Z okładki spogląda na nas twardy i pewny siebie facet. Denis Urubko. Ostre kolory i solidnie wyciągnięty w Photoshopie kontrast sugerują książkę o sportowcu. Podobnie pierwsze zdanie z tyłu okładki: Denis Urubko to pierwsza liga współczesnego himalaizmu. Zawodnik pierwszej ligi, a więc z całą pewnością sportowiec.

Denis Urubko, Skazany na góry 2018

Takich książek zawsze się trochę boję. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że autor będzie opisywał skrupulatne treningi, promował zdrowy tryb życia, szczegółowo opisywał swoją wspaniałą dietę, skuteczne metody liczenia kalorii, pracę z trenerem personalnym i przestrzegał przed używkami, które mogą sprowadzić na złą drogę. Na szczęście nic z tych rzeczy. Już na drugiej stronie Urubko określa pisanie jako narkotyk, a pracę nad książką wspomina jako bezsenne noce zasnute alkoholem i nikotyną. Słowem: jest normalny i warto go czytać.

Każdy wie, kto to jest Denis Urubko. Książka Skazany na góry to zbiór opowiadań o przygodach w najróżniejszych górach świata, a także działalności okołogórskiej autora do 2006 roku. Opowiadania dotyczą wielu różnych spraw i dzieją się w wielu różnych miejscach świata. Jeżeli ktoś spodziewał się napisanej po bożemu autobiografii zaczynającej się od słów "Urodziłem się...", a kończącej "A umarłem..." lub ewentualnie "a dzięki honorarium za tę książkę mam zamiar żyć długo i szczęśliwie" będzie rozczarowany. Kto jednak lubi porządne górskie bujdałki, nie ma zamiaru podczas lektury sporządzeniu w arkuszu kalkulacyjnym Excela kalendarium życia Denisa Urubko i nie liczy na poznanie jego poglądów na temat wszystkich najbardziej palących problemów współczesnego świata nie będzie rozczarowany.

Skazany na góry nie jest to pozycja nowa, lecz wznowienie książki, która wyszła w wydawnictwie Mountain Quest we współpracy z Agorą. "Dalszym ciągiem" Skazanego jest zbiór Czekan porucznika, które póki co doczekało się jednego wydania w tej maleńkiej oficynie z Ząbkowic Śląskich. Doczepiłbym się nieco do polskiego tytułu. Po rosyjsku zbiór nazywa się Progulka samuraja. No i zdecydowanie bardziej jest to książka o przygodach samuraja, który sam wybrał sobie los, a nie o gościu, który na góry był skazany i zajął się z nimi z braku laku, bo nie miał innego wybory.

Dla mnie najmniej ciekawą częścią są wspomnienia ze wspinaczek na olbrzymy Himalajów. Górskie piękno ma tyle różnych odcieni, a himalaizm jest już tak przewałkowanym tematem, że bardzo zgrabnie napisane bujdałki Denisa nieco rozmywają się w morzu podobnych tekstów.

O wiele ciekawsze są teksty dotyczące wschodnich tradycji wspinania i partyzanckich szarż w górach byłego Związku Radzieckiego. Tutaj naprawdę można dać się porwać klimatowi opowieści, a widać, że to właśnie w tej tematyce Urubko czuje się jak ryba w wodzie. Hindukusz, Tien-Szan, Pamir zdecydowanie mocniej oddziaływały na wyobraźnię autora. Wspomnienia są bogatsze, bardziej intensywne, anegdoty żywsze, a opisy gór bardziej zmysłowe. Kiedy Urubko pisze o górach bliskich rodzinnej Ałma-Acie od razu wykorzystuje całe dobrodziejstwo warsztatu: bajeczną paletę kolorów, zapachów, doznań, smaków. Dodatkowo dla nieco znudzonego ciągłym mieleniem tych samych nazw topograficznych w okolicach Everestu i K2 i tych samych Messnerów czytelnika te wszystkie szalenie piękne i szalenie paskudne nazwy gór byłego ZSRR oraz nazwiska zwariowanych, twardych jak skała radzieckich alpinistów są atrakcją samą w sobie. Właściwie Skazanemu pod tym względem może się równać w języku polskim tylko klasyka rosyjskiej literatury górskiej, czyli Kategoria trudności Szatajewa.

Byłem święcie przekonany, że nie jestem w stanie podkręcić się opisem przeżyć faceta biegnącego pod górę. Najciekawszymi fragmentami książki są jednak te, które mnie początkowo interesowały najmniej. Te, w których Urubko pisze o sporcie, treningu, zawodach. Opis wytężającego, nieco szalonego biegu na Chan Tengri i morderczych zawodów na Elbrusie to najbardziej wciągające momenty całego tekstu. Aż człowiekowi serce mocniej bije. No i dodatkowo liczy się aspekt edukacyjny tych opisów. Jak sam śmieje się autor, wybije paru mieszkańcom Moskwy z głowy pomysł, by iść w jego ślady.

Książkę czyta się bardzo dobrze, a to przede wszystkim dlatego, że autor pisze dobrze. I lubi czytać. Na równi z himalajskimi idolami Denisa na kartach książki pojawiają się fantastyczni pisarze i poeci. A gust Denis ma świetny. Powołuje się na Wiktora Coja i Czarny Obelisk Remarque'a. I jak go tu nie lubić?

Hubert Jarzębowski