Czerwony Klasztor na słowackim brzegu Dunajca przybliżył niesłychanie się do Polski za sprawą otwartej 12 sierpnia 2006 roku kładki nad rzeką i miejsca przekraczania granicy na szlaku turystycznym. Na razie przejście czynne jest od 1 maja do końca października w godzinach od 7 do 19, ale jak poinformował mnie rzecznik prasowy Karpackiego Oddziału SG procedura zmiany statusu przejścia na całoroczne jest w toku i powinna się zakończyć przed końcem października.

Wspaniale, bo oczami wyobraźni widziałem jesienną porą turystów stających bezradnie przed zamkniętą szlabanem kładką.


Widok na góry w pobliżu Czerwonego Klasztoru

Widok na góry w pobliżu Czerwonego Klasztoru

No to co, przekraczamy granicę? Korzystając z nienajlepszej na wyjście w góry pogody decydujemy się na zwiedzenie Czerwonego Klasztoru. A że na weekend wybraliśmy się w okolice przełęczy Knurowskiej to nasz cel leży o przysłowiowy „rzut beretem” (niekoniecznie moherowym). Samochodem docieramy do Sromowiec Niżnich, porzucamy go na parkingu gdzie jak na razie nie ma nikogo i przez kładkę przekraczamy Dunajec. Żadnej kontroli, nikt nie żąda dowodów czy paszportów. A na wprost kładki na słowackim brzegu, mimo wczesnej pory, otwarty sklep. Hamuję zapędy Ali, na zakupy przyjdzie czas, nie będziemy przecież tego nosić podczas zwiedzania. Kilkusetmetrowy spacer w dół biegu Dunajca z widokiem na Trzy Korony w woalce chmur i jesteśmy na miejscu. Wszystko jeszcze pozamykane, w okresie maj – wrzesień klasztor można zwiedzać od wtorku do soboty w godzinach 9:00 do 17:00 a w niedziele od 9:00 do 13:00. Musimy więc poczekać do 9, ponieważ wejścia do muzeum są o pełnych godzinach. Siadamy na ławeczce w mini parku nad brzegiem Dunajca, na szczęście nie pada, ale Trzy Korony co rusz zasłaniają chmury. Opowiadam Ali historię klasztoru, to, co zapamiętałem z czytanego kiedyś przewodnika. Pamięć już nie ta, więc pisząc ten artykuł sprawdziłem daty, wtedy, na ławeczce operuję wyłącznie wiekami. Czerwony Klasztor powstał przy starej drodze handlowej z Węgier do Polski przy brodzie na Dunajcu w 1320 roku. Rok wcześniej, część swojego majątku w tym miejscu podarował zakonowi Kartuzów z klasztoru na Klasztorisku (powstał w 1305 roku) w Słowackim Raju Kokosza Berzeviczy, jako zadośćuczynienie za popełnione morderstwo. W 1360 roku drewniane początkowo zabudowania klasztorne zastąpiono budynkami murowanymi, od koloru początkowo nieotynkowanych ścian i czerwonych dachówek wzięła się nazwa klasztoru. Zakon Kartuzów założony w 1084 roku przez św. Bruno należał do bardzo rygorystycznych zakonów o surowej, ascetycznej regule. Zajmowali się przede wszystkim przepisywaniem ksiąg, uzyskali też liczne przywileje królewskie, węgierskie i polskie, jak na przykład prawo połowu ryb w Dunajcu, prawo młyna, prawo warzenia piwa i władzę sądową. W latach 1431-33 klasztor został złupiony przez husytów a wygnani zakonnicy powrócili do klasztoru dopiero w 1462 roku. W pierwszej połowie XVI wieku klasztory kartuskie na Spiszu zaczęły podupadać. W 1534 roku został zniszczony klasztor na Klasztorisku a mnisi przenieśli się do Czerwonego Klasztoru. Ale i tu nie było spokojnie, w 1545 roku żołnierze z pobliskiego zamku w Nidzicy zniszczyli klasztor a król Ferdynand I zdecydował w 1563 roku o likwidacji klasztoru. Kartuzi przenieśli się do Polski a niszczejące zabudowania klasztorne często zmieniały właściciela. Dopiero w 1699 roku teren i zabudowania kupił biskup Nitry i przekazał zakonowi kamedułów, którzy pojawili się w Czerwonym Klasztorze koło 1711 roku. Zaczęli od remontu i przebudowy budynków w stylu barokowym. Dwóch mnichów rozsławiło szeroko Czerwony Klasztor, Romuald Hadbavny swoim przekładem Pisma Świętego na język słowacki i pierwszym słownikiem łacińsko-słowackim oraz brat Cyprian – lekarz, botanik i zielarz. O bracie Cyprianie warto napisać trochę więcej. Naprawdę nazywał się Franz Ignatz Jäschke i pochodził z Polkowic na Śląsku. Pojawił się w klasztorze w roku 1756 zajmując się medycyną i botaniką. Jest też po trochu wynalazcą. Pozostawił doskonale zachowany zielnik z ponad 300 okazami roślin pienińskich i tatrzańskich sklasyfikowanych po grecku, łacińsku, niemiecku, polsku i słowacku. Legenda głosi, że brat Cyprian zbudował prototyp lotni, na której podobno latał z trzech Koron aż do Morskiego Oka. Niestety, żadne zapiski w kronikach klasztornych i prywatnych notatkach brata Cypriana nie potwierdzają tej tezy.

Czerwony Klasztor

Czerwony Klasztor

W 1782 roku cesarz Franciszek Józef II rozwiązuje zakon, biblioteka zostaje przeniesiona do Pesztu a naczynia liturgiczne i część wyposażenia kościoła zostają sprzedane parafii w Muszynie. Przez jakiś czas gospodarzem zabudowań jest biskup greckokatolicki z Preszowa, ale pożar w 1907 przyspiesza upadek klasztoru. Klasztor staje się własnością państwową i po remoncie mieści się tu dyrekcja pierwszego międzynarodowego polsko-słowackiego parku natury w Pieninach powołanego do życia w 1932 roku.

Czerwony Klasztor

Czerwony Klasztor

Opowieść historyczną przerywa hałas w okolicach wejścia do klasztoru. Zgrzyt odkręcanych okiennic, szczęk otwieranych kłódek, to właściciele budek z pamiątkami, piwem i przekąskami sposobią się do kolejnego dnia pracy. Na nas też czas, jest za 10 minut 9.


Czerwony klasztor

Ekspozycja w muzeum

Ekspozycja w muzeum wprowadza nas w historię  Pienin i Zamagurza Spiskiego, pokazuje regionalne stroje i wnętrze chałupy chłopskiej. Cichymi korytarzami klasztornymi przechodzimy z sali do sali poznając historię Czerwonego Klasztoru. Tu konfrontuję zapamiętane informacje, którymi raczyłem Alę przed wejściem, nawet nie tak dużo faktów pomieszałem. W jednym z domków mnisich urządzono celę brata Cypriana z ekspozycją dawnej medycyny i laboratorium produkcji leków. W przydomowym ogródku hodowane są zioła lecznicze. Po około godzinie wychodzimy na dziedziniec klasztorny i spacerujemy po terenie klasztoru. Niestety, pogoda się raczej pogarsza, więc wracamy do przejścia granicznego zahaczając po drodze o sklep. W ascetycznym nastroju kupujemy warkoczyki serowe, ostrą pastę paprykową i oczywiście wino Červené Klášterne. Jako legalista trochę się obawiam tej kontrabandy, wszak przez ‘miejsce przekraczania granicy na szlaku turystycznym’ wolno przenosić tylko artykuły spożywcze potrzebne podczas podróży. No, ale w końcu przecież ta butelka wina jest nam niezbędna w podróży. Nie udaje mi się skonfrontować tej teorii z funkcjonariuszem SG, przez nikogo nie niepokojeni wracamy do samochodu. Z perspektywą lampki wina nawet ołowiane chmury nie psują naszego nastroju.

Wojciech Wierba