loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

Bogdan Krauze29 czerwca tego roku zmarł Bogdan Krauze – wybitny alpinista i instruktor, człowiek niezmiernej dobroci, przyjaciel osób niepełnosprawnych.

Bogdan był dla mnie początkowo postacią mityczną. Gdy trafiłem do Klubu Wysokogórskiego w Toruniu, bywał tam już bardzo rzadko. Od kilku miesięcy zajmował się swoim projektem – pierwszą w Polsce szkołą alpinizmu.

W czasie wizyt w Klubie co jakiś czas słuchałem o dokonaniach Bogdana. Z czasem dowiedziałem się, że toruński Klub Wysokogórski swoją siedzibę, czyli kamienicę w centrum Torunia, zawdzięcza głównie Jego uporowi. W 1983 roku na przekór przeciwnościom i niektórym kolegom (chcącym przeznaczyć fundusze pochodzące z prac wysokościowych na kolejną wyprawę), doprowadził do zakupu kamienicy przy ulicy Kopernika. Dzięki temu posunięciu Klub ma dziś zabezpieczony byt  materialny. W końcu, w którąś „klubową środę” poznałem Go i poczułem się jak każdy, kto miał z Nim styczność. Naprzeciw mnie stał starszy, uśmiechnięty kolega, który swoim charakterystycznym, niskim głosem mówił do mnie jak do starego znajomego. Nie wiedziałem wtedy, że takie odczucia miała każda osoba, która się z Nim zetknęła. Nie podejrzewałem również, że los tak bardzo mnie zwiąże z Bogdanem.


29 czerwca tego roku zmarł Bogdan Krauze – wybitny alpinista i instruktor, człowiek niezmiernej dobroci, przyjaciel osób niepełnosprawnych.

Bogdan był dla mnie początkowo postacią mityczną. Gdy trafiłem do Klubu Wysokogórskiego w Toruniu, bywał tam już bardzo rzadko. Od kilku miesięcy zajmował się swoim projektem – pierwszą w Polsce szkołą alpinizmu. W czasie wizyt w Klubie co jakiś czas słuchałem o dokonaniach Bogdana. Z czasem dowiedziałem się, że toruński Klub Wysokogórski swoją siedzibę, czyli kamienicę w centrum Torunia, zawdzięcza głównie Jego uporowi. W 1983 roku na przekór przeciwnościom i niektórym kolegom (chcącym przeznaczyć fundusze pochodzące z prac wysokościowych na kolejną wyprawę), doprowadził do zakupu kamienicy przy ulicy Kopernika. Dzięki temu posunięciu Klub ma dziś zabezpieczony byt  materialny. W końcu, w którąś „klubową środę” poznałem Go i poczułem się jak każdy, kto miał z Nim styczność. Naprzeciw mnie stał starszy, uśmiechnięty kolega, który swoim charakterystycznym, niskim głosem mówił do mnie jak do starego znajomego. Nie wiedziałem wtedy, że takie odczucia miała każda osoba, która się z Nim zetknęła. Nie podejrzewałem również, że los tak bardzo mnie zwiąże z Bogdanem.

Gdy zacząłem wyjeżdżać w skały i pojawiać się Podlesicach, to tak jak niezliczona ilość wspinaczy z całej Polski, stałem się bywalcem pokoju numer 120 w hotelu Ostaniec. U Bogdana szukałem spokoju jaki dawał, wiedzy o wspinaniu, o ludziach, a później materiałów i rady, gdy postanowiłem zostać instruktorem. Aż nadszedł 1998 rok, kiedy trafiłem do Niego na staż instruktorski. Wyprowadził swoją szkołę z remontowanego Ostańca do wynajmowanego domu w Podlesicach. W chacie i w namiotach za nią, nocowały całe tabuny kursantów, byłych kursantów oraz wspinaczy, zarówno tych zwykłych, jak i czołowych zawodników Polski. Dla Niego najważniejsza była radość jaką czerpaliśmy ze wspinania, ale także z codziennego życia. Gdy przeprowadził się w sąsiedztwo Michałowej Chaty, tam również przeniosło się centrum życia wspinaczkowego. Jako instruktor pracowałem u Bogdana po kilka miesięcy w roku, aż do chwili gdy postanowiłem założyć własną działalność. Zawsze jednak po ciężkim dniu, wtedy gdy w skałach i Podlesicach robiło się pusto, siadaliśmy przy żywcu, Bogdan zapalał gauloise’a i rozmawialiśmy. Wtedy dowiedziałem się, że pierwszą skałą, którą pokonał, mając trzynaście lat, był Bodziu w Dolince Kobylańskiej. Opowiadał o podróżach polarnych i andyjskich, o pobycie w zapomnianej berberyjskiej wiosce, o działalności w Solidarności, tej pierwszej, konspiracyjnej. Z tych rozmów, a także z lektury archiwalnych numerów „Taternika”, coraz więcej dowiadywałem się o Bogdanie.

Urodził się 3 stycznia 1938 roku, we wsi Huta Dąbrowa, koło Łukowa w województwie lubelskim. Krótko po wojnie przeprowadził się do Krakowa, gdzie zaczął studiować. Później przeniósł się do Wrocławia i na tamtejszym uniwersytecie ukończył kartografię. Po studiach krótko mieszkał w Krakowie, później w Sosnowcu, aż w końcu trafił do Torunia, i zatrudnił się w Geofizyce. Po przenosinach szybko stał się ważną postacią w życiu toruńskiego Klubu Wysokogórskiego. Był organizatorem wielu jego obozów wspinaczkowych. W 1971 roku eksplorował Kaukaz, zdobył dziewiczy dotąd wierzchołek 3503 m (Pik Muscheliszwili). W tym samym roku uczestniczył w toruńskiej wyprawie w Wysoki Atlas. Dwa lata później brał udział w zakończonej sukcesem wyprawie toruńskiego Klubu Wysokogórskiego w Andy Peruwiańskie. Zdobyto wtedy między innymi szczyt Nevado Toruń oraz Przełęcz Kopernika. W pięć lat później kierował interesującym i inspirującym dla środowiska wyjazdem grupy z Olsztyna w góry Grecji. W roku 1978 uczestniczył w pracach geofizycznych na Spitsbergenie i przy okazji wszedł na kilka interesujących szczytów. Z wyprawą naukową znalazł się też na Antarktydzie. Na przełomie lat 1984–85 wyjechał ponownie w Andy, tym razem jako kierownik sportowy owocnej zdobywczo wyprawy Taternickiego Klubu Harcerskiego z Krakowa. Sam wziął udział w paru pierwszych wejściach, a także w trzecim wejściu na Pico Polaco Sur (6080 m). W tym czasie był również aktywnym instruktorem, szkolił zarówno na kursach klubowych jak i w Centralnym Ośrodku Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu „Betlejemka” na Hali Gąsienicowej. Był świetnym organizatorem, inspirował innych do działania, współtworzył Klub Wysokogórski w Olsztynie, Speleoklub w Sosnowcu i Jurajski Klub Wysokogórski. W październiku 2007 roku na Walnym Zebraniu postanowiliśmy nadać Bogdanowi tytuł Członka Honorowego Klubu Wysokogórskiego w Toruniu. A miesiąc później został również Członkiem Honorowym Polskiego Związku Alpinizmu.

Mało znana jest morska przygoda Bogdana. Pracował w Geofizyce Toruń jako geodeta, gdzie współorganizował Grupę Morską. Jego koledzy wspominają, że „były rejsy; piękne chwile i diablo trudne godziny. W jednych i w drugich Bogdan znajdował się doskonale, był w swoim żywiole.” Uczestniczył w wielu rejsach, ten na Spitzbergen, zaowocował zdobyciem kilku szczytów.

Dla wielu wizyta u Bogdana, niezależnie od tego, czy było to w Toruniu, w Podlesicach, czy Żerkowicach przypominała przybicie okrętu do przystani. Zawsze można było u Niego naładować akumulatory. Bogdan emanował spokojem, ciepłem i ...wizjonerstwem. Z podziwem, a jednocześnie z przerażeniem razem z przyjaciółmi kibicowaliśmy jego epopei przy budowie domu w Podlesicach. Niestety nie starczyło mu pieniędzy i musiał go sprzedać znanemu himalaiście Krzyśkowi Wielickiemu. Pamiętam, gdy później kupił zniszczony dom w Żerkowicach, z jakim mozołem doprowadzał go do świetności. W efekcie takiej, że mógł wreszcie wyprowadzić się z Torunia i z żoną Haliną na stałe zamieszkać pośród ukochanych skał.

Dzięki Bogdanowi poznałem wspaniałych ludzi, którzy Go odwiedzali. Bywały u Niego sławy himalaizmu, najlepsi polscy wspinacze, instruktorzy, dziennikarze i „zwyczajni” ludzie. Bogdan wspólnie ze Stachem Duszyńskim (charyzmatycznym założycielem i prezesem Fundacji Ducha na Rzecz Rehabilitacji Naturalnej Ludzi Niepełnosprawnych) i ze  znakomitymi instruktorami, których wtedy zatrudniał, wypracował system pracy z niepełnosprawnymi. To On ze Stachem Duszyńskim wymyślił zawody wspinaczkowe dla niepełnosprawnych – Mistrzostwa Świata Ludzi Niepełnosprawnych imienia Marka Pakieta. Odbywały się od 1996 roku, wspólnie z organizowanymi przez Bogdana Mistrzostwami Wolnej Republiki Podlesickiej.

Wiosną 2005 roku Bogdan poprosił mnie, żebym zastąpił go w pomocy Fundacji Ducha. Mówił, że nie ma już tyle sił i czasu co dawniej. Od wielu lat cierpiał, o czym wiedzieli tylko Jego bliscy. Choroba uniemożliwiała Mu pełną aktywność, to z jej powodu przestał jeździć w góry. Nie zmienił jednak trybu życia i wciąż dostojnym krokiem podążał na Górę Zborów, gdzie na skale Wielbłąd rozlegał się Jego donośny głos.

Pamiętam sierpniowy wieczór, tego samego 2005 roku. Był to pierwszy dzień obozu Fundacji w Podlesicach. Siedzieliśmy w pełnym gauloisowego dymu pokoju. Stachu Duszyński był po operacji i opowiadał o sobie, o tym jak się czuje, jaką ma opiekę. Bogdan ze swoim czarującym uśmiechem powiedział, że zazdrości mu pięknych kobiet, które tak troskliwie się nim zajmują. Popijając koniak przekomarzali się jeszcze przez jakiś czas. Kilka miesięcy później już w Toruniu pożegnaliśmy Ducha – Stanisława Duszyńskiego.

Potem były jeszcze dwa obozy Fundacji w Podlesicach, którym Bogdan życzliwie się przyglądał. W kwietniu bieżącego roku dowiedziałem się o pobycie Bogdana w szpitalu, chwilę później w słuchawce usłyszałem Jego charakterystyczny głos. Był pogodzony z losem. Będąc w maju w Podlesicach, od Gosi – przyjaciółki i współpracownicy – dowiedziałem się szczegółów. Bogdan żył tak jak chciał, i tak jak wcześniej, mimo choroby, nie zrezygnował ze swojego ulubionego trybu życia. W obliczu śmierci nie pozwolił się odwiedzać. Dlatego zapamiętam go tak jak wszyscy: pełnego energii, młodego duchem, dobrego, pełnego ciepła i życzliwości człowieka. 29 czerwca o godzinie 13.07 dostałem SMS-a „Bogdan umarł”. Nie mogłem być na Jego pogrzebie, ponieważ przebywałem wówczas za granicą. Pożegnałem Go na cmentarzu w Zawierciu dopiero w sierpniu, w czasie obozu Fundacji Ducha. Zaliczam się do szczęśliwców. Napotkaliśmy Bogdana na swojej drodze.

Bogusław Kowalski

 

Podlesice 2002 r. Bogdan Zawody

 

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci