Opowiadania

Są to góry ze zwietrzałego kamienia, w kolorze brązu i miedzi, zakończone u szczytu płasko i tak gładko, że zwieńczenia te mogłyby służyć za naturalne lotniska. Lecąc nad nimi samolotem, widzi się stojące tam biedne chatki, gliniane lepianki bez wody i światła. Od razu nasuwa się pytanie — jak ci ludzie tam żyją? Z czego? Co jedzą? Dlaczego tam są? W takich miejscach, w południe, ziemia musi mieć temperaturę kipiącego żużla, palić stopy, zamieniać wszystko w popiół. Kto skazał ich na to podniebne, upiorne wygnanie? Dlaczego? Za jakie winy? Nigdy nie miałem okazji wspiąć się do tych samotnych osad i szukać odpowiedzi.

Podróżowanie po Etiopii przypomina trochę łącznie kolejno ponumerowanych kropeczek w dziecięcej kolorowance. Farendżi (czyli tacy jak my) zaczynają od lotniska w Addis Abebie. W stolicy czeka na nich jeden z kilkunastu przystosowanych do gości z Europy hoteli i jedna z kilku restauracji dla cudzoziemców.

Benedykt Dybowski nie był, rzecz jasna, jedynym Polakiem, którego losy zostały związane w XIX wieku z Buriacją. Do miejscowości Tunka, od której nazwę wzięła cała dolina, trafiło po Powstaniu styczniowym wielu polskich duchownych katolickich.

Oddajmy głos Benedyktowi Dybowskiemu: "Na Burjatów których Sybiracy nazywają "bratskimi", patrzaliśmy ja, Marjan Dubiecki i Stanisław Kietliński, jak na przodków naszych z perjodu życia pasterskiego, jak na prarodziców w uczuciach, myślach, poglądach. Z tą miłością, że tak nazwę rodzinną, obcowaliśmy z niemi".

Wyjazd do Doliny Tunkińskiej, do miejscowości Arszan był równocześnie wizytą złożoną w Republice Buriacji, położonej między Mongolią, górami Sajan Wschodni z najwyższym szczytem Munku Sardyk, górami Chamar-Daban a Bajkałem. Drogi prowadzą tu dwie: z Rosji, od strony Morza Syberii i z Mongolii, od jeziora Chubsuguł.