Inspiracją i natchnieniem zapuszczenia się w ten rzadko odwiedzany zakątek Tatr, był Włodek Cywiński. Parusetmetrowa ściana Małego Hawrania wyrastająca znienacka z Hawraniej Równi zrobiła na nas ogromne wrażenie. Jest nas czterech Zbyszek Zając, Jan Gil, (proszę nie mylić z Johnem Gilem twórcą boulderingu – był częstym gościem Camp4 pod El Capitanem – jego niesamowicie wyśrubowana skala trudności składała się właściwie z dwóch stopni B1 i B2 – twierdził, że jeśli ktokolwiek przejdzie trudności B2 to miejsce to staje się automatycznie B1), Marcin Szyndler fotograf i moja nieskromna osoba.

Mały Hawrań

Kominowata formacja przecinająca zachodnią ścianę Małego Hawrania jest najdłuższą w tej części Tatr wapiennych – tak twierdzi Włodek Cywiński – autor przewodnika. Zauroczeni pięknem i majestatem ściany Małego Hawrania, przeoczyliśmy linę zwisającej z połowy wysokości komina, który był naszym celem. Patrzę na ścianę i myślę sobie – wchodzimy w komin mimo wiszącej poręczówki. Później – chwila refleksji – jak to tak nie można, ktoś wszedł i zarezerwował sobie prawo zrobienia nowej drogi. Skoro już tu jesteśmy i na podejście pod ścianę straciliśmy mnóstwo energii, to postaramy się zrobić nową drogę, ale w innym miejscu. Na lewo od komina i wiszącej poręczówki zauważyłem „rozmyty filar”. Daje on znikomą nadzieję na przedarcie się na szczyt Małego Hawrania. Zaczynamy się wspinać a w zasadzie Jasiek Gil prowadzi pierwszy wyciąg – wchodzi w dziewiczy teren. Jednak po parunastu metrach wspinania rezygnuje i zostaje opuszczony pod ścianę. Jego nieco blada twarz wyraża w pełni emocje, jakich doznał w bezpośrednim kontakcie ze „stopami” Małego Hawrania. Ten bardzo skomplikowany i trudny, do tego nie ewidentny pierwszy wyciąg przeprowadził Zbyszek Zając i chwała mu za ten wyczyn. Trudności tych pierwszych 70 metrów – VI+/VII-. Drugi zaś wyciąg bardzo zbliżony w charakterze, ale o połowę krótszy wyprowadził mnie na dużą półkę. Jak się później okazało półka ta została nazwana przez Vlada Tatarkę – „Muskatową Plošiną”. Okrążyłem półkę parokrotnie szukając miejsca na założenie stanowiska. Nie znalazłem żadnej szczeliny, ani niczego wystającego tzn. turniczki, zęba skalnego na czym mógłbym zawiesić pętlę czy taśmę. Nity rozwiązały by problem, ale nie mam ani wiertła, ani nita. Co mam począć? Sytuacja w jakiej się znalazłem jest niewesoła. Ponownie sprawdzam obchodząc jeszcze raz półkę – może gdzieś czegoś nie zauważyłem, może coś uszło mojej uwadze. Znajduję wreszcie minimalne pęknięcie w skale, które daje jakieś nadzieje. Wbijam cienkiego haka w tą szczelinę. I co się okazuje – szczelina jest zalana i skała wokół niej zaczyna pękać. Wpinam karabinek w tego niepewnego haka, a przez karabinek przepinam jedną z połówkowych lin i postanawiam schodzić o własnych siłach do najbliższych pewnych punktów asekuracyjnych, z których to będę mógł być opuszczony w dół. Ten manewr pozwolił mi bezpiecznie dotrzeć do asekurującego mnie Zbyszka. Zjeżdżamy pod ścianę i wraz z przyjaciółmi schodzimy do zaparkowanego naszego samochodu.

Mały Hawrań

Parę dni później Zbyszek wraca na Mały Hawrań z zamiarem zrobienia solidnego stanowiska. Jednak sytuacja nieco się zmieniła, a mianowicie znikła poręczówka z komina, natomiast na naszej poręczówce Zbyszek znalazł piersiówkę Borowiczki i list od samego Vlada Tatartki. W liście tym informuje nas, że skończył drogę, które nazwał Hawranie Skrzydła wyceniając trudności klasyczne na VI a trudności hakowe na A4 i pozdrawia nas – ludzi o wspólnych zainteresowaniach. Borawiczka ma być tego ukoronowaniem. Piękny gest. Dziękujemy Vlado.

(Rok później przeszedłem z Marcinem Francuzem i Andrzejem Czubernatem Hawranie Krídla (Hawranie Skrzydła), których autorami byli Vlado Tatarka i Jozef Janiga. Ale o tej niesamowitej drodze i naszym przejściu napiszę kolejnym razem.)

Nadchodzi już jesień, czas nieubłagalnie mija, a my ze Zbyszkiem umawiamy się i umawiamy się ale nic z tego nie wynika. Wreszcie wracamy na Mały Hawrań – dołączył do nas Jacek Jania, Andrzej Czubernat i oczywiście Marcin Szindler który uwieczniał zmagania herosów w ścianie za pomocą aparatu fotograficznego. Ten piękny dzień spędziliśmy na półce asekurując Zbyszka i dodając mu otuchy na trzecim hakowym wyciągu – A3 „Sodomy i Gomory”. Konkluzja Jacka Jani, który razem z nami tkwił na półce wiele godzin brzmiała następująco – „Był to najpiękniejszy dzień w moim życiu”. Po wielu godzinach mozolnego wspinania – Zbyszek zakłada stanowisko. Zmęczony, ale pełen satysfakcji ląduje wśród przyjaciół na Muskatowej Plošinie – robi się późno, trzeba wracać do domu. Listopad, a w zasadzie jego początek, zima tym razem zawitała w górach dużo wcześniej niż mogliśmy się spodziewać. Silne porywy wiatru miotały nami na podejściu pod Mały Hawrań. Wczepiamy się w linę poręczową i szybko docieramy do ostatniego stanowiska. Szykuję się do prowadzenia, a Zbyszek Zając mości się szukając optymalnej pozycji. Jest z nami jeszcze Kuba Poburka, ale 60 metrów niżej. Jego zadanie to zlikwidować, wybić, wyjąć to wszystko (haki kostki karabinki) z ostatniego wyciągu – to czego Zbyszek nie zabrał. Jednak to zadanie przerosło możliwości Kuby. Zaczynam prowadzić czwarty wyciąg. Przechodzę (uzbrojony oczywiście w raki, czekany) paręnaście metrów i utykam na dobre. Nic tu po mnie myślę. Zbyszek przejmuje prowadzenie, a ja jak zbity pies przejmuje rolę asekuranta. Wiatr się wzmaga potęgując grozę i zbliżające się ciemności. Kuba dotarł już do mnie do stanowiska, na którym tkwiłem szmat czasu. Strzępy słów Zbyszka (wrzasków) docierają z trudem do moich uszu. Szaleńczo wiejący wiatr utrudnia komunikację. Wnioskuję jednak, że Zbyszek ma stanowisko i możemy ruszać do góry. Myślę! „bede darł” (na pytanie spikera w telewizji jaką taktykę przyjmie pan w jutrzejszym narciarskim biegu finałowym, góral z okolic Zakopanego skwitował to właśnie tym króciutkim zdaniem „bede darł”). Darliśmy razem z Kubą już w zupełnych ciemnościach do wymarzniętego Zbyszka, który oczekiwał nas 50m wyżej na stanowisku. Ten ostatni wyciąg o trudnościach V+/VI-, krótki odcinek hakowy był tym ostatnim, który doprowadził nas na szczyt Małego Hawrania. Schodzimy w tym szalejącym wietrze w kierunku doliny, aby jak najszybciej dotrzeć do szosy i do zaparkowanego naszego samochodu.

Mały Hawrań

P.S. Tydzień później w pełnej zimie po dość dużym opadzie śniegu musiałem wrócić na szczyt Małego Hawrania, z którego to zjechałem całą ścianą na Muskatową Plosinę, do której przywiązana była jedna z lin poręczowych – Kuba zapomniał ją odczepić. „Oczyściłem” ten trudny hakowy wyciąg zostawiając tą przepiękną ścianę Małego Hawrania w nienaruszonej formie.

Jan Muskat