Prawdę powiedziawszy mam bardzo nieprzychylną opinię na temat “literatury wysokiej - górskiej” w ogóle - a z takim lirycznym tytułem zwłaszcza. Góry trzeba przeżywać, a nie prze-czytać. A książki o górach są dla tych, którzy albo nie chcą albo nie mogą. Czy też chcą mieć gwarantowane miejsce na autograf. Czyli na pewno nie dla mnie.

I prawdopodobnie gdyby nie przypadkowe spotkanie z Adamem Bieleckim na lotnisku w Marrakeszu dla jego książki również nie zrobiłabym wyjątku.

Zrobiłam - przeczytałam. Z poczuciem, że tych gór raczej nie przejdę. Zatem wbrew temu co zakładałam dowiedziałam się czegoś nowego. Zwracam honor.
Ale nie to jest najgorsze - ostatecznie ta książka, o zgrozo, bardzo mi się podobała.

bielecki0702
fot. źródło: FB/Adam Bielecki

Język może nie najwyższych lotów, ale dzięki temu prawdziwy, szczery i przystępny. Opowieść bardzo chronologiczna, dzięki czemu pielęgnująca logiczny porządek i konsekwentnie prowadząca po kolejnych ogniwach przyczynowo-skutkowego łańcuszka zdarzeń. Przy tym daleka od nudy i z charakterystycznym dla autora poczuciem humoru. Absurdy młodzieńca konfrontującego się z polską rzeczywistoścą lat ‘80 i całowaniem klamek dokładnie wbrew zasadzie “chcieć to móc” w opozycji i cieniu poklasku wielkich wydarzeń polskiego himalaizmu zimowego. Chyba większego kontrastu i ironii licznych wynikających z tego sytuacji nie można byłoby stworzyć nawet w literackiej fikcji. A tu mamy autobiografię, w której narrator opowiada w pierwszej osobie za siebie sam. Daleki jest od lirycznych uniesień i filozoficznych wywodów, a jeśli już decyduje się podzielić swoją przestrzenią wewnętrzną i refleksją, zwykle jest ona wyważona, jasna i konkretna. Bez zbędnego lania wody o duchach gór i magii natury, ale z wielkim do tej ostatniej szacunkiem i pokorą.
Gołym okiem widać doświadczenie i wiedzę - wynik ciężkiego, wieloletniego procesu wyciągania wniosków z podejmowanych z różnym skutkiem prób i błędów. Nie ma tu iluzji niekończącego się pasma sukcesów czy dryfowania przez życie w sponsorskim oceanie pieniędzy. Wszystkie stereotypy są umiejętnie rozbrojone na części pierwsze. Dzięki temu samo znaczenie słowa “himalaista” spada z uznanego przez większość społeczeństwa piedestału bohatera-szaleńca do rangi człowieka takiego samego jak ja i ty, tylko poświęconego pasji, ciężkiej pracy i treningom. I tak samo jak ja i ty wspinający się każdego dnia, czy to dosłownie czy metaforycznie, do wyznaczonego celu. Ponadto między wierszami wyłania się świadome rozdzielenie kariery sportowej i obecności w mediach od życia osobistego. Godne podziwu - zwłaszcza przez wzgląd na młody wciąż wiek. Szczere gratulacje.

Dla takiej lektury warto poświęcić czas - również ten przeznaczony na góry. 

 

Katarzyna Lena Koprowska