Mając w pamięci wyniesione już na „ołtarz” literatury górskiej „Dotknięcie pustki”, stanowiące dla wielu niedowiarków i ignorantów, przekolorowany obraz najbardziej traumatycznego przeżycia dla Joe, wypadku na zachodniej ścianie Siula Grande w peruwiańskich Cordillera Huayhuash, „Zew ciszy” stanowi pozycję zgoła odmienną; otóż pogodzony z ograniczeniami, mądrzejszy o kolejne doświadczenia, lękliwy, zmagający się z demonami przeszłości Joe stał się „łamaczem tabu”.


Zapytacie zapewne do czego zmierzam… Mianowicie, to co się rzuca w oczy podczas lektury, to wszechobecność śmierci. Bynajmniej nie tej, która towarzyszyła mu przy pierwszej książce: namacalnej, wręcz zmysłowej, depczącej mu po piętach, a takiej, która stała się jednym z elementów w chronologii wyprawy, stanowiącej wręcz esencję alpinizmu.

Joe Simpson – Zew ciszy

Joe Simpson – Zew ciszy

Nawet najweselsze dykteryjki nie są w stanie zepchnąć na drugi plan, wybijającej się coraz bardziej atmosfery cierpienia i strachu- w gruncie rzeczy trudno o euforię, gdy tragedia goni tragedie…
Jego refleksja na temat istoty wspinania, jego absurdalności i sensu śmierci w górach jest od samego początku gorzka. Nie znaczy to jednak, że relacja ta będzie sucha i pozbawiona „fajerwerków” słownych, z których poniekąd Simpson jest doskonale znany - wręcz przeciwnie. Joe wali po stronach bolesną szczerością, stosując przy tym barwny i żywy język, który doskonale buduje napięcie i jest niezwykle sugestywny w narracji. Wyjątkowo łatwo przychodzą mu trafne spostrzeżenia na temat alpinistów, których w sposób bezpośredni określa mianem: zadufanych w sobie arogantów, którzy wierzą, że ich akurat góry oszczędzą. Obnaża również przekłamany, wyidealizowany obraz wspinania, który niejako miałby podjąć próbę usprawiedliwienia egoizmu oraz młodzieńczej brawury w trakcie zdobywania kolejnych szczytów, a czyni to w następujący sposób:

Prawda wydawała się niewygodnie egoistyczna (...), chciałem mieć odfajkowane trudne drogi. Chciałem być wspaniałym wspinaczem, łaknącym sławy, która – jak mi się wydawało – uczyni ze mnie twardziela. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że nigdy nie potrafiłbym być kimś takim, kto istniał tylko w moim chełpliwym umyśle.


Pytanie tylko co stało się ze wspinaczem, który z nonszalancją atakował wszystkie największe trudności Alp (i nie tylko), z przekonaniem, iż jest w stanie pokonać je mimo nikłego doświadczenia, który rozpoczyna swoją książkę słowami Edwarda Whymper’a:

Wspinaj się, jeśli potrafisz, ale pamiętaj, że odwaga i siła są niczym bez rozwagi i że chwilowe niedopatrzenie może zniszczyć całą radość życia. Nie rób niczego w pośpiechu, uważaj na każdym kroku i na początku przewiduj zakończenia…?


Otóż, zrozumiał, iż zabawa (we wspinanie) nagle zmieniła się w brutalną rzeczywistość – zwyczajnie nie chciał stać się jednym z tych, którzy zaślubili śmierć, czy inaczej, dali się porwać swoistemu Danse Makabre. Starał się w pewien sposób zrozumieć swoje życie i to, czym obdarzyły go góry. Praca ta była swoistym rachunkiem (wspinaczkowego) sumienia, czy tez próbą uporania się ze strachem i miłością, żalem i śmiercią, uczuciami, które wywoływały w nim góry. Czy mu się to udało? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami…

Sabina Kogut

Bibliografia:
Joe Simpson: Zew Ciszy;
Joe Simpson: Gra z duchami;