocznie zwany starzeniem się, coraz bardziej kontrastuje się obraz rzeczywistości w porównaniu, z tym, co było przódzi (to po śląsku). Oczywiście chodzi o szeroko pojmowaną filozofię gór, bo inne tematy nie są aż takie ważne.

Jak się przekroczy sześćdziesiątkę, to pojawia się możliwość naocznego porównania podejścia do sprawy ze strony trzech pokoleń, a nawet czwartego. Resztę można sobie dopowiedzieć z literatury tematu. Od pretensjonalnych i boleściwych zachwytów romantyzmu, poprzez pragmatyzm pozytywizmu, jękotliwe młodopolskie biadolenie na Liliowem, szał eksploracyjny międzywojnia, leninowskie masówki powojnia w Polsce, długoszowską i bonattiowską brawurę lat sześćdziesiątych, poprzez dziki bunt wspinaczkowy lat siedemdziesiątych – najlepiej zamanifestowany w odległym Yosemite NP, ale mocno obecny i w Polsce, poprzez Złoty Okres dla polskiego himalaizmu lat osiemdziesiątych i części dziewięćdziesiątych, poprzez chwilowy zastój dla wymiany pokoleniowej, weszliśmy w etap, który nazwałbym techniczno-siłowo-szybkościowym. To już nie jest mój świat, nie przepadam za artykułami opisującymi kolejne rekordy przebiegnięcia północnej ściany Matta w półtorej godziny, ani seryjnego zaliczania siedmio- i ośmiotysięczników ze stoperem w ręce. Jasne, że postępu nic nie zatrzyma (oprócz katastrofy na biblijną skalę), jasne, że nie wiemy, czy postęp wiedzie nas we właściwym kierunku, jednak trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości, jako istniejący i co najwyżej obserwować, co z tego wyniknie, o ile otrzyma się szansę dożycia do tego momentu.

nasze gory
Jednak bliżej mi do górskich zdobywców pokroju Żuławskiego, czy nawet Birkenmajera (który nb. padł ofiarą filozofii nadmiernego pośpiechu) niż do wyczynów dzisiejszych gwiazd szybkości, jakkolwiek z podziwem patrzę na ich predyspozycje psychofizyczne i umiejętności techniczne.

Z drugiej strony – widok kilometrowej kolejki bogatych, snobistycznych desperados cierpliwie godzinami czekających na deterioracyjną śmierć pod Hillary Step, budzi grozę i zażenowanie, podobne (z zachowaniem wszelkich proporcji) do niegdysiejszego niesmaku na widok ogromnych kolejek ludzi w Tatrach lat sześćdziesiątych, podczas Rajdów Leninowskich i podobnych, ówczesnych żałosnych eksperymentów społeczno-politycznych. Zmieniła się motywacja, technika, pieniądze i quota n.p.m., ale efekt stada działa tak samo.

Na szczęście zdarzają się perełki, ciągle jeszcze są romantycy i zdobywcy nawiązujący do „starej szkoły”, ludzie, dla których wysokie góry są sanktuarium, a nie torem przeszkód i małpim gajem w skali mega. Bliżej mi do osób - obojętnie, czy wierzących, czy nie - które są w stanie ukorzyć się w górach przed swoim Absolutem, bez względu na to, czy jest to dla nich Bóg, czy fizyka. Jeszcze krok, a okaże się, że nawet taki podział  jest sztuczny i w jakimś sensie wymuszany kulturowo. W każdym razie fizycy, w miarę prób poznawania kolejnych tajemnic kwantowych, powoli odpuszczają…

nasze_gory_2
Może i w dziedzinie zdobywania i kontemplacji gór historia zatoczy koło i wszystko powróci do spojrzenia refleksyjnego i kontemplacyjnego. Jednak nie jestem tego pewien, to tylko pobożne życzenie starszego pana, turysty i wieloletniego kibica górskich sukcesów. Jak już wspomniano, postęp jest nieprzewidywalny, również w górach, i to nieprzewidywalny zarówno co do zakresu, jak i kierunku. Z tym większą aprobatą oglądam współczesne filmy i prezentacje w starym stylu, udostępniane przez przedstawicieli średniego i młodego pokolenia górskich wyczynowców. I chyba tak powinno być, skoro sami mieszkańcy gór na całym świecie, traktują te miejsca wyjątkowo serio.

Michał Pyka

nasze_gory_3

nasze_gory_4