Od lat staje się obsesją i uzależnieniem kolejnych wybitnych himalaistów, z których wielu zostało tam na zawsze.

Nanga to jeden z najbardziej znanych ośmiotysięczników, o niezwykle ciekawej i burzliwej historii podboju. Od lat staje się obsesją i uzależnieniem kolejnych wybitnych himalaistów, z których wielu zostało tam na zawsze. Jednym z nich był Włoch Daniele Nardi, który zginął na Nandze w lutym 2019 r. Jego historię możemy poznać dzięki książce „Nanga Parbat. Droga Doskonała”, która ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Replika.
„Nanga Parbat. Droga doskonała” to nie jest klasyczna autobiografia. Jest to swego rodzaju pamiętnik Daniele Nardiego, w którym główna narracja kręci się wokół prób zdobycia Nangi. W międzyczasie pojawiają się retrospekcje, dzięki którym poznajemy dużo historii z życia głównego bohatera. Jednak przede wszystkim jest to jego opowieść o obsesji na punkcie Żebra Mummery’ego, czyli tytułowej „drogi doskonałej”.
Przed lekturą tej książki przeczytałem „Śmierć na Nanga Parbat” Maxa von Kienlina i okazało się to świetnym wprowadzeniem do książki Daniele Nardiego i Alessandry Carati. Autor opisuje tam tragiczną i kontrowersyjną wyprawę z 1970 roku, podczas której zginął Gunther Messner, młodszy brat Reinholda. Przy okazji jest tam także opisana historia eksploracji „Nagiej Góry” i postaci, które miały na punkcie tego szczytu obsesję. Daniele Nardi zdobył Nangę w 2008 r. latem, ale w jego przypadku obsesja polegała na wejściu zimowym, i to koniecznie Żebrem Mummery’ego. Od razu narzuca się tutaj analogia do historii Tomka Mackiewicza
Książka składa się z pięciu rozdziałów, w których Daniele Nardi opisuje swoje próby zimowego wejścia na Nangę. Ściślej rzecz biorąc – w czterech rozdziałach opisuje to Daniele, ale w „Ostatnim podejściu” musiała to już niestety zrobić za niego dziennikarka Alessandra Carati. Pojechała wówczas z wyprawą na Nangę i nawet dotarła do bazy, mimo że nie miała żadnego doświadczenia górskiego.
Daniele Nardi opisuje dokładnie swoje zmagania z Nangą, ale każdy rozdział jest też świetną okazją do opowiedzenia o ważnych wydarzeniach z życia. Dowiadujemy się, że czuł się outsiderem w swoim kraju, ponieważ „śmietanka” włoskich wspinaczy pochodzi z północy Włoch. On wychował się w Latinie w środku kraju, u podnóża Monte Semprevisa – góry, na którą może wejść każdy zdrowy turysta. Nawet kiedy stał się już znanym wspinaczem, często odczuwał pewną rezerwę ze strony „północy”.
W jego opowieści znajdziemy też przejmujący opis jego związku z Danielą, który miał swoje wzloty i upadki. Daniele Nardi nie boi się mówić o napadach lęku czy zmaganiach z różnymi życiowymi problemami, choćby chorobą płuc, kiedy to w pewnym momencie lekarz zakazał mu przebywania na wysokościach powyżej 1000 m n.p.m. (co dla himalaisty zabrzmiało jak wyrok). To wszystko jest bardzo ciekawe, ale przede wszystkim mamy tam dokładny opis kilku wypraw na Nangę, w tym polskie wątki.
Z obozu bazowego Simone Moro dał nam znać przez radio, byśmy jak najszybciej schodzili, bo nadchodzi zła pogoda. Spojrzeliśmy po sobie. Pracowałem z Filippem od czterech lat, razem dorośliśmy na Nandze, udoskonaliliśmy naszą percepcję, on – umiejętność czytania modeli, a ja – sygnałów wokół mnie. Ślepo ufałem jego dokładności i precyzji. Zadzwoniłem do niego przez telefon satelitarny.
– Pippo, jesteśmy w obozie drugim. Z obozu bazowego mówią nam, żeby szybko wracać, bo zmienia się pogoda.
– Poczekaj, daj mi spojrzeć na mapy.
Po kilku sekundach Filippo pewnym głosem oznajmił mi to, co już wiedziałem.
– Nic się nie zmieniło, macie wspaniałą pogodę aż do 24 stycznia. Dzień później zacznie wiać, a 26 chcę was widzieć w obozie bazowym.
– Jesteś pewien?
– Danie’, tymi modelami mogę przekonać każdego, kto sądzi inaczej.
(…)
W obozie bazowym spotkałem Elisabeth i Tomka, byli wściekli. Tak jak my byli wysoko, gdy Simone wysłał im wiadomość przez telefon satelitarny, ostrzegając ich, że prognozowany jest silny wiatr i trzeba szybko schodzić.
23 stycznia błyskawicznie zeszli po ośmiu dniach spędzonych na górze. Byli zaniepokojeni otrzymanymi wiadomościami, tymczasem w obozie bazowym okazało się, że pogoda jest dobra i miała taka pozostać przez następne 48 godzin.
(…)
Eli i Tomek mieli szansę, by dotrzeć na szczyt, byli trudnymi przeciwnikami. Teraz przygotowywali się do wyjazdu, bo to była ostatnia próba, jaką zaplanowali. (s. 211-213)
Powyżej mamy opis pewnego zdarzenia z zimy 2015/2016 na Nandze. Daniele Nardi sugeruje, że Elisabeth Revol i Tomek Mackiewicz mogli być pierwszymi zimowymi zdobywcami szczytu, gdyby nie błędna wiadomość od Simone Moro o załamaniu pogody. Być może Simone Moro po prostu się pomylił, ale może też uczynił to celowo, aby nie dać się nikomu wyprzedzić…
Daniele Nardi opisuje też swoje konflikty z Alexem Txikonem, wspomnianym już Simonem Moro, a także wypadek Adama Bieleckiego, którego o mało nie przypłacił życiem. Jest też oczywiście o słynnej akcji ratunkowej z 2018 r. po Revol i Mackiewicza, zakończonej połowicznym sukcesem. Zresztą Daniele Nardi poświęcił Mackiewiczowi kilka ciepłych słów:
Tomek był kosmitą w środowisku alpinistów. Nie interesował go zawodowy alpinizm, wejście do wielkiego grona himalaistów, zarabianie na konferencjach oraz dzięki sponsorom. Od 2011 roku co zimę próbował zdobyć Nangę. Nigdy nie brał udziału w innym, tak złożonym i niebezpiecznym przedsięwzięciu.
Nie dało się go nie lubić. Na swój naiwny i niedorzeczny sposób był ucieleśnieniem najczystszej wersji alpinizmu, tej, którą wszyscy reprezentowaliśmy na początku i w której chcielibyśmy mieć odwagę pozostać. Z mokrymi, błyszczącymi oczyma dał mi lekcję, której wtedy dokładnie nie zrozumiałem.
– Gdy prawie umarłem, najgorszy dzień mojego życia był zarazem najpiękniejszym. Ta góra jest pełna paradoksów. Cieszę się, że nie zdobyłem szczytu, pożywiłby on tylko moje ego, a ja nie chcę go żywić, chcę trzymać je w ryzach. Dlatego tu wracam. Teraz potrzebuję spędzić czas z moimi dziećmi i rodziną, skoncentrować się na moim życiu na nizinach. (s. 139-140)
Daniele Nardi w swojej książce jest naprawdę bardzo szczery. Niezwykle dokładnie opisuje wszystkie sytuacje, które spotkały go w górach, nie martwi się, że kogoś urazi czy zniechęci do siebie. Znajdujemy tam naprawdę bardzo dogłębny opis kilku zim na Nandze, kapitalne świadectwo pogoni za przedostatnim, niezdobytym zimą ośmiotysięcznikiem.
Z punktu widzenia samego Daniele otrzymujemy bardzo przejmujący opis jego życia – przede wszystkim tego w górach, ale również osobistego. Mamy opisany konflikt z ojcem, zarządzanie rodzinną firmą, traumę po śmierci przyjaciół w górach czy trudną sztukę namawiania firm do sponsorowania wypraw.
Szczerość i różne przykre wydarzenia z życia Daniele Nardiego budzą naszą sympatię, w wielu miejscach też współczucie. A naprawdę wzruszający jest ten fragment:
Czułam niepokój po tej rozmowie i nie mogłam spać. Wciąż kręciłam się w łóżku, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
– To ja, Daniele.
– Co się dzieje?
– Musimy coś załatwić przed wyjazdem.
Włożyłam sweter i otworzyłam drzwi, Daniele stał z komputerem w ręce.
– Mogę wejść?
Usiał na moim łóżku i otworzył laptopa. Pokazał mi treść maila: „Gdybym nie wrócił z wyprawy 2018-19, chciałbym, by Alessandra Carati kontynuowała pisanie naszej książki, bo chcę, żeby świat poznał przygodę mojego życia”.
– Chciałbym teraz ci to wysłać.
– Dlaczego? – spytałam przerażona.
– Nie chcę wysyłać tego maila Danieli, bo przestraszy się i pomyśli nie wiadomo co. Jestem pewny, że nic się nie stanie i pod koniec wyprawy usuniemy to. (s. 264)
To już fragment ostatniego rozdziału autorstwa dziennikarki Alessandry Carati. Niestety nie usunęła tego maila; musiała dopisać ten ostatni rozdział do opowieści swojego przyjaciela.
Daniele Nardi może nie był jakimś bardzo sławnym himalaistą i pewnie można by się zastanowić, czy jego biografię warto wydawać w języku polskim. Po przeczytaniu książki „Nanga Parbat. Droga doskonała” mogę jednak tylko pogratulować Wydawnictwu Replika, że się na to zdecydowali. Jest to świetna opowieść o ciekawym człowieku, ale i też historyczna dokumentacja ostatnich lat eksploracji Nangi. Jeśli ktoś wciąż nie rozumie, po co ludzie chodzą w góry, być może po lekturze tej książki zrozumie. Polecam ją gorąco, bo jest naprawdę dobra.

Bartosz Bolesławski