Tym razem zapraszamy do lektury: "Zdarzyło się w górach - wspomnienie".

Mijały dni, jeden, drugi, trzeci, minął już tydzień od ostatniego wyjazdu w góry, wyjazdu który odmienił mój stosunek do tego wszystkiego co się wokół mnie działo, byłem pochłonięty pracą, pracą która dawała mi tyle satysfakcji, która była dla mnie wszystkim, wydawało mi się że ważniejszą była niż dom i rodzina, ważniejszą niż wszystko inne. I tylko wtedy kiedy wracałem zmęczony z dyżuru spoglądałem na leżąca na biurku różową karteczkę z numerem telefonu do niedawno poznanej dziewczyny. Nie docierało jeszcze do mnie to co się wtedy wydarzyło. A jednak zasypiając pojawiał się jak we mgle troszkę już zamazany obraz, widziałem jej twarz, jej oczy, śmiejące się usta, starałem przypomnieć sobie zapach jej ciemnych włosów. Targały mną mieszane uczucia, i ten cholerny dylemat: może jednak powinienem zadzwonić , może czeka na telefon? A jak to była tylko jednodniowa znajomość, nie to niemożliwe by mogła tak zabawić się. Każdego wieczora brałem telefon do ręki i po chwili go odkładałem, może jednak zadzwonię?  a jak odrzuci połączenie, a może powie coś co zaboli? Nie, nie ONA, a jak tak?, wtedy prysną wspomnienia, rozwieją się marzenia. Jeszcze słyszę jej głos gdy pod domem wysiadałem o brzasku z jej samochodu: Pamiętaj zadzwoń, nie zapomnij wczorajszego dnia to dla mnie ważne, nie wiesz jak bardzo ważne. Oczywiście że zadzwonię, jeszcze dzisiaj wieczorem po dyżurze zadzwonię Kasiu, długo trzymaliśmy się za ręce, patrząc na siebie w milczeniu, długo zbyt długo, tak jak byśmy już nigdy nie mieli się spotkać, a tylko zatrzymać ten moment jak najdłużej w pamięci. Nie zadzwoniłem, już po kilku godzinach brakło mi odwagi. A potem, potem już było tylko gorzej. No i nie zadzwoniłem. Ktoś inny na moim miejscu … tak sobie myślałem ech ten mój charakter, zawsze nieśmiały, trochę zakompleksiony, rozbierający wszystko na czynniki pierwsze to byłem prawdziwy ja. I tylko dla otoczenia przybierałem maskę pewnego siebie twardziela. Była sobota miałem nocny dyżur, z nudów graliśmy w pokera. Miałem mocną kartę, licytowałem. I właśnie wtedy zadzwonił telefon, nie odbieram dalej licytuję, telefon dzwoni jak dzwon Zygmunta. Buła daruj sobie, odbierz poczekamy mówi jeden z lekarzy. Odbieram już w pokoju telewizyjnym. No hej tu Kasia miałeś zadzwonić, nie dzwonisz, więc pomyślałam że skoro nie ty to ja zadzwonię, a wiesz piję sobie winko i  nogi się pode mną ugięły, ręce się trzęsą. I tak sobie pomyślałam ze zadzwonię, Co teraz robisz? No hej odpowiadam, nie wiesz jak się cieszę, jak miło Cię słyszeć, jestem na dyżurze. Możesz rozmawiać? no oczywiście że tak odpowiadam rozanielony, szczęśliwy że jednak, że to nie był sen. I właśnie wtedy, akurat wtedy słyszę: pierwsza wypadkowa wyjazd, druga wypadkowa wyjazd, zbiorówka, zbierać się szybko. Cholera wtedy, właśnie wtedy musiało się coś wypieronić. A do słuchawki szybko mówię, Kasiu mam wyjazd, oddzwonię tak szybko jak się tylko da, zaraz po przyjeździe. Słyszałam, wracaj szybko ja czekam i dzisiaj ci nie odpuszczę mówi ze śmiechem. Z wyjazdu wróciliśmy po trzech godzinach. Oddzwoniłem, rozmawialiśmy krótko, było późno. A tej nocy mieliśmy wyjazd za wyjazdem. Ale ja czułem że los po raz kolejny się do mnie uśmiecha. Serce znów mocniej, szybciej biło, ale biło równo.

To była ciężka noc, kładąc się spać spojrzałem na srebrnego słonika który stał na karteczce z numerem telefonu, tamtego dnia gdy siedzieliśmy przy ognisku wsunęła mi go do ręki mówiąc: to na szczęście a może tylko na pamiątkę czas pokaże, no bo to los pisze scenariusze, takie których byśmy sobie życzyli a czasami te o których myśleć nie chcemy. Tak, tak to prawda odpowiedziałem z roztargnieniem,, dziękuję. Obudziłem się po szesnastej, nawet nie wiem co jadłem, czekałem, czekałem i zastanawiałem się o której zadzwonić, chodziłem z kąta w kąt,  dużo, zbyt dużo dzisiaj wypaliłem, ta cholerna trema. Brałem telefon do ręki, po czym znowu go odkładałem. Zrobiła się dziewiętnasta. Nie no dzwonię, teraz albo nigdy pomyślałem. Sygnał, długo nie odbierała. Wreszcie, nareszcie słyszę. No witaj właśnie zastanawiałam się czy zadzwonisz, ale akurat dzisiaj byłam pewna że tak, pewno nie mogłeś się zdecydować, czy tak? no zobacz jakim jestem dobrym psychologiem, może zamiast stomatologii, powinnam była iść na psychologię? No tak, być może uśmiechnąłem się do telefonu. A wiesz? nie przestawała mówić. Zarezerwowałam już pokój w Domu Turysty, no nie wyobrażaj sobie śpimy w piątce mówi śmiejąc się. W piątce głupio odpowiadam, no tak to dobrze że piątce a nie w dziesiątce. Bo wiesz ja jak Zagłoba nie lubię tłoku. A kiedy jedziemy? no już w czwartek. Ale ja pracuję, to weźmiesz sobie urlop decyduje za mnie. A ja myślę: urlop , łatwo powiedzieć, jest koniec maja a mi pozostało dwa dni urlopu. Nic jakoś to załatwię ale jak? Dobrze, dobrze a powiedz jak się czujesz? A dziękuję całkiem dobrze, nawet humorów nie mam, wiesz o czym mówię? Tak wiem, cieszę się. Ja też, grunt to pozytywne myślenie, a wiesz że to po trosze twoja zasługa. Moja? pytam, ale wiem o czym mówi, czułem to samo. Zresztą znałem te zmieniające się stany z retrospekcji, przecież jeszcze dwa lata temu zmagałem się z tym …wiedziałem co to znaczy żyć z wyrokiem. Wiedziałem jakie to trudne. Tamtego wieczoru ustaliliśmy że każdego dnia zdzwaniamy się wieczorami. I tak już zostało, bywało że kończyliśmy te nasze nocne rozmowy gdy już słońce wschodziło. W środę zacząłem się pakować, wziąłem ze sobą to co zawsze, plus trochę szpeju, bo nagle panikuję, czy zabrałem to coś ze sobą? Dzień wcześniej kupiłem w Pieriocie delikatną srebrną bransoletkę z koniczynką . Teraz to już nieważne, wysiadam, rozglądam się z niepokojem. Jest, jest macha ręką, uśmiecha się.

Robi mi się gorąco, a jednak jedziemy, dopiero teraz to do mnie dociera jedziemy, serce znowu bije mocniej. Podchodzi, ten jej uśmiech i te wesołe ogniki w oczach. Przytula się, dzisiaj wydaje mi się to naturalne, znowu czuję zapach jej włosów. Wydaje mi się że ten krótki moment trwa całą wieczność, a to tylko chwila. Jesteś mówi. Jestem i Ty jesteś. Za dwadzieścia minut mamy Szwagropola, kupiłam już bilety w kasie. Zrewanżujesz się wieczorem, czuję się zaproszona do Karczmy u Ratowników, śmieje się. Tego dnia nie dane nam było jednak zjeść Kolacji. Wystarczyć nam musiał kubek czerwonego barszczyku który piliśmy tuż przed północą w Murowańcu. Kasia gada i gada, Autobus Na godzinę siódmą dwadzieścia do Zakopanego odjedzie z stanowiska G I słyszymy z głośnika. Cholera nie zdążyłem nawet zapalić. Wsiadamy? gdzie pyta, a z tyłu odpowiadam. Ściąga polara, ślicznie wygląda z kontrastującą z jej opaloną na brąz twarzą w białej markowej bluzeczce. Ruszamy. Przed nami trzy godziny jazdy. Patrzymy na Wisłę na Wawel. Nagle słyszę : Jak się utrzyma pogoda to dzisiaj zrobimy Kościelca. Zostawimy w pokoju plecaki i na lekko spokojnie Go zrobimy. Pode mną uginają się nogi. Tak z marszu? pytam, no tak szkoda dnia mówi już z przymkniętymi oczami, bezwiednie opierając głowę na moim ramieniu. Zasypia. Wyciągam delikatnie by jej nie zbudzić mapę z plecaka, miałem ją ze sobą tamtego dnia, leżała przy karimacie kiedy zasnąłem, otwieram i zauważam wpis, zrobiony czerwonym cienkopisem czytam z niedowierzaniem :

„ Bukiet konwalii z pocałunkami

Byle nie pytać co między nami

 

Smagnięciem bólu i warg zachwytem

Odkryciem powiek, kiedy zakryte

 

Brakiem oddechu na górskim szczycie

I najszczęśliwszym ze wszystkich życie”

Mój boże myślę, musiała go napisać gdy sobie spałem.

Przymykam oczy, dopiero teraz wstępuje we mnie spokój, spokój i radość.

Wszystko przestaje być ważne, ważnym jest tylko to że jest, to czego przez te półtorej roku tak bardzo mi brakowało, coś o czym już dawno zapomniałem. A teraz wszystko na nowo odżyło, jak łatwo przyszło jej mi TO przypomnieć. Z wdzięcznością wpatruję się w jej twarz, tym razem to ja szukam jej ręki, to ja teraz opieram głowę na jej ramieniu i widzę oczami wyobraźni to czego widzieć nie przystoi. A niech tam mówią, to przecież moje życie, jakim prawem mają mnie oceniać, a niech są zgorszeni, czyż są w jakiś sposób lepsi, ale przecież nikt jeszcze mnie nie ocenia, nie widzi, to wszystko jest tylko w mojej głowie śmieję się w duchu. Już Nowy Targ przyjechaliśmy kilka minut przed czasem, będzie krótka przerwa, szukam papierosa, Kasia się budzi, gdzie jesteśmy? W Nowym Targu wyjdę na papierosa, ok wyjdę z tobą muszę się rozprostować, ale sobie pospałam, nawet sen taki miły miałam. Opowiedz. Nie, nie. Był miły ale ci nie opowiem, nie dzisiaj  , być może był proroczym? zobaczymy śmieje się. Wsiadamy autokar rusza w oddali widzimy już rozświetlone przez słońce tatrzańskie szczyty tu i ówdzie pokryte jeszcze śniegiem.

W Poroninie przerywa, słuchaj moi rodzice mają w Białce domek, taki wiesz całoroczny, opiekują się nim zaprzyjaźnieni sąsiedzi, może kiedyś nie będziemy musieli wynajmować pokoi w Zakopcu. Ale, no jeszcze nie teraz, tym razem patrzy na mnie z powagą. Zobaczymy Kasiu, czas pokaże odpowiadam tym samym tonem. Ej no żartowałam śmieje się, no już uśmiech proszę i buziaka. No Tak znowu brakuje mi słów, nie wiem czy mówi poważnie czy żartuje? Robi mi się gorąco, czuję że się czerwienię, ale zbieram się na odwagę i muskam ją w ucho, ręką przytrzymuje mnie za szyję, cicho szepce: No wreszcie , czekałam na to przez całą podróż. By ukryć zmieszanie recytuję ze śmiechem Tuwimowski „Modrygał” : Dziewczę wiotkie Joanno innego imienia! Dawno już nie mówiłem do ciebie kwiatami, o fiołkami Katarzyno! O wonią wspomnienia. Czerwonymi ustami, liliowymi listami. Kwiat –może być mimozą, złotych łez fontanną. Wiersz-deszczem słów majowych, dźwięczącą litanią.. Przerywam jesteśmy w Zakopanem. Wysiadamy, słońce mocno już operuje a niebo jest bezchmurne. Zarzucamy plecaki i prawie biegiem kierujemy się do Domu Turysty. Gnamy przed siebie jak by nas jakaś burza z piorunami goniła, to znaczy ona prawie biegnie, a ja za nią oczywiście nie zauważyła czerwonego światła na przejściu dla pieszych, no co tam stoisz? światło czerwone to stoję, a miej je w …nie kończy, no i przechodzę też na czerwonym. Przyszłość pokazała że nic nie robiła sobie z przepisów byle tylko mogła dopiąć swego. Po zameldowaniu weszliśmy do pokoju, był jeszcze pusty. Rzuciła plecak na łóżko pod oknem, zrobiłem to samo na łóżku obok , e nie, ty śpisz tutaj pokazała mi drugi kąt pokoju, dlaczego pytam, wieczorami moglibyśmy rozmawiać a tak to co ? W nocy to się śpi a nie rozmawia mówi, zastanawia się chwilę, no to co teraz już spokój przepakowujemy się i lecimy do Kuźnic. Jasne, odpinam, podpięty pod duży plecak dwudziestkę piątkę. Co bierzemy? wezmę ze dwie taśmy tak na wszelki wypadek, kawa, snikersy, masz tu jeszcze dwa barszczyki, o i zobacz mama zrobiła kanapki, zjemy je gdzieś w plenerze, pamiętaj wisisz mi kolację u „ratowników”, pamiętam, pamiętam, wybuchamy śmiechem. Ale ten pokój to jakiś taki ponury mówię, a co ci tam tutaj będziemy tylko spali. No niby tak. Wychodzimy, akurat podjechał bus, czas nam sprzyja i pogoda też. Zamyśliłem się. Przecież tak naprawdę to ja jej zupełnie nie znam, jest dla mnie zagadką, jakąś tajemnicą, przecież musi mieć jakieś wady, ciekawe kiedy pierwszy raz się pokłócimy? Nie przeszkadza mi to że prawie o wszystkim decyduje, na razie myślę sobie i uśmiecham się pod nosem. Nie widzi tego wpatrzona w okno samochodu. Jesteśmy ze sobą dopiero drugi dzień, kilkanaście godzin rozmów przez telefon. A zachowujemy się jak stare ale dobre i rozumiejące się małżeństwo. Spoglądam na nią, jest bardzo, bardzo ładna, musi się wszystkim podobać, dlaczego jest sama? Po co się zastanawiam, będę się nią opiekował jak córką myślę sobie, zresztą ja też czuję się bardzo dobrze z Tym wszystkim co się już wydarzyło. Wyczuwa mój wzrok, o czym myślisz? zastanawiam się czy idziemy przez Boczań czy żółtym? Teraz? teraz pójdziemy doliną, chcę iść w słońcu  . Iść ciągle iść w stronę słońca nuci sobie, a wrócimy zielonym. Dopiero o czternastej byliśmy w Murowańcu. Jemy po szarlotce?  no a jakże czytasz w moich myślach. Siadamy, nie chce nam się ruszać, rozleniwia nas słońce, siedzimy oparci o siebie plecami. Może zostaniemy tutaj pytam? jest tak dobrze, tak jak wtedy na Trzech Kopcach, noooo mruczy prawie tak samo, dlaczego prawie ? No bo nie jest tak samo, ale będzie, na pewno będzie bo ja to czuję Miśku, że co?  Tak cię w myślach nazywam, możesz być Miśkiem? takim tylko moim? Może jeszcze nie jestem, ale chcę być, patrzymy sobie w oczy. Bo wiesz mówi, ale przerywa, nie, nie teraz nie dzisiaj, może jutro, a może za tydzień, miesiąc nie wiem. To co idziemy, z ociąganiem zarzuciłem plecak na jedno ramię. Przed nami była na razie łatwizna. Schody zaczęły się już później, tuż za pierwszym kominkiem, ni stąd ni zowąd niebo się zachmurzyło , zaczęło siępić, pojedynczy turyści schodzili ze szczytu. My mieliśmy przed sobą jeszcze z godzinę wspinaczki. Ostatnimi spotkanymi byli Toprowcy, idziecie na szczyt? Idziemy. No to uważajcie jest ślisko, jak coś to zawracajcie, trochę za późno wychodzicie. Ok damy radę, ale dzięki za dobre słowo mówię z wymuszonym uśmiechem. Chyba troszeczkę się przeliczyliśmy z siłami, widzę to po sobie, widzę po Kasi, jest już zmęczona. Wreszcie na szczycie. Zbliża się zachód słońca. I wtedy natura nas nagradza widzimy piękną intensywną tęczę łączącą Żółtą Turnię z Kozim Wierchem. Ten spektakl trwał około dziesięciu minut. Podajemy sobie ręce: no to zrobiliśmy, nie wierzyłam, ja też śmiejemy się szczęśliwi. Wyciągam mapę; pamiętasz mówię? wskazując na czerwony wpis. Brakiem oddechu na górskim szczycie. To właśnie jest życie. Schodzimy zachowując ostrożność w dół, byle nie popełnić błędu, a o ten jest najłatwiej gdy przychodzi rozprzężenie. Kasia nie będzie dzisiaj kolacji u Ratowników, będzie, na pewno będzie ale już jutro, nie odpuszczę ci jej. Do schroniska już w świetle czołówek docieramy przed dwudziestą trzecią. W schronisku pusto, nie ma wrzątku, teraz bardzo by się przydał, chce nam się czegoś gorącego, może być barszczyk z torebki, byle coś mokrego, byle się nawodnić wtedy wrócą siły. Słyszymy głosy dochodzące z dyżurki TOPR, pukam, otwierają się drzwi: A to wy, kładźcie się na glebie i śpijcie, potrzebujecie czegoś? pyta młody ratownik. Tak wrzątku a później schodzimy do Kuźnic. Jak uważacie, ale szacun dla was mówi. Pijemy barszczyk, pyszny mówi Kasia, a mnie nie smakuje jakiś dziwny myślę, no tak nie wypłukałem kubka termicznego i piję ni to barszczyk, ni to kawę. Wracamy przez Boczań, mimo zmęczenia jesteśmy zadowoleni, bez przeszkód i przygód docieramy do dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Tutaj dopiero dopada nas kryzys, Siadamy na ławce, jedynej wolnej, na pozostałych śpią Ci którzy tak jak i my zbyt późno zeszli ze szlaków. Kasia przysypia, a mnie się też nie chce ruszać. Chce mi się tylko pić, zaczyna być chłodno nakrywamy się kurtką, przysuń się do mnie zimno mi mówi, albo wiesz co pogrzeb w plecaku chyba została tam jeszcze butelko wody. Jest, gazowana. Po chwili jednak podnosimy się i resztką sił docieramy do pokoju w Domu Turysty. Portier patrzy na nas z niedowierzaniem, nie mamy sił na rozmowę z nim. Spać, spać płaczliwie mówi Kasia. Pokój nie jest pusty, po cichutku bez kolacji kładziemy się spać. Dobranoc Miśku, śpij dobrze jutro zrobimy sobie spacerek do piątki mówi z uśmiechem. Śpij Kasiu, tak jutro na luziku tylko do piątki. Budzi mnie delikatne poszturchiwanie, otwieram oczy nade mną pochyla się ona, śmieje się, wstawaj już jedenasta. Chodź zrobiłam śniadanie, nie jem śniadań stwierdzam raczej niż mówię. Od dzisiaj będziesz jadł, ze zgrozą patrzę na stół, na nim płatki musli zalane mlekiem. Jem ze zdziwieniem myślę, dlaczego wcześniej nie jadłem śniadań. Widocznie nie bywałem w takim towarzystwie, natychmiast sobie odpowiadam. Kasia przeciąga się, uuuffff, jak mi dobrze, no mruczę. Za oknem świeci słońce, siadamy na tarasie. Co robimy? pyta , nic nie robimy, jestem cały obolały i niewyspany. Nachyla się i mówi po cichutku tak jak by chciała zdradzić największą tajemnicę. Przemycimy kocyk z pokoju i idziemy opalać się do Strążyńskiej. O tym marzyłem. Ni stąd, ni zowąd dostaję buziaka. Za co? pytam, a za wczoraj za dzisiaj, za jutro i tak w ogóle odpowiada chichocząc. Wróciliśmy do pokoju, kanapki, termos z kawą, koc spakowaliśmy do plecaka. Wolno oglądają wystawy szliśmy przez Krupówki. Dzisiaj nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Idąc wzdłuż Białego Potoku mijaliśmy nielicznych turystów wsłuchując się w jego szmer mruczałem pod nosem fragment „Słowa do gór” Jalu Kurka „Jeżeli piąć się – to tylko szczytem. Jeżeli wiać to wichrem skalnym. Trwać – niebem i granitem. A jeśli pić to ze źródeł skalnych…Tatry ! przemówcie urwiskiem, granią przepaścią, żlebem, śniegiem pobłyskiem, wodą, mchu garścią. Północno-zachodnia ściano! Dziurawił cię wzrok lotny, myślami cię znieważano, rękami nikt cię nie dotknął. Nie patrzyłem jak idę, wpatrywałem się w północne ściany Giewontu, wypatrując Żlebu Kirkora który zabrał tyle ofiar. Może wejdziemy do Dziury? dawno tam nie byłam, ano to chodźmy. Jaskinia ta była łatwo dostępna tuż u stóp Ściany nad Dziurą w Grzbiecie Spaleńca. Nie zakładaliśmy dzisiaj „ciężkich” górskich butów, byłem w lekkich półtrampkach, no i to się zemściło, schodząc potknąłem się na śliskim podłożu i wyłożyłem się jak długi. Ech ty „ dyzio” co z tobą? Nic skrzywiłem się bo ból był potężny, kolanem walnąłem nieszczęśliwie w wystający kamień. Z trudnością schodziłem w dół. Musiała mi podać rękę bo momentami nie sposób było przenieś środek ciężkości na kontuzjowane kolano. Wreszcie dolina, rozłożyliśmy koc. Ale z ciebie niezdara, rzekła, tak tobie też się mogło to zdarzyć, pierwszy raz odpowiadam ze złością, ale złością na siebie, wpatrując się w jej lekkie pantofelki. Prorocze to były słowa. Leżeliśmy wystawiając twarze ku mocno operującemu słońcu, wpatrując się w przepływające po ciemnoniebieskim niebie pierzaste obłoki. Pochyliła się nade mną łaskocząc mnie po twarzy źdźbłem trawy. Opowiedz coś, coś o twoich wpadkach i wypadkach. No dobrze, wbrew jej i sobie recytowałem wiersz Jarosława Iwaszkiewicza „ Samotność w Górach”. Sam. Schodzę stopniami. W oko doliny. Szerokimi, zielonymi stopniami. Głębiny. Świstak świszcze, raz jeden. Jest oszczędny. Kamienie omszone i biedne. Mech jędrny. W górze turnia pod Kołem. Jak puszysty błam. Góry mówią wzniesionym czołem, że sam, że sam, że sam. Dosyć, dosyć , dosyć, nudziarz, nudziarz prawie krzyczy, Dyzio- Dyzio marzyciel. Siada na kocu obejmuje rękami kolana, szepcze: Nie jesteś sam, już nie. Wiem teraz już wiem, mruczę. Piknik który sobie urządziliśmy pozwolił nam zregenerować siły po trudach wczorajszej wspinaczki. Rozmawialiśmy, przekomarzaliśmy się, żartowali, było tak gorąco że co pewien czas schodziliśmy nad brzeg potoku by się ochłodzić. Nie pamiętam by końcem maja było tak ciepło w Tatrach. Było tak gorąco że w końcu musieliśmy zdjąć z siebie koszulki, była przewidująca zabrała ze sobą strój kąpielowy, przynajmniej górną jego część. Hmm, mruknąłem ze śmiechem patrząc na nią, dlaczego tak chrumkasz, jak cię to gorszy to nie patrz, śmiała się. Tak jak jej twarzy tak jej sylwetce nie można było nic zarzucić. Była bardzo zgrabna. Mijała godzina za godziną. W końcu około szesnastej zgłodnieliśmy tak bardzo że zdecydowaliśmy się wracać , obiad zjedliśmy po drodze. Wróciliśmy do pokoju, Tutaj panował przyjemny chłód, na środku stał stół a na nim otwarte pudełko „ Michałków” , a na nim kartka „ Nocni łazicy prosimy się częstować , to dla was, tylko na boga wróćcie dzisiaj o przyzwoitej porze i dajcie ludziom się wyspać Aga i Marcin” , buchnęliśmy śmiechem, a to dopiero jednak nie zachowywaliśmy się zbyt cicho, chociaż bardzo się staraliśmy. Przyzwyczajony do deseru, a którego dzisiaj nie jadłem od razu odpakowałem cztery pomadeczki. Zrobiło się sennie , może się zdrzemniemy? Spytałem, śpij ja sobie poczytam, tylko nie za długo, zresztą obudzę cię, mam na to i na ciebie już swoje sposoby. Uśmiechnąłem się i zasnąłem. Obudziłem się , bo było mi niewygodnie, ze zgrozą zobaczyłem że obok mnie śpi Kasia. A to ci pasztet pomyślałem, a wczoraj pokazała mi łóżko w drugim końcu pokoju. Nie ruszałem się, nie chciałem jej obudzić, słyszałem jej równy oddech, przymknąłem oczy, widziałem jej twarz, sylwetkę, jej włosy dzisiaj pachniały wiatrem i słońcem. Pomyślałem że równie jak ja potrzebowała ciepła, po prostu ciepła. Odwróciłem się do niej, delikatnie dmuchałem w jej ucho. Obudziła się, spojrzała na mnie i znowu cicho wyszeptała, tak jest dobrze, prawda, dobrze równie cicho odpowiedziałem. Leżeliśmy obok siebie w milczeniu. Spojrzałem na zegarek, było już bardzo późno. Do pokoju weszła dwójka turystów , to chyba byli owi Aga i Marcin. Przywitaliśmy się, a wy co dzisiaj śpicie? A tak dzisiaj luzik, wczoraj trochę przesadziliśmy?  A co robiliście? Kościelca z marszu odpowiadam bo Kasia milczy, a Wy gdzie dzisiaj byliście pytam. Na Kopie Kondrackiej. Jakiś plany na wieczór? Mamy wino może sobie posiedzimy? Przyjdzie jeszcze Wojtek pewno coś też ma w plecaku śmieją się. W tym momencie wtrąca się Kasia: Dziękujemy, ale może innym razem, umówiliśmy się ze znajomymi na Krupówkach, patrzę na nią ze zdziwieniem. No tak zaraz wychodzimy ale obiecujemy że nie wrócimy późno. Po chwili jesteśmy już na tarasie patrzę na nią pytającym wzrokiem. No co? wiesz że nie lubię i nie szukam towarzystwa. Wiedziałem, tego pierwszego dnia powtarzała mi to kilka razy, tłumaczyła dlaczego, rozumiałem ją doskonale. Podała mi rękę , idziemy prowadź do „ Ratowników” . W pól godziny byliśmy na miejscu, znalazł się nawet wolny stolik, zjedliśmy kolację, potem było grzane wino, rozwiązały nam się języki, nawzajem sobie przerywaliśmy. Śmialiśmy się, chyba nawet zbyt głośno, bo zauważyłem na nas spojrzenia gości. Ale nam było wszystko jedno. Wszak Wino to napój bogów. Wracaliśmy nocą przytuleni do siebie, bo chociaż wieczór był ciepły to noc zrobiła się bardzo zimną. Co robimy jutro? pytam. Jutro, jutro, jutro przedrzeźnia mnie, nie ważne co będzie jutro, ważne co teraz, co dzisiaj mocniej ściska mi rękę. Wchodzimy do Domu Turysty, a teraz spać, spać mówi sennie. I znowu po cichu szepce: dziękuję. A ja nie wiem za co. Przed wejściem do pokoju całuję ją w ucho, odwzajemnia pocałunkiem w policzek. Dobranoc Kasiu, będzie dobra, śpij dobrze Miśku. I spałem, bardzo dobrze spałem, śniło mi się coś przyjemnego, znowu ten szturchaniec i lekkie szarpanie. Wstawaj, no wstawaj, wszyscy już na nogach, odwracam się tyłem, nie zamierzam jeszcze wstawać, ale ona nie daje za wygraną, wstawaj śniadanie na stole, otwieram oczy, fakt Marcin, Aga i Wojtek pakują plecaki. Nie chcę śniadania, muszę kawę, ale podnoszę się, szybki i zimny prysznic sprawia że czuję jak życie powoli wlewa się we mnie. W automacie kupuję kawę dopiero później wkraczam do pokoju, wczorajszy uraz kolana daje mi się i dzisiaj we znaki. Muszę założyć opaskę myślę sobie, cholera wie gdzie nas wyniesie dzisiaj. Po śniadaniu wychodzimy wspólnie całą piątką. Idziemy na busa. Wojtek pyta co robicie dzisiaj? Kaśka już oczywiście zadecydowała  my piątkę, my też a później się zobaczy. Wysiadamy na polanie, idziemy drogą do moka. Kasia zwalnia i mówi: Nie czekajcie na nas Andrzej ma uraz kolana, spotkamy się w schronisku, No to do zobaczyska. Drogą ciągną tabuny stonki, chwyta mnie za rękę, poczekaj. Rozgląda się i ciągnie mnie w lewo na drogę wewnętrzną parku która wiedzie do Roztoki. Pogoda znowu się nam udała niebo bez jednej chmurki, idziemy starym szlakiem niedostępnym dla turystów wzdłuż potoku o tej samej nazwie, dochodzimy do schroniska. Pytam znajomego ratownika o pogodę, chociaż wydaje się być oczywistym że pogoda dopisze. Szybko wyprowadza mnie z błędu: A gdzie idziecie? może na Szpiglasa a może na Świstówkę, to uważajcie dzisiaj będzie chwilowe załamanie pogody. Dziękujemy i beztrosko powoli dochodzimy do wodogrzmotów, tam tłumy, po chwili ruszamy dalej  idąc rozmawiamy sobie żartując z mojego bolącego kolana. Nie idziemy sami na szlaku masa turystów tych bardziej i mniej doświadczonych oraz najzwyklejszych wycieczkowiczów, mój boże jak ja nie lubię tłoku, wyobrażasz sobie co będzie w piątce?  no tak potrafiłem sobie to wyobrazić. W schronisku będzie tłok i długa kolejka do bufetu. Tuż przed Siklawą widzimy nadciągające ciemne chmury, wkrótce nie widzimy już Świnicy, Zawratu i prawie całej Grani Orlej Perci. Tuż przed schroniskiem niewinna mżawka przeradza się w ulewę. Zimny wiatr sieka po twarzy, byle do schroniska. Wchodzimy i oczom nie wierzymy, to przechodzi ludzkie pojęcie, ledwie się wcisnęliśmy a już zablokowaliśmy się. Ścisk i tłok . Co robimy? o wrzątku nie ma co marzyć, pozostają kanapki na sucho mówi w dodatku na stojaka. A mnie jak Zagłobie przypomina się fortel. Dawaj kubek i ten plastikowy talerzyk, ja też wyciągam z plecaka termiczny wkładam do nich saszetki z herbatą. Co robisz pyta? Zobaczysz uśmiecham się. Unoszę talerz z kubkami wysoko do góry i wrzeszczę: Łuwaga ludziska , łuwaga wzontek niesem, wzontek, Kaśka parska śmiechem, o dziwo fortel przynosi efekt, ludzie się rozstępuję a my wchodzimy na jadalnię. Tam niespodzianka przy stole w małej grupce siedzą też Kasia i Gabrysia, znamy się, to koleżanki moich synów, są z Oświęcimia. Robią nam miejsce przy ławie. Naprzeciw siedzi z grupką turystów starszy człowiek i opowiada góralską gwara stare kawały. Włączam się do rozmowy. Jest Ciepło, jest miło i bardzo wesoło. To nic że za oknami zawierucha, jest miło, nawet Kasia ze śmiechem opowiada o jej samotnych nocach w górach, gdy spała przy ognisku tylko w śpiworze, słucham jej z ciekawością ale i ze zdumieniem. Ma dziewczyna charakter myślę sobie. Naraz szepcze mi do ucha. Chce mi się siusiu, no tak mnie też. Powoli pakujemy plecaki, żegnamy się z dziewczynami i przy stole poznanym wesołym towarzystwem. Staramy się dostać do toalet. Tu też ogromna kolejka, bo czynna jest tylko damska toaleta. Na męskiej wisi kartka .” Toaleta nie czynna – przepraszamy awaria” , Czekamy w kolejce, a czas biegnie. Naraz słyszę za drzwi brzęk tłuczącej się butelki. Szarpię za klamkę o dziwo toaleta otwarta. A w niej ucztują, racząc się piwem Wojtek, Aga Marcin i jeszcze dwójka turystów. Ryczymy ze śmiechu. Umieli się urządzić. Dajcie się chociaż, no wiecie co. A no właźcie szybko bo nas przyuważą, zaśmiewają się do łez. No i co robicie?  w taką pogodę? No chyba do moka przez Świstówkę, no bo Szpiglas odpada. To tak jak my, tylko my tu jeszcze poczekamy, znacząco pokazując butelki i puszki z piwem. Jasne no to spotykamy się w pokoju. Wychodzimy, wiatr rozwiewa chmury, zakładamy palary i kurtki, jeszcze chwila i słońce z powrotem gości na niebie. A może by tak jednak zrobić Szpiglasową? zastanawia się Kasia. Nie, nie dzisiaj, jest ślisko, licho wie jak wygląda szlak, mówię a raczej stanowczo stwierdzam. Ruszamy, mozolnie pniemy się w górę na Świstówkę, przed oczami mamy oświetlone przez mocno już operujące słońce Miedziane Wierchy. Na szczycie panuje skwar, robimy przerwę, rozkładamy pałatkę . Leżąc wystawiamy twarze ku słońcu. Znowu jest bardzo, bardzo dobrze. Ale dzień mówi Kasia, noooo mruczę i znowu się śmieję, przypominając sobie przygodę w toalecie. Śmiech mam chyba zaraźliwy, bo chwilę później razem zaśmiewamy się do łez. Ale dzień się jeszcze nie skończył czeka nas zejście do Morskiego Oka. Dochodziła szesnasta nie chciało się nam ruszać, jesteśmy tak blisko siebie, czujemy to, nie tylko psychicznie ale i fizycznie, bo pod byle pretekstem zmieniając pozycje, to leżąc na brzuchu, to znów na plecach, staramy się być bardzo blisko siebie. Niech ten dzień się nie kończy mówi Kasia, niech mruczę. Ale na szczytowej polance jest coraz więcej turystów. Tuż obok ktoś jęczy - wody, wodę masz na dole, trzy godzinki i jesteś z powrotem, odpowiadam. Kasia się podnosi wyciąga małą butelkę mineralnej i podaje z uśmiechem młodej parze turystów z dzieckiem. My już schodzimy, damy radę. Są bardzo wdzięczni, dziękują a my powoli się pakujemy, dopijając resztki kawy jeszcze raz spoglądamy w dolinę. Jeden, drugi, trzeci , staw. Schodząc daje znać ból lewego kolana, schodzę uważając by zbytnio go nie obciążać. Idziemy rumowiskiem, każdy krok powoduje że na mojej twarzy pojawia się grymas bólu. Ale idę pierwszy, prowadzę, bo idę wolniej. Takie są zasady. W oddali widzimy już schronisko w Morskim Oku. Zatrzymujemy się, Kasia robi zdjęcia. Idź ja cię za moment dojdę mówi, więc idę przede mną chyba najgorszy odcinek, stromy i bardzo śliski po niedawnym opadzie, skręcający ostro w lewo. Z trudem go pokonuję. Czekam na Kasie, wpatruje się w górę, później w dół w stronę moka. Patrzę z zachwytem na rozświetlone Rysy, na Mięgusze, nagle słyszę wrzask dochodzący ze szlaku powyżej, krzyczą turyści, coś pokazują rękami . Patrzę na pokonany wcześniej uskok. Na małej półce leży Kasia, nie rusza się, ma nienaturalnie podgiętą nogę. Złamana myślę, podbiegam, widzę krew sączącą się z pod głowy opartej na podłożu wąskiej płyty. Wpadam w panikę , nie żyje myślę, nie raz widziałem takie obrazy pracując w pogotowiu. Nachylam się ..oddycha, jaka ulga, obracam ją na plecy tak delikatnie jak tylko można, patrzę na jej zalaną krwią twarz, odpinam apteczkę, gaziki, bandaże, resztki wody mineralnej, obmywam jej twarz, rozbity łuk brwiowy przebita przez zęby górna warga, i krwiak na czole. Otwiera oczy, z trudem pyta: co się stało ? nic upadłaś, staram się zrobić opatrunek, ręce mi się trzęsą, tylko spokojnie myślę i widzę że prostuje nogę tak dziwnie skręconą. No chociaż tyle, z resztą sobie poradzę, odtrąca moją rękę, podaj mi lusterko, no podaj mówi podniesionym już głosem. Podaję, o boże jak ja wyglądam z trudem mówi. Kasia muszę Ci zrobić opatrunek, powoli siada i ze zrozumieniem odchyla głowę . A ja ze smutkiem myślę: ładnie się nią opiekuję, miałem dać jej poczucie bezpieczeństwa, no cóż zawiodłem na całej linii zawiodłem. Opatruję twarz, Na przebitą wargę nakładam wąski gazik z antybiotykiem. Kasia powoli siada , nie zauważamy że wokół nas, gromadzą się gapie. Co jest ludziska ? to nie kino słyszę podniesiony głos. To Marcin, jest i Wojtek, pokasować te zdjęcia krzyczy. W końcu wrzeszczy wynocha już stąd. Wszystko w porządku? pyta ,chyba tak niepewnie odpowiadam. Nad nami krąży śmigło, Kasia się podnosi, jeszcze tylko tego nam trzeba. Z pokładu desantuje się ratownik, co jest? Dzięki ale damy radę odpowiada Wojtek, na pewno?  na pewno. Dobra schodźcie powoli z dołu idą nasi chłopcy, to wam pomogą zejść. My lecimy dalej na Mnichu ktoś odpadł ze ściany. Wiąże ze sobą dwie taśmy zakładam je za pasek dziewczyny, pójdziesz teraz jak owieczka, mówię z wymuszonym uśmiechem. Gdzie Agata pytam? Skręciła nogę i wlecze się powoli mówi Marcin, patrzę na nich z niedowierzaniem, ale to nie jest teraz ważne, poczekamy na was w Roztoce. Schodzimy do Morskiego, w milczeniu. To nie tak miało być, nie tak–myślę, a co ona sobie myśli? Po chwili spotykamy ratowników podchodzących z dołu. Tych samych, których przed wczoraj spotkaliśmy na Kościelcu, poznają nas. O widzimy że poradziliście sobie sami. Tak jest okej z trudem mówi Kasia. To dobrze, ktoś narobił okropnej paniki, schodźcie ostrożnie - my do góry, kolejne zasłabniecie mamy już na szczycie, a w schronisku zajdźcie do Pani Marii, bo jak trzeba będzie zwieziemy was na polanę. Odchodzą, mu też powoli schodzimy. Po pól godzinie jesteśmy na werandzie schroniska, Kasia po raz kolejny przegląda się w lusterku, mówi: ale spaprałeś te opatrunki, popraw je. No co mam robić, poprawiam, znów apteczka, zdziwione i zaciekawione spojrzenia turystów. Na stole pojawia się herbata i ciasto. To od Pani Mari mówi dziewczyna. Dziękujemy. Idę po colę, by Kasia mogła przepłukać usta. Po godzinie, drogą już nie na skróty schodzimy ku polanie, nie wstępujemy do Roztoki, nie mamy ochoty na spotkanie kogokolwiek. A miało być tak miło. W busie Kasia z uśmiechem klepie mnie po plecach, przepraszam to moja wina, dzięki jesteś super, ściska mi rękę. A ja nie jestem tego pewien, mam wyrzuty jak zawsze gdy coś jest nie tak. Po trzech godzinach jesteśmy w pokoju. Idziemy do łazienki, kiedy wracam Kasia siedzi już na łóżku. Patrzę na nią z niedowierzaniem, urazów prawie nie widać, tylko ten krwiak na czole. Wyciąga do mnie rękę, chodź połóż się, kładę się na plecach, przed oczami przelatują obrazy z dzisiejszego dnia. Nie, nie tam połóż się przy mnie mówi tym swoim cichym słodkim głosem. Kładę się na brzuchu, odwraca się do mnie, dzisiaj, teraz zrozumiałam, jestem pewna że nie kończy. Unosi się i nakrywa nas kocem. Leżymy z zamkniętymi oczami. O czym wtedy myśleliśmy? dzisiaj już nie pamiętam, pamiętam że było mi dobrze jak nigdy. Przyszłość pokazała że takich chwil było wiele.

Przypominamy, iż galerie konkursowe możecie znaleźć w kategorii konkursy w Galeriach Portalu Górskiego.