Naszym celem jest Dzierawica w Górach Przeklętych. Najwyższy szczyt dwóch państw, który jednak nie leży na ich granicy. Jedyna w Europie góra, która jest najwyższym wierzcholkiem dwóch krajów, ale nie obu jednocześnie.

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych

Wyruszamy ze wsi Junik na stromy, błotnisty trakt prowadzący w górę, w stronę Dzierawicy. Idziemy z Kasią, młodym Albańczykiem Nolem i jego kolegą - Tonim, Niemcem, któremu tak spodobało się kilka lat wcześniej Kosowo, że postanowił tu zamieszkać.

– To ewidentny szpieg - przekomarza się z nim Nol. – Jesteś szpiegiem, Toni. Nikt nie przeprowadza się z Niemiec do Kosowa z własnej woli.

– Mogę być jeszcze wariatem... – przytomnie zauważa wysoki blondyn i wraca do przerwanej opowieści o tym, że z pobudek patriotycznych i tęsknoty za domem jada codziennie kartofle.

Znajdujemy się w zachodniej części najbardziej tajemniczego i najdzikszego pasma górskiego Europy - Gór Przeklętych. O ile jednak czarnogórska i albańska część gór, zwanych po jednej stronie Prokletije, a po drugiej Bjeshkët e Nemuna, obfituje w ostre, szpiczaste wierzchołki, wiszące doliny i ogromne, przepaściste ściany, o tyle kosowska część pasma przypomina bardziej Tatry Zachodnie.

Góry są tu łagodniejsze i bardziej dostojne, ściany niższe.

Po pół godzinie karkołomnej jazdy terenówką docieramy do składającego się z kilkunastu pustych domów przysiółka już ponad granicą lasu, w okolicy zwanej Gropa Erenikut. Miejsce to zdaje się żywcem wyjęte z dalekiej północy. A przynajmniej tak sobie wyobrażam ludzkie osady na Spitzbergenie. Atmosferę podkreśla wypłowiała trawa dookoła, ciemna zieleń gdzieś w dole, śnieg bielejący na szczytach gdzieś hen w górze i lekkie tutaj jeszcze podmuchy lodowatego, listopadowego wiatru, który dopiero na grani potrafi chwycić turystę w pół jak zapaśnik, by nie pozwolić ruszyć się mu z miejsca lub też utrudniać mu marsz ciskaniem w twarz ostrych, rozrywających skórę bryłek lodu.

­We wiosce nie ma żywego ducha. Właściciele domów przyjeżdżają tu wyłącznie latem.

– Ten dom należy do jednego z najbardziej znanych kosowskich bokserów – tłumaczy Nol, wskazując niewielki budynek. – A ten – pokazuje drugi, większy, pstrokaty, z wysokim ogrodzeniem, zupełnie nie pasujący do otoczenia – jest przykładem, że nie zawsze Bóg dał rozum i pieniądze tym samym ludziom jednocześnie. Ohyda... A tam jest szczyt Dzierawicy, dojdziemy na wierzchołek za trzy godziny – dodaje wskazując palcem ośnieżony wierzchołek nad naszymi głowami. Nol pracował kiedyś jako przewodnik. Teraz częściej spędza czas za biurkiem, ale bardzo wczuwa się w rolę.

Idziemy. Droga jest dość dobrze oznakowana i prowadzi przez malownicze łąki pod próg wiszącego kotła polodowcowego. Setki sopli na progu stawiarskim to jeden z najpiękniejszych widoków całego dnia. Docieramy nad brzeg jeziora Liqeni i Madh, czyli po naszemu Wielkiego Stawu.

Toni rozbiera się do gaci. Całe jego ciało zdobią tatuaże, w tym kot z Alicji w krainie czarów, którego wygląd wskazuje, że został stworzony przez artystę-podróżnika, preferującego jednak od pociągów czy autostopu, takie środki lokomocji jak LSD czy tak zwane magiczne grzybki. No cóż... Raczej wariat niż szpieg - myślę sobie i zapewne mam rację. Kolega oprócz kota ma na całą pierś wytatuowany napis: "Wszyscy jesteśmy tu obłąkani". On też zapewne ma rację.

­­­– Ile kupicie mi piw, jeśli wykąpię się w jeziorze? – pyta Toni, a jego pytanie odbija się echem po polodowcowym kotle. Po tafli stawu pływa kra, dookoła leży śnieg, ale w gruncie rzeczy jak na jesień jest całkiem przyjemnie. Kosowskie, południowe słoneczko przygrzewa aż miło. Jest przynajmniej osiem stopni. W ustach Niemca pytanie zabrzmiało jak wyzwanie. Szczególnie 11 listopada.

Nol śmiał się do rozpuku, gdy Toni wyskoczył z lodowatej wody na brzeg, nie zanurzywszy się nawet do ud, piszcząc jak dziewczynka, a ja równocześnie wrzeszczałem do Kasi w niebogłosy z jeziora, żeby filmowała, bo już dłużej nie wytrzymam. Przepłynąłem dokładnie trzy metry.

– Piwo jest twoje – uznał porażkę Toni, a ja byłem dumny z mego "niepotrzebnego zwycięstwa" jak Zawisza Czarny, po uratowaniu królewskiego sztandaru pod Grunwaldem. Chociaż po czasie do mnie doszło, że nasz przewodnik śmiał się z nas obu, a nie tylko z Niemca.

Chmury nadciągały i trzeba było czym prędzej się odziać i skończyć plażowanie. Wyżej minęliśmy jeszcze kilka polodowcowych jezior, w tym piękne, owalny Dzierawicki Staw (serb. Đeravičko jezero, alb. Liqueni i Gjeravicës) i doszliśmy na grań.

Pokazały się potężne turnice albańskiej części masywu. Jakby iść w ich stronę po grani, to po minięciu trzech mniej wybitnych wierzchołków dotrzemy do szczytu Trzech Granic (alb. Trekufiri, serb. Tromeđa), na którym stykają się granice Albanii, Czarnogóry i Kosowa. My jednak, smagani dzikim wichrem idziemy w przeciwną stronę.

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych

Najwyższy szczyt wielu krajów

Dzierawica jest dokładnie o jeden metr wyższa od Gerlacha.

W swej burzliwej historii była najwyższym szczytem kilku państw. Pierwszy raz dostąpiła tego zaszczytu 8 września 1991 roku, gdy od Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, oddzieliła się Macedonia, zabierając ze sobą najwyższy Korab (2764 m) i to zanim kraj zdążył otrząsnąć się po utracie Triglava (2864 m), narodowej dumy Słowenii, którym 25 czerwca 1991 roku Słoweńcy postanowili przestać dzielić się z kuzynami.

Dzierawica następnie była najwyższym punktem okrojonej Federalnej Republiki Jugosławii, a od 2003 roku przez trzy lata jej wierzchołek stanowił najwyższy punkt państwa zwanego Serbią i Czarnogórą, aż do czerwca 2006 roku, gdy ta druga odłączyła się od większego brata i zaczęła samodzielne życie.

Przez półtora roku, do 17 lutego 2008 roku, a więc dnia, gdy na mapie Europy pojawiła się Republika Kosowa była najwyższym szczytem Serbii.

Od tego momentu Dzierawica pozostaje jedyną w Europie górą, będącą najwyższym punktem dwóch krajów, nie leżąc jednak na ich granicy (w odróżnieniu od francusko-włoskiego Mont Blanc oraz albańsko-macedońsko Golem Korab). Co więcej: jest to najwyższa góra dwóch różnych państw, ale nie obu jednocześnie. Dla obywateli przeszło setki krajów świata (od 108 do 111, gdyż niejasne są w tej kwestii oficjalne zapatrywania Nigerii, Ugandy oraz Wyspy św. Tomasza i Książęcej), w tym dla Polaków oraz większości obywateli krajów Unii Europejskiej i NATO, Dzierawica jest oficjalnie najwyższym szczytem Kosowa, a najwyższą górą Serbii jest Midżur (2169 m) na wschodzie kraju, w górach Stara Płanina na granicy z Bułgarią.

Przeszło osiemdziesiąt krajów nie uznało jednak Kosowa. Ze światowych potęg Rosja, Chiny i Indie, a w Europie, poza Serbią: Bośnia i Hercegowina (głosy serbskiej części parlamentu), Hiszpania (Baskowie, Katalończycy), Rumunia (Węgrzy w Siedmiogrodzie), Słowacja (Węgrzy na południu kraju), Białoruś (w ślad za Rosją), Ukraina (może i chcieliby przeciwko Rosji, ale Krym, Donbas...), Grecja, Cypr, czyli wszystkie te kraje, które solidaryzują się z Serbią lub zatroskane są o losy tysiącletnich cerkwi (wersja idealistyczna), mają własne problemy z integralnością terytorium i boją się niebezpiecznego precedensu (wersja racjonalna) lub po prostu te, w których podatki członków mniejszości narodowych stanowią ważniejszą pozycję w budżecie od udziałów w światowym rynku handlu heroiną (wersja sarkastyczna).

Dla nich Dzierawica jest dalej najwyższym szczytem Serbii i znajduje się w prowincji o nazwie Kosowo i Metohija.

Pretendentka do tronu

Żeby sytuacja nie była zbyt klarowna dodam, że są tacy, którzy twierdzą, że Dzierawica tylko oficjalnie jest najwyższym szczytem Kosowa/Serbii, gdyż tak naprawdę państwo najbliżej nieba sięga na wierzchołu Wielkiej Rudoki w górach Szar na granicy z Macedonią, która jest o dwa metry wyższa. Rudoka ma jednak kilka przywar. Najważniejszą było jej niejasne obywatelstwo. Długo nie było wiadomo, czy jej wierzchołek znajduje się w Kosowie, czy nie - granica leciała a to granią, a to zboczem. Obecnie słupek graniczny stoi dokładnie na szczycie, więc problem się rozwiązał. Pozostały jednak pozostały przywary: średnia uroda, obecność wyższych sąsiadów zaraz za miedzą, konieczność dzielenia się najwyższym szczytem z sąsiadem, brak zaufania do dokładności pomiarów oraz zwykłe przyzwyczajenie. Powodów było wiele, w każdym razie wszystko wskazuje na to, że nawet jeśli Rudoka jest wyższa, to i tak najwyższym szczytem kraju pozostanie Dzierawica.

Językoznawstwo czy dżudo?

Góry po serbsku nazywa się Đeravica, a po albańsku Gjeravica. Na całe szczęście serbskie "đ" oraz albańskie "gj" wymawia się tak samo - jak nasze "dź" - więc nazywając górę po prostu Dzierawicą nie obrazimy ani jednych, ani drugich i zminimalizujemy szansę, że nasz rozmówca zamiast kieliszka rakiji wymierzy w naszą stronę AK-47.

Gdyby za wyznacznik przynależności góry do tego czy innego kraju uznać jej nazwę przewagę w zapasach zyska Serbia. W dawnych czasach szczyt nosił nazwę Kaluđerovica, pochodzącą od serbsko-chorwackiego słowa kaluđer, oznaczającego mnicha, i pochodzącego z greki.

Pasuje to doskonale do nazwy regionu, w którym się znajduje, gdyż słowo metohija oznacza posiadłości kościelne. Dodatkowo pod samą Dzierawicą, w głębokiej dolinie już od siedmiu wieków znajduje się jeden z najważniejszych serbskich prawosławnych monastyrów - Visoki Dečani. Albańczycy tymczasem zachodnią część Kosowa nazywają Dukagjini, na cześć rodu albańskich książąt.

Obecne imię Dzierawicy powstało w wyniku skrócenia nazwy pierwotnej. Proces ten dokonał się najprawdopodobniej po II wojnie światowej, gdy Kosowo i Metohija zaczęły cieszyć się dużą autonomią w ramach Jugosławii. Tego typu zmiany nazw mogły mieć na celu zacieranie śladów związków tych ziem z serbskością i cerkwią prawosławną.

Gdyby natomiast za wyznacznik przynależności góry do tego czy innego kraju uznawać rzeczy, które znajdują się na jej wierzchołku, w przypadku Dzierawicy szala przechyla się na korzyść Kosowa. Z betonowego słupa z plakatu uśmiecha się bowiem triumfalnie, z rękami wzniesionymi w pozie zwycięzcy... Majlinda Kelmendi, dżudoczka i zdobywczyni pierwszego złotego medalu olimpijskiego dla Kosowa na igrzyskach w Rio.

Może i z twarzą upaćkaną czerwoną farbą, ale jednak.

Z wierzchołka roztacza się fantastyczna panorama na wszystkie okoliczne pasma górskie i kraje. Z jednej strony widzimy pofalowane grzbiety kosowskiej części Gór Przeklętych i sąsiednich pasm, przywodzące na myśl okolice Doliny Chochołowskich, z drugiej na horyzoncie majaczą szpiczaste wieże po albańskiej stronie gór, w tym najwyższy Maja Jezercë (2694 m) - jedyny szczyt w Górach Przeklętych, którego wierzchołek jest wyżej od nas. Gdzieś w oddali, pod naszymi stopami dostrzegamy zielone łąki zachodniego Kosowa oraz refleksy Słońca, odbijającego się od tafli Jeziora Radonickiego.

Kein Problem!

Najkrótsza drogą na Dzierawicę prowadzi z kosowskiej wioski Junik. Szlak zaczyna się w dolinie, przy górnym krańcu wsi, przy absurdalnej, nieco brutalistycznej z wyglądu restauracji, oferującej wykwintną kuchnię, staranny wystrój sali balowej i fachową obsługą kelnerską.

Tutaj właśnie, pomimo nieszczególnej urody wielgachnego betonowego klocka wsadzonego na siłę w krajobraz wąskiej, v-kształtnej dolinki ze strumyczkiem i lasem dookoła postanawiamy uczcić nasze zwycięstwo (a moje podwójne - zdobycie Dzierawicy i pokonanie teutońskiego morsa). Od progu bacznie obserwuje nas dwóch eleganckich kelnerów. Jesteśmy jedynymi gośćmi.

– Poza sezonem nigdy tu nikogo nie ma – tłumaczy Nol, gdy rozsiadamy się przy kominku na sali bez problemu zdolnej pomieścić albańskie wesele. – W sezonie miejsce zarabia na siebie, ale później przynosi ogromne straty. Właściciel nigdy jej nie zamyka, bo się wstydzi, że ludzie będą mówić, że restauracja jest kiepska, a on sam jest słabym biznesmenem. Woli dopłacać. Zresztą dorobił się na czym innym. Zawsze chciał prowadzić restaurację, to ją założył. Taką miał fanaberię. Ale jedzenie mają świetne.

To prawda. Stół wnet nakrywa się bałkańskimi smakołykami - surówkami, serami (najbardziej ceniony w okolicy jest bardzo słony ser z gór Szar), kociołkami z gulaszem oraz oczywiście wyśmienitym piwem Peja, które stawia przegrany w boju Toni.

Kelnerzy nie spuszczają nas z oka i próbują nam dogodzić na wszelakie sposoby. Bałkańskie sposoby. Kasia, w odróżnieniu od reszty towarzystwa, nie jest w stanie zjeść porcji, obowiązującej w tym rejonie świata, a ponadto nie lubi ogórków. Obserwujący każdy nasz ruch zza lady kelner w mig zauważył obie te rzeczy. Natychmiast przybiega i z uśmiechem zaczyna wydłubywać widelcem ze stojącej na środku stołu miski z pomidorowo-ogórkowej surówki wszystkie kawałki pomidorów i kłaść je po jednym Kasi na talerzu. Nie przerywa jednak obserwacji.

Kiedy spostrzega, że skończyła jej się siła i występuje realna groźba pozostawienia na talerzu połowy porcji wołowiny, natychmiast przybiega, bacznie przygląda się każdemu z nas, wskazuje Toniego palcem i stwierdza, że to właśnie jemu przypadnie w udziale honor dojedzenia wołowiny, gdyż Niemiec wygląda na wychudzonego, a zatem musi być najbardziej głodny. Ku jego zdziwieniu chudzielec nie chce się zgodzić i odmawia zjedzenia drugiej miski.

– Kein Problem! – rzuca entuzjastycznie niezrażony kelner i przekłada Toniemu całe mięso do talerza swym niezawodnym widelcem. W ten sposób chłopak ma do zjedzenia tylko jedną porcję, a nie dwie.

Dwukrotnie jeszcze troskliwie przychodzi przypilnować, żeby Toni faktycznie zjadł. Gdy biedak się opiera, kelner karci go jak niesforne, grymaszące dziecko.

Skoro ze strony gospodarza jest "Kein Problem" to ze strony gościa też ma być "Kein Problem" i basta. Taką właśnie lekcję dała nam Dzierawica.

(tekst ukazał się pierwotnie w czasopiśmie "Tatry TPN")

Dzierawica w Górach Przeklętych

Dzierawica w Górach Przeklętych