Ryszarda Pawłowskiego dziś specjalnie nikomu przedstawiać nie trzeba. Jak sam często żartobliwie powtarza, jest „wciąż żywą” legendą wspinania w górach najwyższych.

Po zakończeniu etapu górskich podbojów zdecydował się nie rezygnować ze swojego ukochanego zajęcia i założył agencję górską „Patagonia”, którą nazwał na cześć swojego ukochanego regionu górskiego. Przez cały okres istnienia agencji himalaista wprowadzał swoich klientów na najwyższe szczyty w różnych łańcuchach górskich świata. Nie tak dawno, przy okazji świętowania 20 rocznicy wejścia na K2, mieliśmy okazję porozmawiać z Ryszardem na temat jego ostatnich dwóch dekad w górach. Zapraszamy do lektury, rozmawia Bartek Andrzejewski.

Bartosz Andrzejewski: Ryszard, jak długo trwa Twoja przygoda z „Patagonią”? Ile to już lat Twojej działalności agencyjnej w górach wysokich?

Ryszard Pawłowski: Moja agencja została zarejestrowana już 24 lata temu, bo był to rok 1992. Natomiast już w latach osiemdziesiątych wprowadzałem ludzi na najwyższe góry. Zaczęło się od tego, że zauważały mnie wyprawy zachodnie i to właśnie z agencjami z zachodu wiązały się początki mojej przewodnickiej pracy w górach wysokich. Wtedy zaczynałem od wprowadzania ludzi na przykład na Aconcaguę, Mount McKinley, na Ama Dablam w Himalajach i to były właśnie moje początki. Z czasem były to już himalajskie olbrzymy jak Nanga Parbat, Lhotse, czy Mount Everest. Byłem już wtedy instruktorem alpinizmu i doświadczonym wspinaczem więc postanowiłem wykorzystać szansę na rozpoczęcie pracy w świecie, który kocham.

B.A.: Jaką ilość wyjazdów udało Ci się w tym czasie zorganizować?

R.P.: Wyjazdów mam już na koncie na pewno dobrze powyżej 300. Mam tu na myśli oczywiście całokształt mojej górskiej aktywności. Wyjazdy agencyjne organizuję średnio po 4 razy w roku, więc na czas działania mojej agencji daje to około 150 wypraw, które były tymi przewodnickimi.

Na Mount EverestNa Mount Everest

Na Ama DablamNa Ama Dablam

Na Island PeakNa Island Peak

B.A.: A zatem jaka jest skuteczność wejść Twoich klientów na wyprawach agencyjnych?

R.P.: Na tę chwilę z przekonaniem mogę powiedzieć, że skuteczność wejść moich klientów na szczyty wynosi 80%. Bierze się to oczywiście z mojego wieloletniego doświadczenia w tym fachu. Nie dopuszczam po prostu do takiej sytuacji, w której organizowałbym wyprawę z klientami na szczyt, na którym wcześniej sam nigdy nie byłem. Niestety wiem, że pewne agencje, których nazw nie chcę tutaj wymieniać praktykują takie przedsięwzięcia. Byłem świadkiem tego typu wydarzeń na przykład podczas wypraw na Ama Dablam. Ludzie nie zdobywali ze swoimi liderami wierzchołka, podczas gdy ja ze swoimi klientami wchodziliśmy bez większego problemu. Wynikało to niestety z błędów i niepoważnego podejścia organizatorów, nie z winy uczestników, którzy nie zostali odpowiednio przygotowani.

B.A.: W jaki sposób rozwiązujesz kwestie bezpieczeństwa dobierając uczestników wyprawy? W końcu ludzie dysponują różnym poziomem przygotowania fizycznego oraz psychicznego, a co za tym idzie również możliwościami. Kierujesz się jakimś szczególnym kryterium?

R.P.: Najbardziej komfortowa jest taka sytuacja gdy człowiek, który jedzie z Tobą na wyprawę znany Ci jest już z wcześniejszych wypraw. Sporo uczestników jeździło ze mną na kilka wyjazdów z rzędu zaczynając od łatwiejszych gór, kończąc na górach zdecydowanie trudniejszych, technicznych jak na przykład Ama Dablam w Himalajach. Nabierali stopniowo w ten sposób niezbędnego doświadczenia. Niestety, dziś o takich ludzi jest co raz ciężej. Wynika to ze zmiany społecznej, za którą przyszła większa roszczeniowość i ignorancja wśród ludzi. Płacąc za wyjazd w góry nie biorą pod uwagę innej opcji, jak tylko wejście na jej wierzchołek. Niestety nie zawsze idzie to w parze z możliwościami, pomijając już oczywisty fakt, że góry rządza się swoimi prawami, prawami natury, która jest zmienna, zaskakuje. W tej chwili jeśli ktoś zgłasza się do mnie na wyjazd, to zaczynam od podstawowych pytań związanych z dotychczasowym górskim doświadczeniem takiej osoby. Na tej podstawie staram się odpowiednio doradzić jaki cel uczestnik powinien w danym momencie obrać. Jeśli już zdarzy mi się pójść na jakiegoś rodzaju kompromis, to osobie, co do której możliwości nie jestem do końca przekonany przydzielam osobistego anioła stróża w postaci Szerpy wysokościowego. W ten sposób zapewniam uczestnikowi bezpieczeństwo podczas wyprawy i sam mogę być spokojny o losy wyjazdu. Oczywiście cały czas pilnuję wszystkich uczestników, obserwuję ich poczynania na każdy etapie wyprawy. Wcześniej, zanim wyjdziemy w góry, organizuję uczestnikom pełny instruktaż związany z zasadami udziału w wyprawie. Priorytetem jest bezsprzecznie bezpieczeństwo.

Na ElbrusieNa Elbrusie

Na Kala PhattarNa Kala Phattar

Na AconcaguaNa Aconcagua

B.A.: Czy zdarzały się wypadki podczas Twoich wypraw agencyjnych? Ewentualnie sytuacje zagrożenia zdrowia dla ciebie czy uczestników?

R.P.: Wypadki podczas wypraw agencyjnych oczywiście się zdarzają. Ja jednak na szczęście nie miałem do tej pory takich przygód i obym nigdy nie miał. Myślę, że to wynika w największej mierze z mojej przezorności w kwestii bezpieczeństwa uczestników i konsekwencji w podejmowaniu decyzji. Myślę, że nie przesadzę jeśli stwierdzę, że wypadek śmiertelny podczas tego typu wyprawy wiązałby się z jednoczesnym zakończeniem działalności agencyjnej w górach wysokich, olbrzymimi kłopotami i rozprawami sądowymi.

B.A.: W jaki sposób starasz się kontrolować przebieg przygotowań uczestników do wyprawy, nim ta dojdzie do skutku? Czy zdarza się, że odmawiasz ludziom udziału w wyprawie?

R.P.: Oczywiście, że zdarza mi się odmawiać. Wystarczy gdy uznam według własnej oceny, że człowiek się najzwyczajniej w świecie nie nadaje na wyjazd, że byłby niebezpieczny dla siebie ale i dla pozostałych członków wyprawy. Nie zgadzam się nigdy na wyjazd takiej osoby. Nie mogę sobie pozwolić na tego typu ryzyko. Jedną z podstaw wyjazdu na taką wyprawę jest komfort psychiczny uczestników, ale także mój. Wtedy dużo łatwiej się skupić na organizacji wyprawy.

Szlifowanie formy przed kolejną wyprawąSzlifowanie formy przed kolejną wyprawą

B.A.: Dlaczego nazwa „Patagonia”?

R.P.: Patagonia jest dla mnie miejscem mistycznym. Zanim pojechałem w ten rejon górski, to dużo o nim czytałem. Gdy już zdecydowałem się tam pojechać, włożyłem w to całe swoje serce. W kolejnych latach jeszcze kilka razy wracałem w tamte okolice. Spędzałem tam w przeszłości dużo czasu w surowych warunkach i zawsze była to niesamowita i niepowtarzalna przygoda. Było i jest to dla mnie tak istotne miejsce, że gdy postanowiłem założyć agencję, to po prostu nie mogłem jej nazwać inaczej niż właśnie „Patagonia”. Do tej pory darzę to miejsce sentymentem i szczególnym uwielbieniem. Szczęśliwie w ostatnich kilku latach udaje mi się regularnie tam bywać.

B.A.: Czy utrzymujesz kontakty z uczestnikami wypraw po ich zakończeniu?

R.P.: To jest dla mnie najlepsza sytuacja, kiedy zaczynamy się z kimś lubić, kiedy zawiązują się przyjaźnie, gdy nie łączy nas tylko cel, którym jest wejście na górę. Z człowiekiem, którego poznasz, z którym się zaprzyjaźnisz łatwiej się zrozumieć i to zarówno podczas planowania wyprawy jak i już pod czas właściwej akcji górskiej.

Patagonia - ten region Ryszard darzy szczególnym uczuciemPatagonia - ten region Ryszard darzy szczególnym uczuciem

B.A.: Jest jakiś szczególny motyw, o którym wiesz, a dla którego ludzie decydują się na wyjazdy w góry w twoim towarzystwie?

R.P.: Myślę, że to co stanowi największy filar dla podjęcia przez klienta decyzji o wyjeździe ze mną w góry, to przede wszystkim determinacja w dążeniu do celu bez względu na jego specyfikę. Te cele są oczywiście różne. Gdy dla jednej osoby spełnieniem górskich marzeń będzie zdobycie korony Ziemi, dla innej osoby będzie to zwyczajny trekking w do bazy pod Mount Everest. Dla mnie na przykład nigdy celem nie było wejście na Everest, a jak się później podziało, to każdy wie, stanąłem na najwyższym szczycie świata 5 razy.

Jeśli chcielibyście udać się z Ryszardem Pawłowskim na wyprawę życia, to koniecznie odwiedźcie stronę Agencji Górskiej Patagonia: www.patagonia.com.pl