Zimowe igrzyska olimpijskie w Pjongczangu rozpoczęły się na dobre. Polscy kibice 10 lutego nie mają jednak powodów do radości, choć przez chwilę byli w siódmym niebie. To wszystko przez indywidualny konkurs na normalnej skoczni, którego lepiej nie wyreżyserowałby sam Alfred Hitchcock.

Na półmetku rywalizacji po fenomenalnej próbie na 111 metrów pewnie prowadził Stefan Hula, a drugie miejsce z wynikiem 106,5 metra okupował Kamil Stoch. Pachniało więc wspaniałym dubletem Biało-Czerwonych, ale piękny sen kibiców z kraju nad Wisłą brutalnie przerwał Andreas Wellinger, nawiązując do wyczynu swojego wybitnego rodaka, Jensa Weissfloga, który podobny sukces odniósł w 1984 roku w Sarajewie.

Andreas Wellinger, fot. Wikipedia
Andreas Wellinger, fot. Wikipedia

Niemiec w finałowej rundzie osiągnął aż 113,5 metra, wyrównując tym samym należący do Austriaka Stefana Krafta rekord koreańskiego obiektu. Na taką niebotyczną odległość poszybował również Robert Johansson, który awansował z dziesiątej na trzecią pozycję. Na drugim stopniu podium stanął natomiast inny z Norwegów, Johann Andre Forfang.

Polacy ostatecznie „wylądowali” na czwartej i piątej lokacie. Stochowi do „pudła” zabrakło zaledwie 0,4 punktu, ale jeszcze większy niedosyt prawo ma czuć prowadzący po pierwszej serii Hula. 31-latek ze Szczyrku w takiej samej sytuacji był niedawno podczas Pucharu Świata w Zakopanem, gdzie też nie udało mu się obronić pozycji lidera. Pozostali podopieczni Stefana Horngachera nie odegrali dzisiaj znaczącej roli – dziewiętnasty był Maciej Kot, a dopiero trzydziesty piąty Dawid Kubacki.

Trzeba dodać, że olimpijski konkurs skoków przeprowadzono w trudnych warunkach atmosferycznych i z powodu zmiennego, silnego wiatru był on wielokrotnie przerywany. Zawody z trybun wspólnie ze swoją małżonką obejrzał prezydent Andrzej Duda.

W sobotę w Pjongczangu Polskę reprezentowały też biathlonistki. Nasze dwuboistki spisały się zdecydowanie poniżej oczekiwań – dwudziesta ósma była Krystyna Guzik, a zaledwie trzydziesta czwarta Weronika Nowakowska. Rówieśniczka Huli była przymierzana do roli „czarnego konia”, ale dwukrotnie pomyliła się na strzelnicy i mogła zapomnieć o dobrym występie. O niespodziankę nie pokusili się też saneczkarze Maciej Kurowski i Mateusz Sochowicz ani łyżwiarki szybkie, czyli Luiza Złotkowska, Katarzyna Bachleda-Curuś i najmłodsza w polskiej ekipie Karolina Bosiek.

To nie koniec złych wiadomości z Pjongczangu. Drugoplanowe role w biegu łączonym odegrały polskie biegaczki z Justyną Kowalczyk na czele. Jakby tego było mało, z udziału w tegorocznych igrzyskach musiała zrezygnować specjalizująca się w skicrossie Karolina Riemen-Żerebecka. Narciarka dowolna z powodów zdrowotnych nie powalczy o medal i wkrótce czeka ją pilna operacja kręgosłupa. Dobrą informacją jest za to awans do ćwierćfinału startującej w short tracku Natalii Maliszewskiej.

Prawdziwą furorę w Korei Południowej zrobili w sobotę sportowcy z Holandii. „Pomarańczowe” obsadziły całe podium w wyścigu panczenistek na 3000 metrów – wygrała Carlijn Achtereekte przed Ireen Wuerst i Antoinette de Jong. Dzień konia miała też bezkonkurencyjna w biathlonowym sprincie Laura Dahlmeier. To dzięki niej i wspomnianemu Wellingerowi Niemcy prowadzą obecnie w tabeli medalowej.

Ogromne powody do radości mają też Szwedzi za sprawą zwycięstwa Charlotte Kalli oraz gospodarze, dla których złoto na krótkim torze wywalczył Hyo-yun Lim. O srebrny krążek swoją olimpijską kolekcję wzbogaciła z kolei niesamowita Marit Bjoergen.

Jutro tak wielkich emocji związanych z występami Polaków w Azji się nie spodziewamy. Na trasie alpejskiego zjazdu zobaczymy Michała Kłusaka, w biegach narciarskich dopingować będziemy Macieja Staręgę i Dominika Burego, ponadto wystartują też biathloniści Grzegorz Guzik oraz Andrzej Nędza Kubiniec.

W niedzielę czekają nas finały w dwóch niezwykle widowiskowych konkurencjach – w snowboardzie (slopestyle mężczyzn) oraz w jeździe nartami po muldach kobiet.

Maciej Mikołajczyk

Fot. Wikipedia