O ptaszku i Giewoncie

Stoję na jego szczycie,
gdzieś między sercem,
a duszy otworem...
A mały ptaszek
śpiewa mi, śpiewa…

Drogę na Giewont znał prawie, że na pamięć… Z zawiązanymi oczami pewnie też dałby radę. Poza tym uparcie wierzył w to, że stojąc tam, gdzieś wysoko w bliskości chmur, ma się przedziwne wrażenie istnienia. Giewont ze swym majestatycznym krzyżem bezsprzecznie królował nad całą tą okolicą. Wspinał się tam wielokrotnie, to wszystko ratowało jego duszę, pomagało ukoić tęsknotę za czymś odległym, czymś co nosił od zawsze głęboko w sercu. Tym razem decyzję o wejściu na szczyt podjął spontanicznie. Czuł, że kiedy już tam dotrze, ona też tam będzie… Ona?!! Czyli kto?! Sam jeszcze tego nie wiedział…

 

Po drodze mijał roześmiane twarze turystów, którzy na górę wchodzili podekscytowani niczym małe, zadziorne dzieci. Zapewne był to ich pierwszy raz, być może jakieś skryte marzenie, które postanowili spełnić, a może i najzwyklejszy, głupi zakład… Któż to wie… Każdy jest przecież inny. Dzisiaj świeciło słońce, a niebo było prawie, że bezchmurne… Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni. Tutaj jeszcze krajobraz w całej swej krasie, ukazywał zieloną i bujną przyrodę. Wiatr poetycko poruszał gałęziami drzew, a one w zamian nuciły jakąś niezrozumiałą dla ucha melodię. Zmęczony przystanął na chwilę, i wtedy w gałęziach pobliskiego drzewa zauważył małego, barwnego ptaszka. Gdy mu się tak przyglądał, odniósł przedziwne wrażenie, że ów mały ptaszek również na niego patrzy. Uśmiechnął się w jego stronę, ale gałązka była już pusta, możliwe więc, że mu się przewidziało, i tak naprawdę od samego początku nie było tam żadnego ptaszka... Ponownie ruszył przed siebie. Nadal mijał uśmiechnięte i zadowolone twarze turystów, być może to słońce, tak na nich działało, a może zieleń przyrody, którą na tym odcinku trasy można się było jeszcze nacieszyć do woli. Potem krajobraz stanie się bardziej surowy i twardy, w pełnym tego słowa znaczeniu… Kiedy mijał piętro kosodrzewiny ponownie przystanął. Z plecaka wyciągnął wodę i pociągnął łapczywie… Lubił ten zapach igliwia  i szyszek. Zapach który drażnił nozdrza, ale w ten miły i przyjemny sposób. Wziął głęboki wdech, potem następny i jeszcze jeden. Do plecaka włożył też kilka szyszek… Na pamiątkę… Zawsze tak robił. Wtedy ponownie mignęło mu coś pomiędzy krzewami, ten sam maleńki ptaszek, którego widział już wcześniej. Ptaszyna, tak jak i za pierwszym razem, bacznie się w niego wpatrywała. Potrząsnął energicznie głową  mając nadzieję, że w ten sposób ptaszek zniknie, rozpłynie się w powietrzu… Ale nic takiego się nie wydarzyło. On wciąż tam był i wciąż tak piękne na niego patrzył. Pomyślał wtedy, że być może ptaszyna, podąża tuż za nim… Ale dlaczego??!! Po co!!!! Miarowym i równym krokiem szedł przed siebie… Kamienna ścieżka którą podążał, lada moment doprowadzi go wreszcie na jednokierunkowy szlak, prowadzący ku samemu wierzchołkowi. Choć robił to już tyle razy, poczuł napływające podniecenie…

 

Mijani po drodze ludzie, nie uśmiechali się już tak beztrosko. Ich twarze miały zdecydowanie dość, ale pomimo tego, zawzięcie i sobie tylko znanymi pokładami sił posuwali się do przodu.

 

To było coś niesamowitego, móc zrozumieć człowieka w tym jego obcowaniu z górami…

 

Po kilkunastu minutach dotarł do pierwszych łańcuchów. Mgła pojawiła się jakby znikąd, nachylił się do plecaka żeby wyciągnąć latarkę i wtedy zamarł... Nie było jej... Ze złości, miał ochotę krzyczeć na samego siebie, no bo jak mógł zapomnieć o czymś, tak ważnym. Rozejrzał się dookoła siebie i nagle zrozumiał, że jest sam. Nie było żadnych innych ludzi, którzy jakiś czas temu, tak tłumnie go mijali... To było na swój sposób dziwne, ale i niepokojące.Dodatkowo mgła robiła się coraz bardziej gęstsza, przez co miało się przedziwne wrażenie błądzenia w ciasnej i zwartej pianie. Zrezygnowany i zmęczony mocniej chwycił za metalowy łańcuch. W głowie czuł pustkę i nic więcej, co pozwoliło by mu na jakiekolwiek logiczne myślenie. Zamknął oczy i wtedy poczuł przedziwne łaskotanie na swojej twarzy… Tak, jakby ktoś delikatnie uderzał go, czymś ostrym w policzki. Na moment otworzył oczy… Przed sobą miał malutkiego ciemnoszarego ptaszka, z pięknymi karmazynowymi zdobieniami na skrzydełkach. Tego samego, którego widział i tamte dwa razy… Tylko, że on nie do końca, wierzył w jego istnienie. Ptaszek energicznie machał skrzydełkami tuż przed jego twarzą, za każdym razem otwierał też dzióbek, jakby starał się coś powiedzieć… A może ptaszyna chce mu pomóc i wskazać dalszą drogę?!! Trzymając się łańcuchów, wolno i ostrożnie podążał tuż za nim. Od ptaszka emanowało jakieś tajemnicze ciepło, które skutecznie radziło sobie z mgłą i napływającym ze wszystkich stron wiatrem. Nie wie, ile mógł się tak posuwać… Godzinę, może dwie?!! Zupełnie stracił rachubę czasu… Kiedy ogarniało go zmęczenie odmawiające posłuszeństwa w nogach, ptaszek skutecznie przywracał go do ładu. Swoim małym dzióbkiem uderzał w jego policzki, co natychmiast dodawało mu energii i pozwalało iść dalej. Czuł, że jest już bardzo wysoko, być może i blisko celu swojej wyprawy. Na chwilkę przykucnął, po czym ponownie przymknął powieki, a kiedy je otworzył mgły już nie było. Zniknęła tak szybko, jak i się pojawiła…Spojrzał za siebie i wtedy zobaczył zbliżające się ku niemu sylwetki innych ludzi. Gdy  już tak stał w bliskości okazałego krzyża podziwiając w milczeniu panoramę Tatr, poczuł wyraźny zapach sosny… To wtedy zwrócił uwagę na stojącą niedaleko niego, młodą dziewczynę. W tym samym momencie, ona również odwróciła się w jego stronę. Odniósł przedziwne wrażenie, że już gdzieś, kiedyś się spotkali. I te jej oczy…
A potem, kiedy spokojnie zaczęła się oddalać, zobaczył coś jeszcze...

 

W jej długich, rozwichrzonych, prawie, że potarganych  włosach wplątane były gdzieniegdzie, małe ptasie piórka, w kolorze ciemnoszarym i karmazynowym…

 

Joanna Shigenobu

A my przypominamy, iż galerie konkursowe możecie znaleźć w kategorii konkursy w Galeriach Portalu Górskiego.