Udało się tą drogę przejść tylko jeden raz, a dokonało tego dwóch dżentelmenów. Sandy Allan ze Szkocji i Rick Allen z Wielkiej Brytanii.

Z głównego wierzchołka Nanga Parbat (8. 125m), schodzą trzy granie. Pierwsza, w kierunku północnym, wiedzie przez Północne Ramię do przedwierzchołka (7910 m n.p.m.) i dalej na wschód do szczytu Rakhiot (7070 m n.p.m.), druga Grań Mazeno, opada na długości 13 km w kierunku południowo-zachodnim od Szczerby Mazeno (6700 m n.p.m.) do Przełęczy Mazeno, trzecia, najmniejsza północno-wschodnia grań, wiedzie w kierunku Lodowca Bazhin. Granie te wyznaczają trzy główne ściany: flankę Rupal po stronie południowej (wysokość 4500 m), północno-zachodnią flankę Diamir (3500 m) oraz północno-wschodnią flankę Rakhiot (słynna droga pierwszego wejścia).

To właśnie Grań Mazeno, przez długi czas była nierozwiązanym wielkim  problemem himalajskim. Pomimo wielu prób, nie udało się jej pokonać, aż do 15 lipca 2012 roku, kiedy na szczycie Nanga Parbat stanęli Sandy Allan i Rick Allen. Dwóch Angielskich wspinaczy, dokonało rzeczy prawie niemożliwej. A ich przeżycia, potwierdzają tylko to, co było do tej pory owiane legendą. Na uwagę zasługuje również fakt, że do tej pory droga ta, nie została powtórzona.  Dwóch starszych panów (Sandy miał wówczas 57 lat, natomiast Rick 59!), dostało za tą wspinaczkę nagrodę Złotego Czekana w 2013 roku.

Mazeno Ridge, czyli 13 kilometrów do szczytu Nanga ParbatMazeno Ridge, czyli 13 kilometrów do szczytu Nanga Parbat

Z bazy, w kierunku Grani Mazeno, wyruszył silny sześcioosobowy zespół. Należeli do niego Sandy Allan, Rick Allen, Cathy O'Dowd, Lhakpa Rangdu, Lhakpa Nuru i Lakpa Zarok. Cztery osoby, Cathy O'Dowd i trzech Szerpów, podjęło trudną decyzję o wycofaniu się i zejściu drogą Schella. Sandy i Rick, kontynuowali wspinaczkę… która później zapisała się na kartach historii himalaizmu. Akcja górska trwała 18 dni, 14 dni w drodze na szczyt, 9 obozów przejściowych.

Do ataku szczytowego wyruszyli, po śniadaniu złożonym z herbatników McVitae, niestety bez gorącego picia. Bez żadnego picia, ponieważ skończyła się zapalniczka, którą chcieli podpalić ogień w maszynce. Okazało się, że zapasowy krzemień, został kieszeni któregoś z partnerów, który wcześniej się wycofał. Mieli nadzieję, że zejście na stronę Diamir, zajmie im półtorej dnia i że będą mogli posłużyć się linami poręczowymi, które pozostały po innych wyprawach. Faktycznie, droga zejściowa zajęła im trzy dni. Bez wody i bez jedzenia, w głębokim śniegu. Była to walka o przetrwanie, a z każdą godziną było coraz trudniej…

Kolorytu dodawał tylko piesek Snopy, który pojawiał się w przeróżnych, nieoczekiwanych miejscach…

Mazeno Ridge, czyli 13 kilometrów do szczytu Nanga ParbatMazeno Ridge, czyli 13 kilometrów do szczytu Nanga Parbat

„Chciałem zostać na szczycie dłużej i zrobić więcej zdjęć, ale Rick pospieszał do zejścia. Na szczycie, spędziliśmy prawdopodobnie piętnaście minut i ruszyliśmy w dół. Było oczywiste, że będziemy biwakować w naszej jamie śnieżnej. Było już po szóstej po południu, gdy nagle zaczął wiać wiatr i nadchodziła noc. Łagodny szczyt, zmieniał się w jedno z najmniej przyjaznych miejsc na Ziemi. Staraliśmy się opóźnić jak najbardziej, zapalenie naszych czołówek, ale w końcu ciemność zmusiła nas do zatrzymania się i włączenia ich. Zaczął padać śnieg, szukałem naszej ścieżki, śladów. Próbowałem je namierzyć snopem światła z czołówki. Potem spojrzałem za siebie, aby upewnić się, że Rick idzie.

Nadal byliśmy wysoko, czuliśmy w jak odległym i imponującym miejscem jesteśmy. Poczułem, jakby śmierć czaiła się gdzieś, szła po naszych śladach, ale poza zasięgiem wzroku. To mnie przeraziło, rozejrzałem się, sprawdzając czy mój przyjaciel nadal tam jest. Byliśmy jedynymi ludźmi na świecie, sami w tym piekielnym miejscu, wpychani przez wiatr w śnieg i ciemność. Zakopałem się w sobie, myśląc że jest tak źle, jak w lodowatą styczniową noc na płaskowyżu Cairngorm, w trakcie zamieci. Czułem wspólną energię z Rickiem, która zmuszała mnie do pozostania na ścieżce i do znalezienia naszej jaskini śnieżnej. Ciągle w ruchu, czasem stromo w dół, zapadając się w śniegu, szukając gorączkowo drogi, którą wchodziliśmy. Podobnie jak albatros na Oceanie Południowym, instynktownie nawigowałem nad rozległym polem śnieżnym i w reszcie dotarliśmy do jaskini. Ulga,mogliśmy uciec przed wiatrem i śniegiem. Wkrótce będziemy w naszych śpiworach, a przy odrobinie szczęścia, temperatura będzie bliżej zera.”

Sandego Allana, miałam przyjemność spotkać w zeszłym roku, na Festiwalu w Popradzie. Siedział sobie w holu hotelu, śledząc siłę sygnału WiFi. Cichy, małomówny, zawsze lekko uśmiechnięty. Jest nadzieja na to, że zobaczymy go w Polsce. Trzymajmy kciuki, żeby wszystko się udało, ponieważ Sandy ma o czym opowiadać!

Małgorzata Klamra

Źródło: http://www.rockandice.com/