Wiecznie zadłużony, bez profesjonalnego sprzętu, bez wsparcia Polskiego Związku Alpinizmu, nieufnie traktowany przez większość środowiska. Zdobył „Nagą Górę” zimą za siódmym podejściem, jednak zapłacił za to najwyższą cenę. W życiu prywatnym „niebieski ptak”, nie mógł znaleźć swojego miejsca na ziemi, zawieszony między Polską a Irlandią. „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” to fascynująca opowieść o jednym z najbardziej nieszablonowych polskich himalaistów. Wielkie słowa uznania dla autora Dominika Szczepańskiego i Wydawnictwa Agora.

25 stycznia 2018 r. Tomasz Mackiewicz razem z Elisabeth Revol stanął na szczycie Nanga Parbat (8126 m. n.p.m.). Uczynił to podczas swojej siódmej zimowej próby wejścia na tę górę, wcześniej zaliczając jedynie dwa poważne szczyty: Chan Tengri (7010 m. n.p.m.) w Tienszanie i Mount Logan (5966 m. n.p.m.), najwyższy szczyt Kanady. Nigdy nie wspinał się poważnie w Tatrach, ominął też Alpy czy jakiekolwiek inne duże góry europejskie. Wspinaczkę trenował na irlandzkich klifach czy niewielkich górach Wicklow. I ktoś taki nagle zapragnął dokonać czegoś, czego nie mogły dokonać największe sławy światowego himalaizmu.
„Zdecydowanie radzę:
•ukończyć kurs tatrzański zimowy (wcześniej letni i samodzielny sezon letni tatrzański)
•zaliczyć 2 samodzielne sezony zimowe w Tatrach – po 5 dróg min. V stopnia min. 400 m
•pojechać na ośmiotysięcznik w sezonie nie zimowym, wcześniej najlepiej w Pamir na ponad 7000
•potem dopiero myśleć o himalaizmie zimowym”. (s. 255)

Tak brzmiała odpowiedź Artura Hajzera na e-mail, w którym Tomasz Mackiewicz i jego przyjaciel Marek Klonowski prosili o wsparcie przed pierwszą wyprawą na Nangę. Trudno się dziwić, że jedna z legend polskiego himalaizmu odpowiedziała w ten sposób. „Czapkins” miał wielki talent do wspinaczki, jednak nie był przygotowany do himalaizmu, a zimowego to już w ogóle. Stąd wielka krytyka ze strony środowiska – może też podszyta trochę zazdrością, bo Tomek Mackiewicz dokonywał rzeczy, które nie udawały się zaprawionym himalaistom.

Najnowsza publikacja Dominika Szczepańskiego to nie jest jednak tylko książka o górach, a przede wszystkim o niezwykłym człowieku, balansującym na granicy geniuszu i szaleństwa. Wieczny buntownik, który jednak zbyt często widział problem w świecie, a nie w sobie – jak przyznawała jego pierwsza żona Joanna. W podstawówce wyrwany ze wsi na blokowiska Częstochowy, nigdy nie mógł przywyknąć do miejskiego tłoku. Może dlatego uciekał w góry? Bardzo wcześnie wpadł w narkomanię, był uzależniony od heroiny, znalazł się na ulicy, z której zabrała go siostra Małgorzata. Doszedł do siebie w ośrodku Monaru w Gaudynkach na Mazurach. Nigdy już nie wrócił do narkotyków, jednak łatka narkomana ciągnęła się za nim bardzo długo. Uzdolniony mechanik samochodowy, z ambitnymi zainteresowaniami muzycznymi i filozoficznymi. Poza tym dusza towarzystwa i niezwykły gawędziarz. Wszystko mogło się potoczyć bardzo dobrze, jednak w jego życiu jak w greckiej tragedii – zawsze coś się musiało zepsuć.

czap1102
fot. FB/Wydawnictwo Agora

Zaczynając czytać książkę „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” znamy jej tragiczny finał, jednak nie jest to smutna opowieść. Znajdziemy masę anegdotek, ciekawych historii, jak choćby o niesamowitej wyprawie Tomka do Indii, gdzie przejechał tysiące kilometrów rowerem i spał na terenie łowów tygrysa-ludojada. Czasem trudno nam zrozumieć, jak można opuścić swoją żonę spodziewającą się bliźniaków i wyjechać na ponad miesiąc, żeby chodzić po lodowcu na granicy Alaski i Kanady. Pewnie to była przyczyna pierwszego rozwodu „Czapkinsa”, jego związek z Anią Solską też miał trudne chwile przez jego niespodziewane wyprawy i chroniczny brak stabilizacji. Takich dziwnych i niezrozumiałych decyzji było dużo więcej, ale… taki był urok Tomka Mackiewicza. Żył sobie w swoim świecie, wierzył w mieszkającą na Nandze Feri, ciągle bujał w obłokach. Dobijali go komornicy, obowiązek pracy i spłacania kredytów, czyli – codzienne, normalne życie. Uparł się na Nangę i dopiął swego. Zawsze wpadał w depresję, kiedy wracał z wyprawy. Może po prostu nie chciał już wracać z Nangi, lecz zostać tam na zawsze z mityczną Feri? Po lekturze książki może się wydawać, że siedzi tam wciąż z tym intrygującym wyrazem twarzy jak na okładce.

Autor ma za sobą wiele książek i artykułów o tematyce górskiej i jest świetnym znawcą tematu. W główną narrację o „Czapkinsie” wplecione są historie innych wielkich zdobywców ośmiotysięczników, a każda wyprawa Tomka jest szczegółowo opisana. Autor zadał sobie wiele trudu, aby dotrzeć do członków rodziny, przyjaciół i znajomych, a nawet do mieszkańców pakistańskich wiosek, którzy wspominali Tomka bardzo ciepło. Nie był jak inni himalaiści, którzy traktowali ich jak tanią siłę roboczą – „Czapkins” z miejscowymi się integrował i robił to absolutnie szczerze, oni to czuli i dlatego go niezwykle polubili.

Przed przeczytaniem książki Dominika Szczepańskiego byłem dość sceptyczny – ot ciekawy człowiek zginął w górach po akcji ratunkowej, którą na żywo śledził cały świat (nota bene, szczegółowy opis tej akcji również znajdziemy w książce). Wydawca wykorzystuje dobrą koniunkturę, poruszeni ludzie na pewno to kupią. Smaczku całej historii dodaje jego narkotykowa przeszłość. Bohater, który podnosi się z dna (dosłownie – siostra znalazła go naćpanego na ulicy i niemal na siłę zawiozła do ośrodka Monaru) i dzięki niezwykłemu uporowi wchodzi na szczyt (również dosłownie). Niestety, nie ma już możliwości cieszyć się swoim sukcesem – trochę jak Longinus Podbipięta w „Ogniem i Mieczem” po ścięciu trzech tatarskich głów. Jeśli jednak mielibyśmy już „Czapkinsa” do kogoś porównywać, byłby to Rysiek Riedel. Wokalista „Dżemu” też miał niebywały talent i taką samą skłonność do autodestrukcji. Zresztą Tomek był wielkim fanem jego twórczości.

Książka Dominika Szczepańskiego to historia arcyciekawego człowieka – możemy go lubić bądź uznać, że był idiotą, ale z pewnością warto o nim poczytać. Do tego solidna dawka wiadomości o górach, przydatnych zarówno początkującym, jaki i wytrawnym znawcom tematu. Książka, którą można polecić z czystym sumieniem. Opowieść o człowieku, który osiągnął wszystko, ale aby to osiągnąć, musiał poświęcić wszystko.

„Najpierw widzi tybetańskie flagi, potem łachę śniegu. Stawia na niej stopę, nie myśląc o niczym konkretnym. 18, może 18.15, nie sprawdza. Czuje, że jest miło, ale emocje nie wybuchają. Czasami na szczycie chce się jej płakać, zrobić coś dziwnego, a tym razem zdobywa górę w ciszy.

- Było zbyt zimno, nie mogłam ściągnąć rękawiczki, zrobić zdjęcia, nakręcić filmu, czekałam, aż przyjdzie Tomek i spróbujemy zrobić zdjęcie razem. Teraz tego żałuję – opowiada.

„Trzeba szybko zejść, warunki są kiepskie” – to jej jedyna myśl.
Dwie minuty później Tomek staje obok niej.
Dotarł na szczyt.
Po siedmiu latach od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył Nangę.
10 lat po swojej pierwszej zdobytej górze.
25 lat po tym, jak znalazł się na samym dnie”. (s. 45)

 

Bartosz Bolesławski