Jest marzec 2013. W ramach projektu Polski Himalaizm Zimowy odbywa się ekspedycja, w której skład wchodzą Krzysztof Wielicki (kierownik wyprawy), Maciej Berbeka, Artur Małek, Adam Bielecki i Tomasz Kowalski.

Celem wyprawy jest pierwsze zimowe wejście na Broad Peak. 5 marca 2013 media informują, że Polacy potwierdzili swoją zimową dominację na ośmiotysięcznikach zdobywając szczyt. Niestety spośród czwórki himalaistów, którzy stanęli na szczycie do domu nie wrócą już Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.

Zaczynają pojawiać się pytania: Co się stało? Jak do tego doszło? Czy to był wypadek? Następnie w ekspresowym tempie pytania nabierają już nieco innej formy: Kto do tego dopuścił? Czyja to wina? Kto pozwolił na to żeby tam zostali? Nie mija doba, gdy te wszystkie można by rzec „standardowe” pytania przeradzają się w ciężkie oskarżenia pod adresem pozostałych członków wyprawy. Media nie milkną. Stado samozwańczych internetowych ekspertów zaczyna wylewać swoje żale i kubły rozgoryczenia przede wszystkim na Adama Bieleckiego, że uciekł, że zostawił, że niemoralny egoista itp. Cały ten wulkan negatywnych emocji , jego lawa, dosięga bez mała również tych, którzy swoje życie spędzili na realizacji wielkich górskich dokonań. Zaczyna się wielka publiczna kłótnia transmitowana przez media nieomal na żywo do domów sprawiedliwych sędziów, którzy nie jedno w życiu widzieli i dla których prawda w tej kwestii może być tylko jedna, polega ona na znalezieniu winnego. To nie koniec całej karuzeli. Poza komisjami, pozwami i innymi dziwacznymi próbami poszukiwań winowajcy, w ułamku sekundy pojawiają się książki, „Broad Peak. Niebo i Piekło” oraz „Długi film o miłości”. Ten drugi tytuł przynosi kolejną wojenkę i zarzuty tym razem wymierzone w jego autora. Trudno jednak odmówić realizatorom tych publikacji tzw. „nosa do biznesu” i wyczucia aktualnego zapotrzebowania społecznego. Na domiar tego wszystkiego 7 lipca 2013 pod ścianą Gasherbrum I ginie inny wybitny polski wspinacz Artur Hajzer. I znów wielka woda na młyn dla wszystkich zarówno laików jak i znawców, którzy głośno krzyczeli po wydarzeniach na Broad Peak

2 października tego samego roku Andrzej Bargiel zjeżdża na nartach z Shishapangmy za sprawą pierwszej polskiej ekspedycji narciarskiej. W pewnym sensie otwiera nowy rozdział polskiego himalaizmu, a realizując swój ambitny projekt już rok później wyrusza w Himalaje, by tym razem zjechać na nartach z Manaslu i Cho-Oyu. Bargiel w rekordowym tempie radzi sobie z Manaslu, jednak na drugi ośmiotysięcznik nie wpuszczają go Chińczycy. Ta sztuka udaje się innemu polskiemu narciarzowi, który realizuje swoje plany bez rozgłosu. Tym narciarzem jest Olek Ostrowski, ratownik Grupy Bieszczadzkiej GOPR pochodzący z Wetliny. 29 września 2014 Ostrowski samotnie wchodzi i zjeżdża na nartach z Cho-Oyu. Przychodzi sezon zimowy 2014/2015, w którym ambicją Polaków jest zdobycie ostatnich niezdobytych zimą ośmiotysięczników. Tomek Mackiewicz przegrywa nierówną walkę z Nanga Parbat, Adam Bielecki z Denisem Urubko przegrywają walkę o K2 z biurokracją gdy mają już wszystko zapięte na ostatni guzik.

Nadchodzi lipiec i kolejne wyprawy Polaków w góry wysokie. Zaczyna się wyśmienicie, 17 lipca 2015 Kinga Baranowska zdobywa Gasherbrum II na swojej drodze po Koronę Himalajów i Karakorum. 8 dni później sukces osiąga Andrzej Bargiel, tym razem jako swój narciarski cel obierając Broad Peak i jako pierwszy w historii zjeżdża z niego na nartach. W Karakorum jest również Olek Ostrowski, który zamierza zjechać na nartach z Gasherbrum II. Po nieudanej próbie zdobycia szczytu, podczas zjazdu do bazy Ostrowski znika z pola widzenia swojego partnera Piotra Śniegórskiego. W mediach ekspresowo pojawia się informacja, że „polski narciarz zaginął w Karakorum”. I jest to zaczątek kolejnej medialnej burzy. Na forach i portalach społecznościowych wrze. Jedni nawołują świat ludzi gór do organizowania akcji ratunkowej, gdy inni już w tym czasie odpalają wirtualne znicze i kleją nekrologi. Osobnicy na forach wyzywają się od najgorszych tylko ze względu na różnice i tak nic nie znaczących w tej sytuacji zdań. Stacje informacyjne znów fundują nam pełną podniety i dziennikarskiego biadolenia relację minuta po minucie, a każda nawet drobna nowina przybiera rangę sensacji. Druga sprawa, że wiadomości jakie docierają z Karakorum wykazują niepokojące zjawisko „odpuszczenia sobie”. W związku z zaginięciem Olka nie dzieje się nic poza szybkim sprawdzeniem przez tragarzy rejonu, w którym przypuszczalnie uległ on wypadkowi wpadając do szczeliny. Do prawdziwej akcji ratunkowej nikt się nie kwapi, do czego nie przebierając w słowach odnosi się Andrzej Bargiel, który na wieść o wypadku natychmiast z partnerem ruszył w kierunku Gasherbrum II. Druga sprawa, że w Pakistanie rządzi wojsko, którego zakaz dalszego wychodzenia w góry zmusza wszystkich do opuszczenia bazy. Olek Ostrowski na zawsze zostaje w górach. Czy można było zrobić coś więcej? Możliwe, że tak. Ale znów do osądów włącza się stado tych, którzy dla dobra ludzkości mogliby się już nigdy nie odezwać. Pada nawet pełna wartości literackiej wypocina:
„nie rozumiem… samobójca zażywa „mocarza” i umiera – idiota, samobójca jedzie w góry i ginie – bohater …gdzie tu logika”

W jakim celu ta cała moja pisanina? Co dało, że porównałem te dwa tak podobne, a jednocześnie tak paradoksalnie różniące się od siebie incydenty? Czy przywróci to komuś życie? Wpłynie na zmianę poglądów, zmianę postaw? Ma oczyszczać zepsuty klimat? Zapewne nie. Po prostu obserwuję, słucham, czytam i boję się i martwię i nie dowierzam. Po prostu najzwyczajniej w świecie zwróćmy uwagę na to, co dzieje się dookoła, co dzieje się z nami samymi. Począwszy od internetowej społeczności znawców, anonimowych agresorów i hejterów, (choć ci w poruszanym przeze mnie wątku są tylko tłem), przez świat napastliwych i zakrzywiających rzeczywistość mediów, po ludzi biorących udział w wyprawach w  góry wysokie. Nie wiem jak Wy, ale ja zaczynam powoli wierzyć w to, że moralność, pasja, braterstwo to wartości, które w zastraszającym tempie schodzą na coraz dalszy plan. Komercja zmienia myślenie powodując, że stajemy się pozbawionymi empatii i zrozumienia zobmiakami, których jedyną ambicją jest parcie do celu i zaspokojenie własnego ego. Taka prawidłowość ma się w górach coraz lepiej i żaden logiczny zwiastun nie wskazuje, by cokolwiek miało to zmienić, skoro nawet śmierć drugiego człowieka nie jest już żadnym bodźcem do zmiany. A już na pewno nie powrócimy do czasów, gdzie dzisiejsze podejście wielu ludzi do wspinania byłoby dla ówczesnych ludzi gór doskonałym scenariuszem dla powieści science-fiction.

Bartek Andrzejewski