Kazio Szych jest kolejną, szczególną osobą w moim życiu. To właśnie on ładnych naście lat temu w Dolinie Bolechowickiej, Kobylańskiej i w Jaskini Mamutowej wprowadzał mnie w pierwsze „tajniki” wspinaczki skalnej. Widujemy się teraz czasem w Zakopanem i może uda nam się gdzieś razem wybrać w Tatry.

Podczas naszych spotkań i rozmów głównie o górach, znaleźliśmy chwilę na krótką rozmowę dla PG:

Zacznę od pytania podstawowego. Zapewne góry towarzyszą Ci od bardzo dawna- co więc jest w nich takiego silnego co ciągle tam Cię trzyma i jak to się wszystko zaczęło? A... I głównie góry, góry wysokie, a może skały? I zima czy lato?

Góry zawsze kojarzyły mi się ze wspinaniem i docieraniem do otworów jaskiń. Kocham się wspinać i pokonywać jaskinie. U mnie wszystko zaczęło się od wspinania w skałkach i jurajskich jaskiniach Góry zobaczyłem dopiero za rok, kiedy wspinanie i jaskinie były już moją pasją. Nigdy wcześniej nie uprawiałem turystyki górskiej. Dlatego też od pierwszego pobytu w Tatrach, góry i taternictwo były kolejnym stopniem wspinaczkowego wtajemniczenia.
Z upływem kolejnych letnich i zimowych sezonów, pojawiły się u mnie marzenia o wyższych górach. Gdzieś w zasnutych mgłą snach pojawiać zaczęły się też Himalaje.
Czasy komuny były ograniczeniem wolności we wszystkich możliwych aspektach życia. Nie było przede wszystkim wolności podróżowania za granice kraju. Lata 60-te i 70-te to wyjazdy w góry świata wyłącznie przez wyprawy centralne. Przez władze przyznawana była pula miejsc na wyjazd w dane góry. Na podstawie najlepszych przejść w Tatrach, tworzona była kadra narodowa wspinaczy, którzy dostawali paszporty i dofinansowanie na daną wyprawę. Analogicznie sytuacja panowała w alpinizmie podziemnym. Powodowało to niebywałą rywalizację wspinaczy i grotołazów o miejsca na zagraniczny wyjazd, co analogicznie, owocowało niebywałym poziomem wspinania i taternictwa jaskiniowego w Polsce. Powstawała ogromna liczba nowych dróg w Tatrach Polskich i Słowackich. Odkrywane były coraz to głębsze jaskinie. Fenomenem były Tatry Słowackie, gdzie wspinacze by móc się w nich wspinać, przechodzić musieli przez „zieloną granicę”. W razie złapania, grozić to mogło nawet więzieniem. Mimo to powstawało dziesiątki nowych dróg zarówno latem jak i zimą.
Na wyjazd w góry wysokie, konieczny był świetny wykaz przejść zimowych. Dla tego też szczególnie wysoki był poziom wspinania zimowego. Na Kazalnicy, codziennie wspinało się kilka a nawet kilkanaście zespołów. Nocą jak na rozgwieżdżonym niebie paliły się na tle czarnej ściany, światełka biwakujących zespołów. Jednego dnia w basenie Morskiego Oka potrafiło się wspinać nawet 60 zespołów. Poziom wspinania zimowego był tak wysoki, że nawet średnio wspinający się taternik posiadał w swym wykazie kilka dróg na Kazalnicy. Często te drogi, przy obecnym poziomie wspinania się w Tatrach, byłyby przejściami sezonu.
Ponieważ marzyłem o wysokich górach, również przykładałem się do tatrzańskiej zimy. W 1975 roku, wraz z Markiem Serwą i Andrzejem Martyńcem dokonaliśmy w dwa dni, III-go zimowego przejścia „Sprężyny” na Kotle Kazalnicy. Było to jednocześnie pierwsze przejście w zimie kalendarzowej. To, jak i inne przejścia, zakwalifikowały mnie na wyjazd centralny w Kaukaz w 1976 roku.
Jesienią 1975 roku, wspinając się na Raptawickiej Turni i mieszkając w schronisku na Ornaku, poznałem Janusza Śmiałka. Postać numer jeden w tamtym czasie, jeżeli chodzi o alpinizm podziemny- kierownika wypraw do najsłynniejszych jaskiń świata.
Po mimo tego, że więcej się wspinałem, jaskinie równoległe były moją drugą pasją. W jaskiniach również poszczycić się mogłem bardzo dobrymi osiągnięciami. Po wspólnym pobycie na Ornaku i przejściu systemu Ptasiej Studni-Lodowej Litworowej, otrzymałem od Janusza propozycję udziału w 1976 roku, w kierowanej przez niego centralnej wyprawie do najgłębszej wtedy jaskini świata, Gouffre Bergere we Francji.
Nie zastanawiałem się nawet chwili. Wysokie góry mogą poczekać a być zaproszonym na wyprawę przez samego Janusza Śmiałka i to do najgłębszej jaskini świata, absolutnie rozpaliło moją wyobraźnię. Uczestnictwo w wyprawie jaskiniowej u Janusza, porównać można do udziału w wyprawie himalajskiej Andrzeja Zawady. Wiązało się to z ogromnym prestiżem w środowisku, początkiem kariery i otwarciem drzwi do kolejnych wielkich wypraw. Tak też było w moim przypadku. Po powrocie z Francji otrzymałem od Janusza kolejną propozycję wyprawy do słynnej jaskini. Nie byłem w stanie odmówić. I w taki oto sposób zacząłem jeździć na wyprawy po kilka razy w roku. Równolegle cały czas mocno wspinałem się w Tatrach. Ukończyłem w roku 1977 kurs instruktorski i tego samego roku zimą, rozpocząłem pracę w COS „Betlejemska” u samego „Szlachetnego”. Dodać muszę, że nie istniały wtedy szkoły wspinania prywatne. Całe szkolenie taternickie odbywało się centralnie w „Betlejemce”, lub prowadzone były szkolenia przez kluby dla swoich członków.
Od tego czasu zacząłem żyć już w górach, wspinając się i szkoląc latem, i zimą. Jednocześnie regularnie wyjeżdżałem na wyprawy jaskiniowe. W roku 1978 ożeniłem się i zamieszkałem na stałe w Zakopanem. W roku 1980 złożyłem przysięgę, wtedy jeszcze w Grupie Tatrzańskiej GOPR. 1 maja 1982 roku, zostałem zawodowym ratownikiem Grupy Tatrzańskiej.
Całe moje życie całkowicie związało się z Tatrami. Dyżuruję cały rok w górach. W wolnych dniach od dyżurów szkolę adeptów wspinania w górach i w skałkach. Zimą będąc również instruktorem narciarskim, uczę jazdy na nartach. „ Urlopy” spędzam pod ziemią, na nartach w Alpach lub wspinam się w Dolomitach, Alpach i w skałkowych rejonach Europy.

Kazimierz SzychKazimierz Szych (fot. Piotr Sztaba)

Twoja najlepsza przygoda w górach?

Nie wiem dokładnie co oznacza tu wyraz „przygoda”. Czy wydarzenie mrożące krew w żyłach? Czy jakieś niewiarygodne zdarzenie? Potraktuję to pytanie w kategorii, najważniejsze wydarzenia w moim górskim życiorysie.
Cały początek wspinania od lat 70-tych to była jedna wielka przygoda. To samo dotyczy jaskiń. Brak należytego sprzętu. Używanie własnoręcznie szytych uprzęży. Chodzenie na sprzęcie własnej produkcji, wytworów kolegów lub różnych rzemieślników. Stalowe raki bez zębów atakujących na przodzie, dopasowywanych do butów przez kowala. Proste czekany, których kształty nie przypominają nawet czekanów dla obecnych turystów, przy przejściach zimowych dróg, lodospadów czy kuluarów.
Do tego brak należytej wiedzy o niebezpieczeństwach gór zimą. Błędy w asekuracji, które z perspektywy czasu i współczesnej wiedzy jeżą włosy na głowie. Nie mając nawet 10% współczesnego sprzętu i ubioru, pokonywaliśmy drogi latem i zimą, będące kiedyś kanonem dobrego wspinacza, a które robione są obecnie przez ścisłą czołówkę.
Młodość, brawura i nie dbanie o zdrowie. Tak w skrócie nazwałbym górskie przygody wspinaczkowej i jaskiniowej młodości. Ponieważ wspinając się, chodząc po jaskiniach i górach, należy mieć prócz umiejętności jeszcze szczęście. To ja takie szczęście miałem i mam nadzieję, że będę miał nadal. W kilku naprawdę niebezpiecznych zdarzeniach jakie miałem na wspinaniu, uratowała mnie Opatrzność, lub jak kto woli szczęście. Lawina w Mnichowem Żlebie, olbrzymi kamień zrzucony przez kursantów kolegi z Grani Kościelców i lecący na mnie i mój zespół na Gnojku, kamienie zrzucone na Prawym Żebrze Granatów przez zapchany zespół, lecące na mnie i prowadzącego kursanta, urwana poręczówka w drodze do otworu jaskini Jubileuszowej w Austrii, oderwanie się całej przewieszki, podczas hakówki na Szafie w Olsztynie pod Częstochową, lawina, która wyjechała z Bandziocha, w nie całe dwie godziny po zakończeniu transportu rannego taternika, wyratowanego ze ściany Kazalnicy- szczęście miało 12 ratowników, itd., itd.
Największą przygodą związaną ze sportami górskimi, przeżyłem na wyprawie jaskiniowej w roku 1981 w Masyw Hoher Gol, w Austrii. W jaskini tej osiągnęliśmy głębokość– 1173 m. Była to pierwsza jaskinia 1000-metrowa, odkryta i wyeksplorowana przez Polaków w historii naszego alpinizmu podziemnego. Swoje wspomnienia z tej wyprawy, Włodzimierz Rudolf opisał w książce „Meander na - 1000”.
Jeżeli chodzi o powierzchnię, to niezwykłą przygodą było zimowe przejście „Sprężyny” na Kotle Kazalnicy w 1975 roku. Mróz poniżej - 20 st. Biwak na „żywca” bez płachty i puchów, awaria „Juwla” (czyli maszynki benzynowej) oraz groźba trzeciego biwaku, ze względu na trudności lodowe jakie panowały przy wyjściu z Sanktuarium Kazalnicy.

Co byś robił gdyby nagle nie było gór?

Gdyby nie było gór, wspinałbym się w skałkach. Ze wszystkich form działalności górskiej, najbardziej lubię wspinanie.

Byłeś zapewne w różnych górach i poznałeś zapewne bardzo dużo różnych zwykłych i niezwykłych ludzi, a także wiele sławnych „ludzi gór”- kogo i co tak często wspominasz?

Najbardziej wspominam dwie osoby, które odegrały największą rolę w moim górskim życiorysie: Zygmunta Łęskiego, nauczyciela z podstawówki, który pierwszy raz zabrał mnie do jaskini i na wspinanie oraz Janusza Śmiałka, mojego pierwszego kierownika do najgłębszych jaskiń świata. Obie te osoby tragicznie zginęły w Tatrach.
Wspominam tragicznie też zmarłych przyjaciół: Andrzeja Wyglendacza, swojego pierwszego stałego wspinaczkowego partnera oraz Andrzeja Wosińskiego, jednego z najważniejszych postaci górskiego środowiska Częstochowy.
Wyjątkową postacią był dla mnie również zmarły tragicznie, Pierre Rias+ czołowy, jak nie największy francuski speleolog lat 70-tych i 80-tych, szef ratownictwa jaskiniowego we Francji i szef ośrodka szkoleniowego Francuskiej Federacji Speleologicznej, współtwórca współczesnego ratownictwa jaskiniowego na świecie. Poznałem się z nim, na zimowej wyprawie w Alpy Francuskie, do najgłębszej wtedy jaskini świata Gouffre Jean Bernard. Znajomość ta, zaowocowała jego przyjazdem w 1982 roku do Zakopanego wraz z Pierre Alenem, dyrektorem technicznym Speleo Secour France. Tygodniowe szkolenie jakie przeprowadzili Francuzi ratownikom Grupy Tatrzańskiej GOPR oraz zaproszenie ratowników GOPR i instruktorów PZA na staż do Francji, zapoczątkowało nową epokę ratownictwa w Tatrach.
Bardzo ciepło wspominam Jurka Kukuczkę, kierownika moich dwóch centralnych wspinaczkowych obozów unifikacyjnych w Morskim Oku.
Wyjątkowo wspominam Janusza Kubicę, czołowego instruktora „Betlejemski”, który wprowadzał mnie w tajniki instruktorstwa, w moich pierwszych sezonach szkoleniowych. W ogóle „Betlejemka” w tamtych czasach to było magiczne miejsce gdzie spotkać można było wszystkie kultowe postacie polskiego wspinania.
Jeżeli chodzi o TOPR to wyjątkowo wspominam Kazimierza Gąsienicę Byrcyna, Mietka Kołodziejczyka i Maćka Gąsienicę- instruktorów mojego kursu kandydackiego do GOPR.
Niezwykłymi postaciami byli również dla mnie starsi ratownicy, którzy tworzyli legendę TOPR, tacy jak Tadeusz Gąsienica Giewont i Józef Uznański oraz poloci Tadeusz Augustyniak i Jerzy Siemiątkowski.

Jak bardzo trzeba być związany z górami i je kochać i je znać żeby często z narażeniem życia je zdobywać, a do tego czynnie służyć w TOPRze?

Ratownictwo, jest dla mnie naturalnym ukoronowaniem działalności górskiej. Zawsze o tym marzyłem, od kiedy znalazłem się w górach. Gdy zamieszkałem na stałe w Zakopanem, było już to nieuniknione. Prawie wszyscy wspinający się i chodzący po jaskiniach zakopiańczycy, wstępują prędzej czy później do pogotowia górskiego.
Z perspektywy ratownika zawodowego od 1982 roku, mogę powiedzieć to co powie większość ratowników. Jest to zawód taki jak strażaka, ratownika medycznego, żołnierza jednostki specjalnej, anty terrorysty itp. Różnicą jest to, że pracujemy w górach. Ratownik tak jak strażak, nie może odmówić udziału w akcji dla tego, że się boi. Zawód ratownika górskiego wymaga też ciągłego doskonalenia się, dbałości o kondycję, posiadania umiejętności pracy w grupie w myśl zasady: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Od tego wszystkiego zależy życie poszkodowanego, moje i moich kolegów ratowników.

A przy okazji- jak oceniasz zachowanie zwykłych turystów z perspektywy ratownika TOPR właśnie?

Jeżeli chodzi o turystów w Tatrach, to jest to taka sama grupa osób jak w innych górach na świecie. Kochają góry. Chodzą po górach gdyż to lubią. Dają im one możliwość odreagowania od otaczającej ich rzeczywistości. Każdy z nich, ma też swoje intymne powody do bywania w górach.
Zdarzają się im również wypadki. Często z braku szczęścia lub z powodu wyjątkowo niepomyślnych zbiegów niekorzystnych okoliczności. Zdarza im się nie raz przecenić swoje umiejętności lub źle ocenić warunki panujące w górach…analogicznie jak taternikom.
Współcześni tatrzańscy turyści są wyśmienicie wyekwipowani. Mają ukończone często kursy zimowej turystyki. Bardzo dobrze znają topografię. Zachowują się kulturalnie zarówno w górach jak i w schroniskach. Stanowią tak jak wspinacze, nierozerwalny element górskiego krajobrazu i Tatr.
Przeciwieństwem mocno kontrastującym z moim wizerunkiem tatrzańskiego turysty, jest ten nieprawdopodobny motłoch pchający się w góry i zadeptujący Tatry. Okupujący kolejkę na Kasprowy Wierch i schroniska. Nieprzebrane tłumy ociężałych intelektualnie przedstawicieli polskiego społeczeństwa, zadeptujących nasze piękne Tatry. Najczęstszym celem tej tłuszczy jest wypić piwo, zjeść frytki, zrobić zdjęcie, wykurzyć papierosa i „porzucać mięsem”, zostawić śmieci i pety na szczycie, zniszczyć turystom i wspinaczom intymność przebywania w górach, zakłócić delektowanie się pięknem i ciszą gór.
Niektórzy zostają na noc w schroniskach, chleją do późna w nocy, awanturują się i drą mordy przed schroniskiem, zakłócając ciszę nocną. Co raz częściej zdarza się, że kierownik schroniska musi wzywać policję.
Szczególnie uciążliwa jest dzicz z jakichś zapyziałych miejscowości, pracująca za granicą i przyjeżdżająca dużymi grupami w Tatry. Zazwyczaj pierwszy raz w życiu. Są najgłośniejsi i najbardziej uciążliwi dla otoczenia. W schroniskach i na szlakach zachowują się dokładnie tak samo, jak w sobotę po robocie na budowie w np. Anglii.

Kazimierz SzychKazimierz Szych

Wracając do gór. Moje kolejne pytanie brzmi: czy dla Ciebie jest to jakaś tam kupa granitu, trochę kamieni i dolin czy to jednak coś głębszego? Ja mimo że raczej zawsze podchodziłem do gór jako do skały, trasy gdzie trzeba było wejść, zrobić zdjęcie i zejść i tyle, ale uwielbiałem zawsze być w ciepłym domu wieczorem, odświeżony i przy herbacie mieć takie poczucie SATYSFAKCJI i DOBREJ ROBOTY- a jak to jest z Tobą?

Tatry od zawsze były dla mnie czymś wyjątkowym, zjawiskowym. Niepowtarzalnym, nawet na tle innych gór na świecie.
Każde góry są inne. Jeżeli wychowałbym się we Włoszech, to z pewnością taki urok rzuciłyby na mnie Dolomity i one byłyby dla mnie najpiękniejszymi górami na świecie.
Alpinista, którego w zakopiańskim środowisku ludzi gór darzyliśmy wielkim szacunkiem Jerzy Hajdukiewicz, wybitny polski wspinacz, himalaista, lekarz, ratownik TOPR i pierwszy Polak, który zdobył wszystkie 4-tysięczniki w Alpach, mawiał po powrocie z innych gór: „wreszcie wróciłem z pięknych gór, do moich najpiękniejszych na świecie i najukochańszych Tatr”.

Poznaliśmy się już dobre kilka lat temu kiedy byłeś moim instruktorem na kursie skałkowym u Piotrka Drobota. A jak to teraz wygląda?

Moje życie od naszego kursu wspinaczkowego, nie wiele się zmieniło. W roku 2009 przeszedłem na TOPR-owską emeryturę. Jednak od pierwszego sezonu zimowego jako emeryt, pracuję w Pogotowiu Tatrzańskim jako zawodowy ratownik sezonowy. W czasie wolnym od dyżurów uczę jazdy na nartach w szkółce narciarskiej „Stok” na Kotelnicy Białczńskiej.
Nie szkolę od paru lat na zimowych kursach taternickich i turystycznych, gdyż zmienił się nasz system pracy jako ratowników i trudno jest wygospodarować dłuższy okres wolnego. Łatwiej jest mi więc szkolić na nartach lub chodzić na skitury.
Poza sezonem w TOPR, wiosną i jesienią szkolę w skałkach- na naszej Jurze lub za granicą. Latem szkolę w Tatrach i gdy lato się u nas skończy, za granicą. „Urlopy” spędzam najczęściej pod ziemią lub w rozgrzanych słońcem skałach.

A teraz na koniec zupełnie z innej beczki- co obok gór sprawia Ci radość, satysfakcję i poczucie spełnienia? Co tak naprawdę jest ważne w życiu i sprawia, że ogólnie WARTO?

Każdy okres w życiu człowieka niesie inne priorytety, marzenia i definicje szczęścia. Życie i wiek mocno weryfikują to, co wydawało się nam kiedyś, że niesie szczęście. Myślę, że mając w życiu pasje, przybliżamy się do szczęścia. Łatwiej jest nam być szczęśliwym nawet przez całe życie. Pasje pozwalają też uciec wielu ludziom od samotności.
Wielkim, największym wręcz moim zdaniem szczęściem człowieka jest, jeżeli jego pasja stanie się zawodem.
Równolegle do pasji, to co według mnie czyni nas wyjątkowo szczęśliwymi, to najbliższa rodzina.
Dla tego też jak każdy dziadek, mam fioła na punkcie swojego wnuka. Antoś to kolejne szczęście, o którego istnieniu dowiedziałem się dopiero z wiekiem.

Dziękuję :)

Rozmawiał Bartosz Michalak