Monika Prokopiuk urodziła się 22 lipca 1987 roku w Lublinie, gdzie do tej pory mieszka, trenuje i pracuje. Od 17 lat jest zawodniczką klubu Pol-Inovex Skarpa Lublin. Zapraszamy do obszernego wywiadu z tą zawodniczką, która imponuje ambicją, pracowitością i skromnością. Rozmawia Maciej Mikołajczyk.

Maciej Mikołajczyk: Zacznijmy standardowo – jak zaczęła się twoja przygoda ze wspinaczką? Od razu złapałaś bakcyla?

Monika Prokopiuk: Moja przygoda ze wspinaczką rozpoczęła się dosyć niepozornie, bo w szkole na lekcji W-Fu. Ani moi rodzice nie mieli nic wspólnego z tym sportem, ani znajomi, nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak wspinaczka sportowa, dopóki w szkole, do której chodziłam, nie powstała ściana wspinaczkowa. Mój trener Grzegorz Gajaszek, z którego inicjatywy ta ścianka została wybudowana, w ramach ogólnopolskiego projektu PZA „Ściana w każdej szkole”, prowadził wtedy nabór do pierwszych grup sekcji wspinaczkowej Skarpy (obecnie Pol-Inowex Skarpa Lublin), właśnie na lekcjach W-Fu, wtedy jeszcze klub się nazywał UKS SP-28. Było to w 2001 roku, kiedy miałam 14 lat. Teraz najmłodsze dziecko, jakie mamy w klubie, ma cztery lata. Zawsze chętnie zapisywałam się na wszelkie zajęcia dodatkowe, trenowałam w tamtym okresie też karate, wspinanie bardzo mi się spodobało, więc dołączyłam do sekcji, ale wtedy jeszcze nie było to dla mnie nic wyjątkowego, po prostu kolejne fajne zajęcia. Prawdziwego bakcyla złapałam dopiero po pierwszych poważniejszych zawodach, na jakie pojechaliśmy, czyli finał Pucharu Polski Juniorów 2001 na Śląsku w Łazach. Zawody juniorskie odbywały się w tamtych latach tylko w dwóch konkurencjach, „na trudność” i „na czas”, zawsze obie razem. I tu ciekawostka, eliminacje „na trudność” w kategorii juniorów młodszych były przeprowadzane z asekuracją górną, czyli na wędkę, dopiero starsza kategoria wiekowa miała eliminacje z dołem, teraz już młodzicy na zawodach prowadzą. Wiele od tamtego czasu się zmieniło w naszym sporcie. Pojechaliśmy na te zawody w 4-osobowym składzie wytypowanym przez trenera. Nikt z nas nie miał wówczas nawet profesjonalnych butów wspinaczkowych, tylko takie korkery z poobcinanymi korkami z przodu, zostało to wtedy wyśmiane przez zawodników z Czech, którzy się również tam pojawili. Te zawody stały się motorem napędowym na następny sezon, mimo iż, poszło nam na nich słabo, pamiętam, że w jednej konkurencji byłam ostatnia, w drugiej przedostatnia, na zmianę z moją koleżanką z klubu. Mimo wszystko wróciliśmy z nich pełni doświadczeń i zapału do treningów, a na następnych zawodach w nowym roku udało mi się już stanąć na podium.

Monika Prokopiuk, fot. Michał KaweckiMonika Prokopiuk, fot. Michał Kawecki

Jak zachęciłabyś młodych ludzi do pójścia w twoje ślady?

- Do samego wspinania dzieciaków nie trzeba bardzo zachęcać, jest to świetna zabawa, a możliwości spróbowania swoich sił w tym sporcie, w każdym większym mieście jest całkiem sporo. Trochę inaczej wygląda sytuacja jak już trzeba się wziąć za porządny trening, dotyczy to już trochę starszych zawodników, bo dla maluchów, to powinna być po prostu zabawa we wspinanie. Nie trudno zauważyć w dzisiejszych czasach, że młodzież nie za bardzo lubi się męczyć, modne ostatnio jest takie stwierdzenie „wyjście ze strefy komfortu”, z którym młodzi ludzie mają problem, zarówno jeśli chodzi o wysiłek fizyczny, szczególnie taki, który narasta z kolejnymi treningami, a przecież większość czasu trenuje się właśnie na zmęczeniu, ale również jeżeli chodzi o odporność na stres, chowani całe życie pod kloszem zbudowanym przez rodziców, chroniącym ich przed sytuacjami stresowymi i porażkami. Oczywiście uogólniam, nie dotyczy to wszystkich. Dodatkowym czynnikiem, z jakim muszą sobie radzić młodzi ludzie, jest pogodzenie nauki z treningami. Niepodważalnie nauka jest bardzo ważna! Wydaje mi się, że najtrudniejszy okres to liceum, kiedy nauczyciele od pierwszego dnia szkoły wmawiają uczniom, że na pewno nie zdadzą matury, żeby ich zmotywować do nauki. Warto sobie wtedy wszystko dobrze rozplanować i być systematycznym, żeby częste treningi nie były problemem, szczególnie w oczach rodziców. Za to później przychodzi najfajniejszy okres dla sportowca, czyli studia. Wtedy jest najwięcej czasu na trenowanie, no chyba, że się pójdzie na medycynę, to może być problem. Do treningu zawsze warto się przykładać i każdy robić jak najlepiej się potrafi, nawet jak się jest już zmęczonym, zaprocentuje to w wynikach sportowych w przyszłości, a opuszczonego treningu w międzyczasie, zrobienia o kilka powtórzeń mniej już się nie nadrobi, a czas leci bardzo szybko, młodzi ludzie uważają, że mają jeszcze dużo czasu, a tak naprawdę ten czas minie, zanim się obejrzą, dlatego warto wykorzystywać jak najlepiej każdy moment. Jakbym była młodsza o dziesięć lat, to na pewno z obecną świadomością jeszcze bardziej bym się przykładała do treningów. Zawsze trzeba wybrać sobie jakiś cel do jakiego się dąży, najlepiej ustalić to wspólnie z trenerem. Warto podejmować każde, nawet bardzo ambitne wyzwanie. Kiedyś moja nauczycielka języka polskiego powiedziała, że „jak spadać to z wysokiego konia”, bardzo mi to utkwiło w pamięci i nawet jeśli to nasze bardzo ambitne wyzwanie zakończy się nie najlepszym wynikiem, to zawsze zostanie cenne doświadczenie, które można samemu wykorzystać w przyszłości albo przekazać innym, bo przecież wśród młodych ludzi są również przyszli trenerzy wspinaczki. Na temat tego, że z osiągnieciem pewnego poziomu wiążą się wyjazdy na zawody międzynarodowe i można zobaczyć przy okazji kawał świata, to chyba nie muszę dużo mówić. Gdyby nie wspinaczka, to na pewno nie byłabym w tylu miejscach, a w przeciągu ostatnich lat udało mi się wyjechać do Chin, Korei Południowej, Kolumbii, Kanady, Azerbejdżanu i wielu innych państw europejskich. Wspinaczka sportowa to przede wszystkim świetna zabawa, której warto poświęcić czas.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że nie stosujesz żadnej diety i że praktycznie możesz jeść wszystko…

- Faktycznie tak kiedyś powiedziałam, ale teraz mam trochę większą wiedzę na ten temat, gdyż ukończyłam studia z zakresu żywienia człowieka i określenie „dieta” dotyczy tego, w jaki sposób się odżywiamy, nawet jeżeli nie jest ona w żaden sposób zaplanowana. Reszta się zgadza, bo jej wciąż nie planuję i jem wszystko, na co mam ochotę. Nie mam problemów z nadwagą, więc nie muszę się pilnować, żeby nie jeść za dużo, do utrzymania odpowiedniej dla mnie wagi wystarczy wysiłek fizyczny związany z treningami i to, że wciąż mam bardzo szybką przemianę materii. Ostatnie pomiary, jakie robiłam kilka dni temu, wykazały, że mam wiek metaboliczny na 15 lat, czy dokładnie na dwa razy mniej niż mam faktycznie. Oczywiście wiedza, jaką posiadam i doświadczenie, które zdobyłam, obserwując swój organizm, pozwala mi zdecydować co będzie najlepsze np. na posiłek przed i po treningowy. Poza tym staram się jeść regularnie, a jak mam ochotę na słodycze, to sobie nie żałuję, chociaż bardziej gustuję w słonych przekąskach. Zdarza mi się od czasu do czasu zjeść coś niezdrowego, pozwalam sobie czasami na czipsy, ale raczej wybieram te „z pieca”. Jeżeli ktoś miałby ochotę dowiedzieć się więcej na temat odżywiania w sporcie, to mogę polecić oba wydania broszur o odżywianiu we wspinaczce sportowej (z 2004 i 2013 roku) Krzysztofa Sasa-Nowosielskiego, który w jednym z nich powołuje się na słowa jednego ze starożytnych lekarzy „wszystko może być trucizną i wszystko może być lekarstwem”, zawsze trzeba zachować zdrowy rozsądek i nie można przesadzać w żadną stronę, ważna jest urozmaicona dieta i jak od czasu do czasu zjemy coś niezdrowego, to w żaden sposób nam nie zaszkodzi, ale jak zrobimy z tego podstawę diety, nie będzie to dobre paliwo do treningu. Podobnie wygląda sytuacja z potencjalnie zdrowymi produktami, jakby ktoś się żywił tylko marchewką to nie będzie to zdrowe, a wręcz szkodliwe. Inna ciekawa publikacja to „Żywienie w sporcie” A. Bean, która pisze, że lepiej zjeść cokolwiek niż nie zjeść nic. Jeżeli wracamy bardzo późno do domu np. z zawodów i w perspektywie posiłku mamy tylko otwartego McDonalda, to jak tam zjemy, świat się nie zawali, ale warto wybrać spośród proponowanych tam dań te bardziej wartościowe.

Polskę we wspinaczce sportowej śmiało można nazwać potęgą. Jaki jest przepis na sukces Biało-Czerwonych w tej dyscyplinie?

- Zdecydowanie należymy do światowej czołówki, jeśli chodzi o wspinaczkę w konkurencji na czas. A przepis jest bardzo prosty… Trening, trening, trening i jeszcze raz trening, przydaje się też jeszcze trochę talentu i szczęścia. Wysokie wyniki w konkurencji na czas mają w Polce długą tradycję. Na pewno kolejnym zawodnikom pomaga świadomość, że jest to możliwe, skoro starsza koleżanka, czy kolega mógł, to czemu ja nie mogę. Przez te wszystkie lata powstał pewien system szkolenia, wypracowany oddzielnie przez każde ośrodki i kluby zajmujące się szkoleniem w tej konkurencji. Trochę inaczej trenuje się w Lublinie, a trochę inaczej w np. w Tarnowie. Nie ma jednego złotego przepisu na sukces, wszystko zależy m.in. od dostępności obiektu do treningu, czy indywidualnych predyspozycji zawodników. Na pewno w każdym przypadku jest to związane z masą treningów i wyrzeczeń. Trening w konkurencji na czas bardzo się różni od treningów w pozostałych konkurencjach, poza wspinaniem ma wiele elementów z treningu lekkoatletycznego, mało wspólnego, a wręcz nie współgra ze wspinaniem np. na skałkach. Do tego roku, osoby przygotowujące się do zawodów na czas z mojego klubu, każdy wolny weekend, majówki itp. wolne okresy, spędzały na wyjazdach do Tarnowa, żeby biegać na pełnowymiarowej ścianie do standardu, której nie było w Lublinie. Taki wyjazd w skałki w ogóle nie wchodzi w grę w okresie przygotowawczym, raczej jako odpoczynek psychiczny po sezonie. Osoby, które się decydują na trening w tej konkurencji, poświęcają się jej całkowicie. Myślę, że stąd mamy w niej tak dużo sukcesów. Wbrew pozorom bieganie cały czas po tej samej drodze nie nudzi się! Szlifowanie patentów, urywanie setnych sekundy na zawodach, czy treningach bardzo motywuje!

fot. Grzegorz Gajaszekfot. Grzegorz Gajaszek

Jakie są różnice pomiędzy przygotowań do czasówek, a do zawodów bulderowych czy w prowadzeniu?

- Jak już mówiłam wcześniej, trening w konkurencji na czas różni się od treningu w prowadzeniu, czy boulderowego i ma wiele elementów treningu lekkoatletycznego, a w szczególności od momentu, gdy ta konkurencja zaczęła być rozgrywana na tzw. ścianie do bicia rekordu świata, czyli standardzie IFSC. Zawodnik spędza bardzo dużo czasu na treningu nóg, które napędzają cały bieg. Są okresy, w których zdecydowanie więcej czasu spędza się na siłowni i różnego rodzaju ćwiczeniach ogólnorozwojowych, aniżeli na samym wspinaniu. Co nie oznacza, że czasówkarze nie prowadzą i nie boulderują, oczywiście robią to, tylko w przeciągu sezonu zmieniają się proporcje. W skład ćwiczeń specjalistycznych wchodzą m.in. ćwiczenia ze sztangą, takie jak przysiady, martwy ciąg, siła biegowa, czyli wszelkiego rodzaju skipy, podskoki, wyskoki, sprinty. Ćwiczeń jest bardzo dużo. No i oczywiście setki powtórzeń biegów na ścianie, dobraniu odpowiednich dla siebie patentów i szlifowaniu, żeby wszystko robić precyzyjnie i szybko. Jeden mały błąd na zawodach może sprawić, że z pierwszego miejsca po eliminacjach można spaść na ostatnie. Jest to konkurencja wymagająca ogromnego skupienia i umiejętności radzenia sobie z potężnym stresem w czasie zawodów.

Jakie zawody utkwiły Ci dotychczas najbardziej w pamięci? Co uważasz za swój największy sukces?

- Startuję w zawodach od 16 lat, takich, które dobrze pamiętam jest całkiem sporo. W pamięci najbardziej zapadają te zawody, na których coś wydarzyło się pierwszy raz, np. pierwszy medal mistrzostw Polski, czy życiówki, jeśli chodzi o konkurencję na czas. Dobrze wspominam starty w Chamonix, mimo iż jest to miejsce zarówno moich największych sukcesów, jak i porażek. Najwyższe miejsce, jakie zdobyłam w zawodach międzynarodowych to czwarte w jednej edycji Pucharu Świata, ale które z osiągnieć uważam za swój największy sukces, to ciężko powiedzieć. Może jest ono jeszcze przede mną. Najbardziej jestem zadowolona, jak uda mi się na zawodach dać z siebie sto procent i nie popełnić żadnego błędu, nawet jeśli nie zagwarantuje mi to zwycięstwa. Bardzo dobrze wspominam Akademickie Mistrzostwa Europy, jakie odbyły się w Polsce. Świetna organizacja, atmosfera, no i też całkiem nieźle mi na nich poszło we wszystkich konkurencjach. Wspominam te zawody jako świetną zabawę i jestem zadowolona, że miałam możliwość wzięcia udziału w tak fajnej imprezie.

Miesiąc temu wygrałaś zawody AVATAR LEAD’ers OPEN. Jak wspominasz tę imprezę? Łatwo było odnieść wiktorię?

- Odkąd skupiłam się na trenowaniu czasówek, w zasadzie przestałam startować we wszelkich zawodach towarzyskich, teraz pomału do tego wracam, bo chcę trochę więcej czasu poświecić na prowadzenie i bouldering. Start na avatarze potraktowałam treningowo przed mistrzostwami Polski w prowadzeniu, jak również w ramach przełamywania się do powrotu do startów po kontuzji. W lutym zerwałam więzadło krzyżowe w kolanie, w marcu miałam rekonstrukcję, przez dłuższy czas w ogóle nie mogłam się wspinać, co nie oznacza, że nie trenowałam, wisiałam na drążku i chwytotablicy. No, ale przez pół roku nie mogłam w niczym wystartować, więc jak już przyszedł odpowiedni czas, to zaczęłam nadrabiać starty. Samą imprezę wspominam dosyć dobrze, dużo rozmaitego wspinania na różnym poziomie, bardzo dobry trening. A co do zwycięstwa, to nie uważam, że byłam jakoś lepiej przygotowana w tamtym momencie, aniżeli pozostałe zawodniczki, na pewno zaprocentowało u mnie na drodze finałowej wieloletnie doświadczenie w startach. Pierwszy raz byłam tam na zawodach i myślę, że jeszcze wrócę w przyszłości.

fot. Grzegorz Gajaszekfot. Grzegorz Gajaszek

Gdzie najbardziej lubisz się wspinać? Wolisz rywalizować w warunkach halowych, czy na powietrzu?

- Lubię jedno i drugie. Rywalizacja na zawodach motywuje i nakręca mnie dużo bardziej niż wspinaczka skalna i daję większą satysfakcję, ale wyjazdy w skały też bardzo lubię. W skałkach dużo łatwiej o wynik, aniżeli na zawodach, a same wyjazdy wiążą się bardziej z relaksem i wypoczynkiem psychicznym w odróżnieniu od zawodów. Po tegorocznym wyjeździe na Kalymnos stwierdziłam również, że w skałach jakoś łatwiej zauważyć to, jak trening przekłada się na przyrost formy. Na zawodach jest dużo więcej różnych czynników, które się składają na sukces. Zawody nie wybaczają błędów i braku pewności siebie. Jak coś pójdzie nie tak, mimo świetnego przygotowania, dalszą rywalizację można zakończyć bardzo szybko i wracać do domu, a w skałkach zawsze można się wstawić jeszcze raz w drogę, czy znaleźć inną, taką, która będzie bardziej pode mnie.

Wspinaczka zadebiutuje na najbliższych igrzyskach w Tokio. Myślisz już o olimpijskim starcie? Jak wyglądają zasady kwalifikacji na tę imprezę?

- Nie zaryzykuję stwierdzenia, że przygotowuję się do igrzysk olimpijskich, mimo iż trenuję wszystkie trzy konkurencje, a start w takiej imprezie jest marzeniem każdego sportowca. Jeszcze nie do końca wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądało. Są jakieś zarysy zasad kwalifikacji, które mówią o tym, że zakwalifikuje się 20 kobiet i 20 mężczyzn, na podstawie wyników w zawodach międzynarodowych w rankingach łączonych, ale precyzyjnych wytycznych jeszcze nie widziałam. Zastrzeżenie, że tylko dwie osoby z jednego państwa mogą wziąć udział w IO, oddzielnie dla kobiet i mężczyzn, daje pewne szanse Polakom na zakwalifikowanie się, ponieważ wystartują w Japonii zawodnicy z co najmniej dziesięciu państw, a nie np. sami Francuzi, Niemcy, czy Słoweńcy. Po tegorocznych mistrzostwach świata juniorów i awansie Oli Kałuckiej na młodzieżowe igrzyska, można stwierdzić, że mistrz jednej z konkurencji ma szansę na olimpijską kwalifikację, ale jeżeli chodzi o zdobycie upragnionego medalu, to trzeba będzie powalczyć także na wysokim poziomie w pozostałych konkurencjach.

Wywiad z Moniką Prokopiuk (Pol-Inowex Skarpa Lublin) przeprowadził Maciej Mikołajczyk