W ramach Polskiego Himalaizmu Zimowego udało się w tym roku zdobyć dwa szczyty: K2 (8611 m) i Broad Peak Main (8051 m). Jak donosi Wirtualna Polska te sukcesy to nie koniec powodów do dumy, gdyż nasi rodacy podczas wspinaczki przeprowadzili również profesjonalne akcje ratunkowe i uratowali życie kilku ludzi.

W środę w Centrum Olimpijskim w Warszawie odbyła się konferencja, podczas której uczestnicy wypraw podsumowali swoje tegoroczne dokonania. Wśród zaproszonych gości znalazł się m.in. sekretarz ambasady Republiki Chińskiej na Tajwanie (ROC) Yeh-shin Chu, który oficjalnie złożył Polakom serdeczne podziękowania za uratowanie życia tajwańskiego himalaisty.

Polska ekipa w bazie pod Broad Peak (fot. Piotr Tomala/polskihimalaizmzimowy.pl)

Polska ekipa w bazie pod Broad Peak (fot. Piotr Tomala/polskihimalaizmzimowy.pl)

- Pragnę wyrazić wdzięczność za bohaterską postawę Polaków na Broad Peak. Członek naszego zespołu miał na tej górze poważne kłopoty zdrowotne, a polscy himalaiści szybko do niego dotarli i udzielili mu skutecznej pomocy. O całej sytuacji dowiedzieliśmy się z polskich mediów - przyznaje Yeh-shin Chu.

- Wprawdzie pan Janusz Majer (kierownik programu Polski Himalaizm Zimowy - przyp. WP.PL) zachowuje skromność i mówi, że w górach wszyscy się tak zachowują, ale sam dobrze wiem, jak wielkim jest to dokonaniem. Byłem kiedyś na wysokości ponad 3000 metrów i przyznam, że prawie nie mogłem oddychać. Przeprowadzenie akcji ratowniczej powyżej 7000 metrów jest więc prawdziwym bohaterstwem. Widać, że nasi wspinacze muszą się jeszcze dużo nauczyć od polskich kolegów - nie ma wątpliwości przedstawiciel ambasady ROC.

Akcja rozpoczęła się 24 lipca około godz. 22.00. Do polskiej messy w bazie wyprawy wszedł członek zespołu tajwańskiego. Poprosił Polaków o udzielenie pomocy swojemu rodakowi Shahimowi, który umierał na wysokości 7400 m.

W tym czasie w obozie trzecim na wysokości 7100 m przebywało sześcioro Polaków. Troje z nich (Agnieszka Bielecka, Marek Chmielarski i Piotr Tomala) było bezpośrednio po udanym ataku szczytowym na główny wierzchołek Broad Peak (8051 m). Oprócz nich, przebywali tam również Krzysztof Stasiak, Grzegorz Bielejec i Mariusz "Maniek" Grudzień, który ma duże doświadczenie w zakresie ratownictwa - nie dość, że jest ratownikiem medycznym, to jest też ratownikiem GOPR.

- To był mój pierwszy w życiu nocleg na wysokości 7100 metrów. Choć nie miałem szans na atak szczytowy, to byłem bardzo zadowolony, że dotarłem tak wysoko. Wraz z Markiem poszliśmy spać, zostawiając na nasłuchu radio, żeby w razie jakichkolwiek komplikacji mieć kontakt z bazą. Nagle słyszę: "Obóz trzeci, obóz trzeci!". Podnoszę radio. "Maniek, jest problem z Tajwańczykiem!". Okazało się, że człowiek z tego kraju znajduje się na wysokości 7400 metrów i ma duże kłopoty zdrowotne - relacjonuje Mariusz Grudzień, członek Klubu Alpinistycznego Grupy Beskidzkiej GOPR.

- Z bazy pytają, co my na to. Natychmiast odpowiadam: "Jak to co? Przecież jestem ratownikiem i przysięgałem nieść w górach pomoc. Idziemy!". Zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy w czwórkę - ja, Marek Chmielarski (który po zdobyciu Broad Peak Main nie zdążył nawet wysuszyć butów - przyp. WP.PL), Grzegorz Bielejec i Krzysztof Stasiak (obaj zaledwie 24 h po ataku szczytowym na Broad Peak Middle - przyp. WP.PL) - wspomina 37-letni ratownik.

Niestety, mimo dramatycznej sytuacji, udziału w akcji odmówili członkowie innych wypraw, włącznie z rodakami umierającego Tajwańczyka. Poszli tylko Polacy. Po trzech godzinach walki i poszukiwań do będącego w potrzebie wspinacza dotarli Grzegorz Bielejec i Mariusz Grudzień.

Kolega z Tajwanu miał sporo szczęścia, że mógł liczyć na pomoc tak wykwalifikowanych ludzi jak Mariusz Grudzień i Grzegorz Bielejec.
Janusz Majer, kierownik programu "Polskie Himalaje"
- W obozie czwartym znajdował się tylko jeden mały namiot meksykańskiej pary - Badii Bonilli i Mauricio Lopeza. Gościnnie przyjęli Tajwańczyka, bo nie miał siły zejść do "trójki", gdzie czekała na niego reszta zespołu tajwańskiego. Meksykanie łamaną angielszczyzną poinformowali, że z ich gościem jest źle i słabo, ale jest on przytomny. Dość szybko zdołaliśmy potwierdzić, że w istocie tak własnie jest - wyjawia Grzegorz Bielejec, który dostarczył potrzebującemu tlen.

Chwilę później, po dotarciu na miejsce, niezbędne leki zaaplikował Tajwańczykowi Mariusz Grudzień. - Po pewnym czasie zauważyliśmy, że stan naszego kolegi zaczął się polepszać. Ponieważ w namiocie było za mało miejsca, stwierdziliśmy, że spokojnie możemy zejść - wspomina ratownik medyczny, który następnej nocy, już w obozie drugim, po raz kolejny podał tajwańskiemu wspinaczowi leki.

- Kolega z Tajwanu miał sporo szczęścia, że mógł liczyć na pomoc tak wykwalifikowanych ludzi - podsumowuje akcję Janusz Majer. I zaznacza, że aby uratować Shahima Grzegorz Bielejec bez wahania wziął tlen i ruszył do góry, rezygnując w ten sposób z ataku szczytowego na główny wierzchołek Broad Peak. Miał na niego wyruszyć tej samej nocy.

Nie była to jedyna akcja ratunkowa, jaką minionego lata w górach najwyższych przeprowadzili polscy himalaiści. Tuż po udzieleniu pomocy Tajwańczykowi, okazało się, że poważne problemy ze zdrowiem ma Krzysztof Stasiak.

- Po zejściu do "trójki" Krzysiek zaczął się źle czuć. Podobnie, jak w przypadku Shahima, podaliśmy mu tlen i leki. Pracował przy tym nasz cały zespół, a w największym stopniu zasłużył się Piotr Tomala, który musiał go sprowadzać, asekurować i pilnować, żeby Krzysiek nie popełnił żadnego błędu. Na szczęście wszystkim udało się bezpiecznie zejść - wspomina Mariusz Grudzień.

Jak podkreśla Janusz Majer, również kierowana przez Marcina Kaczkana wyprawa na K2, przyczyniła się w ostatnich tygodniach do uratowania życia dwóch osób.

- Najpierw w obozie czwartym Polacy spotkali zdeteriorowaną kobietę, pochodzącą bodajże z Brazylii. Podali jej tlen i zastrzyki, które należy podać przy obrzęku mózgu, a następnie Szerpę, który miał się nią opiekować, a który zamierzał ją zostawić i zejść na dół, zmusili do tego, aby jednak udzielił tej kobiecie pomocy, sprowadzając ją na dół - relacjonuje Majer.

Chłopcy natychmiast uruchomili ćwiczone wcześniej procedury. Skontaktowali się telefonicznie z Robertem Szymczakiem, a następnie podali Bułgarowi tlen i dexametazon. Wieczorem odzyskał on przytomność i doszedł do siebie.
Janusz Majer
Dwa dni po zdobyciu szczytu K2 przez Janusza Gołębia i Marcina Kaczkana, okazało się, że przebywający w bazie bułgarski himalaista Bojan Petrow jest nieprzytomny. Jego stan był fatalny i wskazywał na poważny obrzęk mózgu.

- Chłopcy natychmiast uruchomili ćwiczone wcześniej procedury. Skontaktowali się telefonicznie z Robertem Szymczakiem, a następnie podali mu tlen i dexametazon. Dzwonili też do mnie, a ja przekazałem sprawę naszemu przyjacielowi - bułgarskiemu dziennikarzowi Peterowi Atanasowowi, który uruchomił ambasadę bułgarską w Pakistanie, a także osobistego lekarza-diabetyka z Sofii, ponieważ - jak się okazało - Bojan był cukrzykiem - zaznacza Janusz Majer.

- Niestety, ze względu na złą pogodę, nie można było sprowadzić helikoptera, który mógłby go stamtąd ewakuować. Na szczęście wieczorem Bułgar odzyskał przytomność i doszedł do siebie. Następnego dnia ratownicy sprowadzili go do namiotu na Conocrdii, skąd o własnych siłach zszedł do Askole - dodaje kierownik programu "Polski Himalaizm Zimowy".

Cały artykuł dostępny na: sport.wp.pl