Temat Afryki zrodził się w szeregach klubu z Bielska - Białej dzięki odważnym i nieco szalonym (a i z resztą ogólnie znanym w środowisku speleologicznym) sylwetkom ze Speleoklubu Brzeszcze. Za inspirację, przetarcie szlaków i motywację w tym miejscu składamy serdeczne podziękowania.

Bielski pierwszy wyjazd do Maroko to przede wszystkim rekonesans. Odbył się on jesienią 9-17 listopada 2017 w czysto męskim gronie: Wacław Michalski, Kamil Polański, Łukasz Piechocki, Piotr Gawlas, Kazimierz Kucia, Jerzy Ganszer. Miał on na celu nawiązanie bezpośrednich kontaktów z tutejszymi przewodnikami i speleologami oraz pozyskanie niezbędnych materiałów dotyczących jaskini Kef Toghobeit. Udało się. Jak trafnie podsumował to po wyprawie jeden z uczestników: “czas zapamiętać tą dziwną nazwę, to obecnie najgłębsza jaskinia Maroka i Afryki (-722m). Dzięki determinacji uczestników wyjazdu klubowego, którym muszę podziękować, zdołaliśmy zlokalizować otwór. Mamy opis, szkice techniczne, plany. Będziemy rekomendowali (...) organizację w 2018 roku wyprawy do tej dziury.” Przy okazji tego rekonesansu udało się również zdobyć najwyższy szczyt Maroko - Toubkal (4167 m.n.p.m).

maroko1810 1
fot. Archiwum SBB

Do tematu wróciliśmy wiosną 9-20 kwietnia 2018. Chefscheuen przywitało nas bardzo nietypową dla tego okresu pogodą - 10-stopniowym chłodem, ulewami i mgłami, a na podejściu do otworu zalegającym śniegiem. W Polsce w tym czasie paradoksalnie rozpoczęła się fala upałów. Do ataku na dno przystąpiliśmy w nieco zmienionym składzie: Wacek Michalski, Katarzyna Lena Koprowska, Kamil Polański, Bartek Golik, Łukasz Piechocki, Wojciech Jasiak, Aladin Boukhajjou.

maroko1810 2
fot. Archiwum SBB

Po pięciu dniach ciągłych opadów deszczu w górach Rif i nadwyrężeniu granic naszej cierpliwości oraz wytrzymałości na poziom wilgoci, podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu akcji do Kef Toghobeit w sobotę 14.04.2018 po południu. Pogoda dopisała: świeciło słońce i w końcu było ciepło. Zaparkowaliśmy auta na polance. Niestety na podejściu chłodno, mgła odbiera nam widoki. Przebieraliśmy się na śniegu i koło 18:00 kolejno dawaliśmy się pochłonąć 90-metrowej studni zlotowej. Wody towarzyszącej nam przy zjeździe nie jest tak dużo jak na rekonesansie dwa dni wcześniej, ale i tak mocno mokniemy i w Sali Biwakowej wszyscy przebieramy się w suche ciuchy. W jaskini cieplej niż u nas w tatrach - temperaturę oceniany na 8 st. C. Dużo wody, dużo dużo błota, dużo ciorania i przeciskania się. Przejście z biwaku do Sali Renner, mimo ciężkich worów, przebiega sprawnie i zajmuje raptem godzinkę. Sala spora z zawaliskowym dnem, właściwie pozbawiona szaty naciekowej. Można zobaczyć nieliczne i często połamane stalaktyty, draperie. Kolejny odcinek do Puits Diouri, czego nie widać jednoznacznie na planie, okazuje się być labiryntem ciasnych korytarzy utopionych w śliskim błocie. Wszystkim z wyjątkiem Alladyna nasunął skojarzenia do naszych beskidzkich Trzech Kopców :) Osiągnąwszy Salę Diouri wbrew temu, że droga jest znakowana, nie możemy trafić do odpowiedniego korytarza. Korzystamy z opisów otrzymanych od Alladyna i jego znajomych, dzięki czemu znajdujemy przejście na stare dno, a dopiero po około godzinie kręcenia się po całej sali trafiamy na właściwą drogę. Na pokrzepienie organizujemy sobie biwaczek z ciepłym posiłkiem. Po przerwie dajemy nura w błoto i próbujemy przechodzić zaciski. Pojawia się coraz więcej wody na dnach korytarzy i na ścianach, a ostatecznie w formie wodospadów w studniach. Mierząc siły, warunki i możliwości na zamiary podejmujemy wspólną decyzję o wycofie około 3:00 nad ranem na głębokości ok -400m. Sala Diouri znów gości nas ciepłym posiłkiem. Dalszy powrót przebiega sprawnie Morale i komfort termiczny łamie dopiero oczekiwanie w kolejce do studni wyjściowej. Na szczęście tylko na chwilę, bowiem po wyjściu jest godzina 13:00 i słońce nagradza nas ciepełkiem i obłędnymi widokami. Jak zwykle czuć zmęczenie i jednocześnie satysfakcję.

maroko1810 3
fot. Archiwum SBB

Następnego dnia obgadujemy akcję, analizujemy błędy i wyciągamy wnioski. Zgodnie z powiedzeniem “do trzech razy sztuka” obiecujemy sobie powrót zdeterminowany sukcesem osiągnięcia dna. Mając jeszcze kilka dni pobytu oraz gwarancję przepięknej pogody kierujemy się na południe kraju na wspinaczkową ucztę do Wąwozu Todra.

Miejsce absolutnie zjawiskowe. Przepiękna czerwona ostra skała rozdarta na pół płynącym w dole wartkim potokiem nie pozostawi nikogo obojętnym. Nas wręcz doprowadziła do emocji skrajnie euforycznych. Drogi wspinaczkowe wszystkich możliwych rodzajów i trudności: od odcinków via ferratowych dla amatorów, przez krótkie i łatwe drogi sportowe, aż po wielowyciągowe drogi ubezpieczone i klasyczne wspinanie na dłuższą część upalnego dnia. O jurajskiej tradycji czekania w kolejce na drogę nie ma mowy! Hendmade topo leżące na stoliku kawowym naszego gospodarza to naprawdę opasłe tomisko i jest w czym wybierać niezależnie od naszego stopnia zaawansowania. Mało tego - szczegółowo informuje kiedy na ścianie zastaniemy słońce a kiedy cień, co w tych warunkach atmosferycznych ma spore znaczenie. Infrastruktura turystyczna bogata, paradoksalnie akurat w tym okresie przyciąga więcej arabskich i hiszpańskich turystów sensu stricto niż wspinaczy, co jest dla nas sporym zaskoczeniem. Dlatego sprawdziwszy temat na własnej skórze gorąco zachęcamy do odwiedzenia tego magicznego miejsca, zarówno przy okazji, jak i jako niezależny cel do podróżowania i wspinania.

maroko1810 4
fot. Archiwum SBB

Naszą wyprawę kończymy w Marakeszu, tam bowiem mamy samolot powrotny do Polski. Miasta i targowiska chyba reklamować nie trzeba, tradycja i sława bronią się same. Nam najwięcej emocji dostarczyły krzyki kramiarzy w języku polskim (w odpowiedzi na barwy narodowe na koszulkach wyprawowych) oraz jedzenie ślimaków. Ale każdy kto tam się znajdzie niewątpliwie odkryje to miejsce na swój sposób. Zatem do zobaczenia po raz trzeci.


Żródło:
Speleoklub Bielsko-Biała