Oddajmy głos Benedyktowi Dybowskiemu: "Na Burjatów których Sybiracy nazywają "bratskimi", patrzaliśmy ja, Marjan Dubiecki i Stanisław Kietliński, jak na przodków naszych z perjodu życia pasterskiego, jak na prarodziców w uczuciach, myślach, poglądach. Z tą miłością, że tak nazwę rodzinną, obcowaliśmy z niemi".

Część X : Pamiętnik Benedykta Dybowskiego

Benedykt Dybowski podszedł do ludności miejscowej z dużym szacunkiem i jeszcze większym zainteresowaniem. Pracował jako lekarz, podczas zabiegów słuchał opowieści myśliwych, obserwował codzienne rytuały. Spisał też z podań i bajek Buriackich wszystko, co dotyczyło fauny oraz flory, ponadto zanotował wiele nazw roślin i zwierząt, niestety zapiski te zostały skradzione (nie tylko one, włamywacze zainteresowani byli cenniejszymi ruchomościami, a bezcenne zapiski wzięli "z rozpędu") z lwowskiego mieszkania badacza.
Pierwszymi poznanymi Buriatami byli Tumur i jego syn, Kukuszka. Z ich opisów możemy dowiedzieć się jak wyglądali Buriaci przed ponad stu laty:
"Sam Tumur był to niemłody człowiek, przypruszony siwizną, ale jeszcze rzeźki, mówny i pełny pragnień do życia. Wzrostu średniego, twarz bez wszelkiego zarostu. Przy tej okoliczności muszę powiedzieć, że wszyscy Burjaci nie cierpią zarostu na twarzy, każdy z nich nosi przy sobie szczypczyki, za pomocą których wyrywa sobie najmniejszy nawet włosek, wyrastający na twarzy, czynność taka wykonywana przez ciąg całych wieków, spowodowała w następnych pokoleniach, brak zarostu na twarzy, zaś stałe golenie głowy, za wyjątkiem czubka na kosy, wywołał niezwykły bujny zarost włosów na głowie. U arystokracji chińskiej długość ich kos ma być nadzwyczajna, wprawdzie
przyprawiają Chińczycy sztucznie do swoich kos plecionkę z czarnego jedwabiu, imitującą doskonale włosy naturalne. Widziałem np. Chińczyków noszących kosy na lewym ramieniu, gdyż inaczej wlokłyby się po ziemi. U Burjatów Agińskich kosy są krótkie, widocznie nie lubują się w długościach swych kos".
Pierwsza wizyta Buriatów łączyła się z ceremonią powitania. Buriata Tumur i jego syn mówili trochę po rosyjsku. Kukuszka nauczył się tego języka w carskim wojsku, w którym już nie służył, dzięki umiejętności symulowania padaczki. Jak wyglądała owa ceremonia?
"Tumur i syn jego weszli do nas z darami, widocznie jest taki u nich zwyczaj, owe podarki stanowiły: masło topione w kiszce bydlęcej, śmietana gęsta zmarzła również w kiszce i jagnię baranie bez skóry i wnętrzności. Burjaci i Sybiracy Rosjanie, zabijają jagnięta na skórki tak zw. „Krymskich baranków". Przyjęliśmy dary i wywdzięczyliśmy się, ofiarowując cegiełkę herbaty prasowanej i tytoń
w liściach, poczem podaliśmy krzesła i prosiliśmy ażeby usiedli. Podziękowali, oświadczając, że będą stali. Domyślając się, że siedzieć na krzesłach nie lubią, urządziliśmy na rozesłanym dywanie kupionym w Tiumeniu, mongolsko-burjackie siedzenie na ziemi, sami Burjaci pomagali nam przy tej robocie. Jedna z pak przywieziona z Ustili, przykryta białym płótnem służyła za stół, wojłoki z pod siodeł za poduszki do siedzenia na nich, usadziliśmy tedy gości i sami siedliśmy z podwiniętymi nogami po turecku, paląc fajki, pijąc herbatę kirpiczną z mlekiem i bawiąc się rozmową najrozmaitszej treści".

Błękitne niebo oraz sierp i młotBłękitne niebo oraz sierp i młot

Po wstępnych uprzejmościach Dybowski opatrzył oczy wszystkich Buriatów i nauczył ich korzystać z kropli. Tumur przyznał, że znał już wcześniej Polaków i że ma jak najlepsze o nich zdanie, pamiętał ich jako ludzi uczciwych, życzliwych i pracowitych. Z Benedyktem Dybowskim prawdziwie się zaprzyjaźnił, zwierzał się mu opowiadał o swoim życiu. Był przekonany, że jako lekarz ten jest w stanie wyleczyć wszystkie, nawet najcięższe choroby. Było to źródłem często zabawnych historii, jak na przykład perypetii Buriaty związanych z kolejnym ożenkiem:
"Pewnego razu, oświadczył mnie w cztery oczy, że umyślił się ożenić z drugą młodą żoną, bo pierwsza już stara, ogłuchła, oślepła;, zapłacił już prawie cały tak zw. "Kałym" rodzicom przyszłej swej żony, teraz chodzi tylko o to, ażeby samemu odmłodzić się, a jest pewny środek bardzo skuteczny w medycynie, mianowicie "Szpańskie muszki" nazwany, trzeba go zażyć a zaraz odmłodniejesz, staniesz się taki jary jak "Pietuch". Napróżno go zapewniałem, że my lekarze, na odmłodzenie nie mamy żadnych środków, on trwał uporczywie przy swoim, twierdząc, że lamowie mają ten środek leczniczy, lecz żądają zań bardzo drogo. Odradzałem mu ożenienie, lecz on tak przedstawił kwestję ze strony ekonomicznej, że i ja musiałem uznać ten krok jego za konieczność nieodzowną. Pierwsza żona jego, zdała się już tylko "do różańca", modli się po całych dniach, przebierając „paciorki święte" szepcze modlitwę "On mani padme Maem", co ma wyrażać "Boże! brylancie w Lotosie, amen". Tumur ożenił się, sprowadził młodą małżonkę do swej jurty i żył jak się następnie przekonałem szczęśliwie".
Jak widać, pod względem zawierania związków małżeńskich Buriaci byli nad wyraz pragmatyczni. Także i syn Tumura potrzebował wsparcia Benedykta Dybowskiego w wyleczeniu "dolegliwości" swej małżonki:
"Ożenieniu trzeciego syna Tumura, towarzyszył ciekawy epizod, który posłużył mnie do wniknięcia głębiej w stosunki małżeńskie u Burjatów. Za synowę swoją trzecią zapłacił „kałym", sprowadził ją do jurty synowskiej, lecz ta "nie chce kochać" powiadał, czyli raczej nie pozwala na stosunki małżeńskie ze sobą, więc prosi mnie o lekarstwo na "pobudzenie jej do miłości". Okazało się, że przyczyną tej chwilowej "nie miłości" była ciężarność synowej. Po szczęśliwie odbytym połogu "miłość" znalazła się bez lekarstwa. Dziecko urodzone, była to dziewczynka, zdrowa, wielce ruchliwa, pulchniutka, jak aniołek Rafaela, cieszyli się nią ojciec i dziadek, ten ostatni najzupełniej otwarcie mnie powiadał, że jest to córka Lamy burjackiego. Zwyczajem ma to być powszechnym, że nocującemu duchownemu, daje się niewiastę, jaką sobie wybierze z pomiędzy obecnych w jurcie, gdyby odmówił przyjęcia wyboru, tern byłby obraził nie tylko gospodarza, lecz i cały personal niewieści, każda niewiasta czuje się zaszczyconą wyborem, zaś mężczyźni Burjaci powiadają, że "czejby poroz nie był, a tielonok wsio że nasz", następnie dodają jeszcze że "zazdrość jest ludzką głupotą".

U stóp królestwa Sajańskich Sióstr. Arszan, fot. A.ZiębaU stóp królestwa Sajańskich Sióstr. Arszan, fot. A.Zięba

Nasz badacz przytacza więcej opowieści ukazujących ową swoiście pojmowaną gościnność Buriatów. Jedna ze spotkanych rodzin chwaliła się, że urodzenie jednej z córek zawdzięcza Carowi Mikołajowi I. Relacje rodzinne Buriatów, które powinny być przy takim układzie dość napięte, były zaskakująco zgodne, zupełnie jak w ekscentrycznej na gruncie polskim rodzinie Boya-Żeleńskiego:
"Lamowie o swoich żonach czasowych, licznych po jurtach, pamiętają nawet wtedy, gdy one są już żonami innych, odwiedzają je, pieszczą swoje dziatid, przywożą podarki, a z wtórymi mężami swych żon czasowych, żyją w przykładnej zgodzie, tworząc w ten sposób wielką rodzinę, wśród której scen zazdrości nie spotyka się wcale. "Dla wsiech staniet", powiadał Tumur. A jednak mnie zdarzało się słyszeć narzekanie na te "wspólnoty" lamowskie, zaś nadużycia Łamów, ich ździerstwa itd., były już wtedy potępiane".
Benedykta Dybowskiego zainteresowało również wychowanie dzieci buriackich (fragment pamiętników poświęcony temu zagadnieniu jest tak ciekawy, że przedrukowany został nawet w najpopularniejszym przewodniku po Bajkale i górach Przybajkala wydanym przez Bezdroża):
"Hodowanie niemowląt u Burjatów jest oryginalne, kołysek nie mają, układają dziecko, w małej zgrabnej budce wpółkrytej, z fartuchem, zakrywającym przód cały. Tułów dziecka spowijają tak, że rączki nieruchomo do niego są utwierdzone i wyciągnięte równolegle do tułowia. Nóżki również są wyciągnięte lecz bywają spowite, już po ułożeniu dziecka w budce, a to dlatego, że obejmują one słupek przytwierdzony do dna budki, obwinięty dokładnie skórką. Słupek zajmuje miejsce pomiędzy nóżkami, tuż przed nim znajduje się otwór w dnie budki, a nad nim ułożona gruba warstwa suchego mchu sięgająca po pośladki niemowlęcia. Po ułożeniu dziecka, okrywa się go starannie, na głowę wdziewają rodzaj ciepłego kapturka i ono spoczywa na dosyć twardej poduszce. Ze sklepienia budki spuszcza się na cienkim sznureczku umocowany kawałek „Kurdiuka", ogona baraniego, gotowanego w mleku, a tak dopasowany jest sznurek, że koniec kurdiuka trafia akurat na usta niemowlęcia, by ono mogło ssać go jak się przebudzi. Ostatecznie naciąga się fartuch od sklepienia budki ku brzegom i zapina się naokoło szczelnie. Ułożone niemowlę leży noc. całą do rana — nikt w nocy do niego nie zagląda. Gdyby dziecko europejskie było w ten sposób traktowane, zawrzeszczałoby się najprawdopodobniej na śmierć, burjackie natomiast śpi spokojnie, a gdy się przebudzi, ma na swoją pociechę kurdiuk przy ustach. We dnie dziecko jest ciągle na rękach, bawią się niem i ono się bawi, przywyka nie spać we dnie. Chorowitych, bladych niemowląt nie widziałem wcale, wszystkie są tłuściutkie, pulchniutkie jak prosiaczki".
Przy kontaktach z Buriatkami odzywała się w Benedykcie Dybowskim pasja naukowca-przyrodnika. Mierzył je w kłębie! Wyniki badań, niestety, nie zachowały się.
Szczegółowo opisane zostały również jurty:
"Jurty agińskich Burjatów są okrągłe wojłokowe, rusztowanie jurty jest drewniane, zewnątrz pokryte wojłokiem grubym, rusztowanie ładnie wyrobione, składa się z następujących części: 1) Kratki drewniane ruchome, rzemieniem wiązane (chana), one tworzą koło ściśle określone, wysokość kratek wynosi przeszło metr, stanowią podstawę jurty i na nich opiera się pułap (Unia). 2) Pułap złożony jest z cienkich tyczek końcem dolnym opierają się one na kratkach, do których są umocowane rzemieniami, górnym zaś końcem cieńszym utwierdzone są do Koła (Tono, Turukun, Tarharga). 3) Koło stanowi jednocześnie okno i dymnik, jego średnica jest od 3—4 razy mniejsza od średnicy koła jurty samej, Tyczki pułapu są u koła gęsto umieszczone, o 3—4 razy gęściej u koła niż u kratek; stanowią one, jakby promienie, biegnące od środka na obwód. Koło stoi wyżej od kratek na 2—3 metrów. Wiązania kratek do pułapu i tego do koła, są tak uskutecznione, że rusztowanie stoi mocno, tworząc zgrabną całość, prawidłową. Kratki i pułap są pokryte wojłokiem (Hygi-wojłok). Koło pozostaje we dnie odkryte na noc zaciąga się kawałkiem wojłoka, zwanego "Urguk", ten urguk jest mocno przytwierdzony do cienkiej tyki zwanej "Bachana", owa tyka ukośnie pochylona, stoi na zewnątrz od ogniska u wejścia do jurty. U dołu jurty na zewnątrz po wojłoku, obiega ją dokoła i mocno uciska jakby obręczą silny i gruby powróz rzemienny zwany "Kajakczy" on stanowi potężną ostoję całego budynku. Taką jest w głównych zarysach jurta burjacka. Jak się do niej przywyka, może służyć fakt następujący przezemnie obserwowany: oto burjata wykształcony, ukończywszy kurs medycyny w Akademji medycznej petersburgskiej, gdy wrócił do Zabajkala, mieszkał w dużej jurcie latem i zimą, powiadał, że czuje się najlepiej w jurcie".

Sajan Wschodni. W drodze na DrużbęSajan Wschodni. W drodze na Drużbę

Z relacji Benedykta Dybowskiego dowiedzieć się możemy również o wyglądzie wnętrza buriackiej jurty:
"Wewnątrz jurty, której drzwi (chałga) są zwykle zwrócone zimą na południe, latem na północ, środek zajmuje ognisko, na nim stale utrzymuje się żar, ażeby w każdej chwili można było rozniecić ogień. Ognisko jest nieco zagłębione w ziemi spoczywa na płytach łupkowych (gał-ogień). Nad ogniskiem stoi trójnóg (Tołaga), na nim kocioł (czuhunny togon), duży ale nie głęboki. Naprzeciwko drzwi, za ogniskiem stoi tapczan (czyry) dosyć szeroki, lecz niski, pokryty wojłokiem, to jest miejsce gospodarza jurty, na lewo od tapczana ustawiony ołtarz, w najprostszej swej formie, jestto stoliczek wyższy od tapczana, czarno malowany, na nim bywają ustawione rzędem rodzaj kieliszków metalowych błyszczących, każdy kieliszek wypełniony jest jakąś ofiarną daniną: masło topione, twaróg (arsa), sól (dabasun) i t. d. przed kieliszkami widziałem często stojące trociczki wonne, po zapaleniu dymiące kadzidłem miłem Bogom. Ołtarz nazywają „tapczanem Bogów" (borchone czyry). Na prawo od tapczana gospodarza stoi zwykle skrzynka; rodzaj kuferka (chojosak). Na prawo od ogniska mieści się tapczan, taki sam jak gospodarski pokryty wojłokiem z poduszkami płaskiemi skórzanemi, na nim siedzą niewiasty. Na lewo od ogniska rozesłany wojłok wprost na ziemi, tapczana tu niema, lecz tylko poduszki. To miejsce służy dla gości".
Benedykt Dybowski zainteresowany był też kwestiami języka, nieobce były mu problemy rodzącego się dopiero na zachodzie Europy językoznawstwa. Język był dla niego medium, który wyrażał ducha narodowego. Badając, interpretując język można było wyrobić sobie sąd na temat całej wspólnoty posługującej się danym językiem, całego narodu. Fragment dotyczący ducha narodu wyrażonego w języku jest jednym z tych, które ukazują jak ważna dla umysłowości Dybowskiego była tradycja romantyczna. Dodajmy - niektóre ze sformułowanych tutaj sądów daleko rozmijają się z poprawnością polityczną i bez większej przesady mogłyby zostać zaklasyfikowane jako antysemickie:
"Obcując z Burjatami, pragnieniem moim było nauczyć się ich mowy, by móc z niemi rozmawiać, bez pośrednictwa tłumacza. To też od samego początku spisywałem wyrazy, frazesy, nawet całe opowiadania. W moim przekonaniu język każdego narodu jest wyrazem jego tak zw. duszy; by tę ostatnią poznać, trzeba znać pierwszy. Język angielski np. w którym pisownia niezgodna
z wymową, jest wyrazem duszy nieszczerej. Żargon żydowski wstrętny dla ucha, jest też wyrazem brzydkiej duszy izraelickiego plemienia, którą wytworzyła nienawiść do Gojów. Jak z oblicza danego osobnika, antropolog wie z góry jakie są ręce i nogi jego, tak też lingwista, odpowiednio uzdolniony, znając język danego narodu, określić może jego duszę. Następnie ważną jest rzeczą, oddziaływanie danego języka na układ mięśni twarzowych. Wyraz twarzy, modeluje się według wymowy danego języka".
Uwadze Benedykta Dybowskiego nie uszła też buriacka kuchnia, którą z jego relacji poznajemy dość szczegółowo:
"Przyjęcie i poczęstunek u Burjatów są bardzo proste, ale szczere i przyjacielskie. Zwykle gotują zupę na mięsie, którą , nazwiemy, agólnem katorżnem mianem "bałanda". Wodę latem czerpią z rzeczki albo z rzeki, zimą topią lód (małuhun albo ma- lusu). Do gotującej się wody (okun-woda) wrzuca się pokrajane na kawałki mięso, najczęściej baranie, a jeżeli inne mięso np. sarnina, to dodają tłuszcz barani albo bydlęcy; do zupy bywają wrzucane następujące dodatki: sól (dabasun), mąką pszenna, albo twaróg (arsa), gdy dodają twarogu, wtedy zupa jest kwaśna, niekiedy dodają do zupy, czosnek dziki suszony Onangir. Płynna część zupy, nosi nazwę "Sżuli". Gdy woda kipi w kotle, zupa bliska do podania, wtedy gospodyni dużą łyżką wazową, metalową (szanaga) przelewa płyn z wysoka nie pozwalając wykipieć przez brzeg. Przelewanie takie trwa długo, aż się uzna, że zupa gotowa, zmniejsza się wtedy ogień i rozpoczyna gospodyni nalewać zupę do miseczek drewnianych, lakierowanych (ajaga). Każdy Burjata ma taką miseczkę przy sobie, nosi ją w zanadrzu. Po wypiciu kilkakrotnym zawartości, nalewanych przez gospodynię do miseczek, gdy ucztujący podziękuje mówiąc "Łsada" (dosyć) wtedy gospodyni obdziela mięsem, każdy dostaje kawałek. Jedzący mięso trzyma kawałek dany w lewym ręku podnosi go do ust, zabiera zębami pewną jego część, zaś nożem ostrym, jak brzytwa, odkraja ową zębami przytrzymywaną część jednym cięciem przed samemi ustami. Patrząc na ten sposób krajania, podziwiałem go, nie śmiejąc spróbować, czy by się mnie to udało; jako niewprawny zranił bym się niezawodnie, uciąłbym sobie usta, albo nos, ale ani razu nie
widziałem, ażeby ktokolwiek z Burjatów się zranił. Pieczone mięso rzadko podaje się, jedyną taką potrawę, którą widziałem, to jest danie tak zwane "szaszłyk". Piecze się na rożenku drewnianym, nad węglami żarzącemi schab jagnięcy, tłusty (chirigu-jagnię), do tego jeszcze cienkim płatkiem kurdiucznego tłuszczu przykryty. Tę potrawę uznają wszyscy za przewyborną, drugi specjał burjacki jest "Sałamąt" na słodkiej śmietance smażona mąka pszenna. Innych potraw nie widziałem u Burjatów agińskich.

Mordor. W drodze na Gorę Przeznaczenia, fot. A.ZiębaMordor. W drodze na Gorę Przeznaczenia, fot. A.Zięba

Buriaci mieli również swoje alkohole, pędzone w bardzo odbiegający od europejskiego sposób:
"Latem pędzą Burjaci napój alkoholowy z mleka (araki), mleko krowie zaprawiają rozczynem chlebnym w dużej kadzi drewnianej, tam poddają fermentacji mieszając ciągle, czyli "bijąc" rodzajem
tak zw. mutowki, fermentacja trwa niekiedy cały tydzień, aż się poczuje zapach alkoholu, poczem wlewają takie fermentowane mleko do kotła, ten przykrywa się drugim kotłem i gliną oblepia się szczelnie połączenie kotłów. W górnym kotle jest otwór niewielki u brzegu położony, do niego wkłada się rura metalowa, przez którą ścieka płyn oziębiony, wydzielający się przez słabe nagrzewanie dolnego kotła. „Araki" ma smak serowatki, zaprawionej alkoholem, a wszakże Burjaci lubią ten napój i całe lato nim się rozkoszują. Ważnym produktem mleka używanego do pędzenia trunku alkoholowego, jest twaróg (arsa), suszą go i używają ten silnie kwaśny produkt do preparowania kwaśnych "szuli", czyli "kisłej bałandy".
Dzięki Benedyktowi Dybowskiemu i jego wspaniałemu zmysłowi obserwacji mamy okazję prześledzić życie dziewiętnastowiecznych Buriatów od narodzin aż po śmierć:
"Najdziwaczniejszy był zwyczaj wyrzucania trupów umarłych na step, miejsce, gdzie miał być wyrzucony trup, oznaczali lamowie; jednych wywożono na step, innych wrzucano do jarów głębokich. Psy, wilki, kruki, wrony rozszarpywały trupy. Zbierając czaszki Burjatów dla muzeum w Irkucku, a dowiedziawszy się, że świeży trup został wywieziony na step, śpieszyłem tam, ażeby ocalić czaszkę, lecz zwykle już po pierwszym dniu pobytu trupa na stepie znajdywałem czaszkę, oderwaną od tułowia i ogryzioną, po większej części zepsutą. Dzieci umarłe wywożono najczęściej w skrzynce drewnianej i stawiano ją na stepie, wszakże to nie ochraniało trupa od psów i wilków. Poznawszy oszustwa Łamów i ich straszne wyzyski w sprawie pogrzebów i modłów nad umarłymi, przedstawiłem władzy projekt grzebania umarłych na miejscach wyznaczonych, odgrodzonych, jakiemi powinny być cmentarze burjackie. Ataman Dittmar obiecał doprowadzić projekt ten do skutku, uzyskawszy aprobatę u władz rządowych, nie wiem, czy został uskuteczniony ów projekt grzebania umarłych".

(Cytaty za: B. Dybowski, Pamiętnik Dra Dybowskiego od roku 1862 zacząwszy do roku 1878, Lwów 1930. Zachowano pisownię oryginalną.)

Hubert Jarzębowski

Kliknij tutaj aby wrócić do części IX
Kliknij tutaj aby wrócić do części VIII
Kliknij tutaj aby wrócić do części VI i VII
Kliknij tutaj aby wrócić do części V
Kliknij tutaj aby wrócić do części IV
Kliknij tutaj aby wrócić do części III
Kliknij tutaj aby wrócić do części II
Kliknij tutaj aby wrócić do części I