Wydawnictwo Agora już od jakiegoś czasu mocno stawia na książki górskie. Początek roku 2019 przyniósł publikację świetnej biografii Tomasz Mackiewicza, kolejną były „Ryczące ośmiotysięczniki”, czyli opowieść o Erhardzie Loretanie. Szwajcar jako trzeci człowiek w historii zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Podejmował się najtrudniejszych wyzwań we wspinaczkowym świecie, m.in. z naszym Wojciechem Kurtyką, a śmierć poniósł podczas wchodzenia na niezbyt trudny alpejski szczyt Grünhorn.

Erharda Loretana również uważałem za nieśmiertelnego, odkąd po raz pierwszy zobaczyłem, jak mknie przez góry. Musiałem mieć wtedy około piętnastu lat i wspinałem się w łańcuchu Gastlosen. Brnąłem właśnie przez jakiś trudny fragment, który w tamtym okresie wyznaczał absolutny kres moich możliwości, a może nawet możliwości gatunku ludzkiego (4+), kiedy dostrzegłem jakąś sylwetkę pędząca przez kuluar na Rüdigenspitze. Pierwszy na linie powiedział: „Wiesz, kto to jest? To Erhard Loretan!” Dzięki temu mogłem dopasować imię do widma, o którego wyczynach już w tamtym okresie słyszeliśmy i które wprawiały nas w osłupienie. Był 1979 rok, Erhard miał dwadzieścia lat i w Waldeck zdążył już otworzyć drogi z oznaczeniem ultratrudne (UT)… Inny świat, świat niedostępny dla wspinacza, którym wtedy byłem (i którym pozostałem). (s. 237-238)

5 października 1995 r. szwajcarski himalaista Erhard Loretan zdobył Kanczendzongę, trzeci najwyższy szczyt świata, górę na granicy Indii i Nepalu (8586 m. n.p.m.). Jako trzeci wspinacz w historii został zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum (przed nim dokonali tego Reinhold Messner i Jerzy Kukuczka). Jego osiągnięcia już wcześniej budziły sławę w świecie wspinaczkowym, ale wtedy stał się popularny także poza kręgiem specjalistów. W 1996 r. ukazała się jego biografia, którą napisał wspólnie z przyjacielem Jeanem Ammanem. Pracowali nad nią trzy lata, od 1993 r. odbyli wiele rozmów, Loretan udostępnił dziennikarzowi także swoje notatki i dokumenty. Po 23 latach książka ta ukazała się w języku polskim nakładem wydawnictwa Agora, z francuskiego przetłumaczyła ją Maria Zawadzka-Strączek. „Ryczące ośmiotysięczniki” to niezwykle uduchowiona opowieść o jednym z najlepszych wspinaczy w historii, którego życie naznaczone zostało wielką tragedią. Podczas kolejnych wypraw w góry był świadkiem śmierci wielu swoich towarzyszy, jednak najgorsze spotkało go w wigilię Bożego Narodzenia w 2001 roku:

Dla nikogo nie jest tajemnicą to, że życie Erharda Loretana załamało się 24 grudnia 2001 roku, kiedy jego siedmiomiesięczny syn Ewan zmarł w wyniku zespołu dziecka potrząsanego. Erhard został z synem sam w domu w Crésuz, a kiedy Ewan zaczął płakać, jego ojciec podszedł do kołyski, chwycił dziecko i nim potrząsnął. Trwało to jedną, dwie sekundy – relacjonował – zrobił to dwa albo trzy razy. 11 lutego 2003 roku Trybunał Karny w Gruyére skazał Erharda Loretana na cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz 1000 franków grzywny za nieumyślne spowodowanie śmierci. (s. 241-242)

loretan2603
fot. źródło - Prart Media

Erhard Loretan nigdy nie podniósł się po śmierci swojego małego synka. Po 2001 r. nie osiągnął już niczego naprawdę znaczącego we wspinaczce, raczej starał się zarabiać na życie jako instruktor. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że chodził w góry, aby zostać tam na zawsze:

W ostatnich latach życia pod koniec każdej zimy Erhard Loretan wyjeżdżał do Turcji, gdzie prowadził grupy heliskiingu. Musiał w jakiś sposób zarabiać na życie, ale to zajęcie kłóciło się z moją świadomością ekologiczną i uważałem, że nie pasuje do Erharda Loretana, zwykle tak czystego, nieprzejednanego, wyczulonego na tego typu kwestie. Przedstawił mi swoje argumenty, przyznał się do pewnych sprzeczności, a podczas rozmowy opowiedział też o upadku, który prawie go zabił: „Wpadłem do kuluaru. Pomknąłem 200 metrów w dół, a kiedy spadałem, pomyślałem: nie przeszkadzałoby mi, gdybym tu zginął, cieszyłbym się, gdyby wszystko się skończyło…” Miał wtedy przed sobą jeszcze dwa lata życia. (s. 243)
To kolejny fragment z posłowia napisanego przez Jeana Ammanna. Smutna była jesień życia tego wielkiego wspinacza. Bywają ludzie, dla których szczęście jest czymś nieosiągalnym, którym życie nie daje nawet namiastki tego, czego pragną. W 2009 r. ukazał się w „Wysokich Obcasach” przejmujący artykuł o Magdzie Malarowskiej (jej historia stała się inspiracją filmu „Sala samobójców” w reżyserii Jana Komasy) – dziewczynie, która nie była w stanie przeżyć swojego życia z powodu wielkiego i niewiadomego smutku (pasowałoby tu chyba określenie „Weltschmerz”). Depresja u Erharda Loretana nie przybrała aż takiej formy, ale uważna lektura jego biografii pozwala wyczuć zawsze obecny niepokój i smutek. Stąd też zrodziło się jego pragnienie chodzenia po górach. Pierwszą poważną eskapadą była wyprawa na Dent de Broc ze swoim przyjacielem i idolem Michelem Guidottim. Jednak już wcześniej kilkuletni Erhard uwielbiał się wspinać, choćby po drzewach, przez co zyskał wśród rówieśników przydomek „Małpa”. Zresztą bardzo symptomatyczny jest tytuł pierwszego rozdziału: „Witaj, wspinaczko! Żegnaj, życie!” Lektura dalszych tylko utwierdza nas w przekonaniu, że poza wspinaniem się i zdobywaniem kolejnych szczytów, niezbyt wiele liczyło się dla Loretana. A już na pewno po śmierci jedynego syna.
Książka zawiera świetne opisy wszystkich najważniejszych wypraw głównego bohatera. Możemy dokładnie przeanalizować, jak udało mu się zdobyć 14 ośmiotysięczników. Na kartach książki spotykamy także wiele sław świata wspinaczkowego, dużo miejsca poświęca się naszemu Wojtkowi Kurtyce.
W czerwcu 1988 roku jestem z Wojtkiem Kurtyką u stóp iglicy Trango Nameless Tower, Wieży bez Imienia (6239 m n.p.m.). Zamierzamy dokonać czwartego wejścia na ten granitowy obelisk – najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek widziałem – i po raz pierwszy dotrzeć na jego szczyt ścianą wschodnią. Planujemy najpierw pokonanie lodowego kuluaru o długości 1000 metrów, a następnie filaru liczącego 1200 metrów. (s. 149)
Loretan i Kurtyka łatwo znajdowali wspólny język, ponieważ mieli podobne podejście do gór – nie sportowe, a bardziej artystyczne, filozoficzne. Loretan został zapamiętany jako trzeci w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, ale wcale nie było to jego celem, zdobył te wszystkie szczyty niejako przy okazji. W górach szukał samotności, głębokich przemyśleń, sensu życia. Od zawsze też obcował ze śmiercią (przejmujące opisy kolegi umierającego z powodu choroby wysokościowej czy innego, który spadł i konał przez kilkanaście godzin, bo nie można było dla niego nic zrobić). Jednocześnie uwielbiał wyzwania, dokonywanie rzeczy na pozór niemożliwych, bycie pionierem:
Halo? Cześć, tu André Georges. Zamierzam tej zimy znowu spróbować numeru z czterotysięcznikami. Jesteś zainteresowany?
- …Dobra, czemu nie?
Zastanawiałem się nad odpowiedzią dokładnie tyle, ile miejsca zajmuje ten wielokropek. Pod koniec 1985 roku, gdy rozmawialiśmy przez telefon, właściwie nie znałem André Georges’a. Kojarzyłem go z kilku artykułów prasowych, w których relacjonowano jego samotne zimowe wyprawy po Alpach. Wiedziałem też, że reprezentował pewien szczególny rodzaj uporu, nie musiał odnieść sukcesu, chciał tylko wytrwać. Wraz z przewodnikiem Michelem Siegenthalerem już dwukrotnie porywał się na to, co nazwano później „koroną cesarską”: zimowe wejście na trzydzieści osiem kolejnych szczytów, w tym trzydzieści czterotysięczników położonych w Alpach Pennińskich. W 1983 roku z powodu złej pogody musieli zrezygnować po zdobyciu szczytów z masywu Mischabel. W 1984 roku ten piękny projekt przerwała lawina na Adlerpass, w której Michel Siegenthaler prawie stracił życie. (s. 113)
Fascynujące są też opisy wypraw na szczyty Antarktydy, dużo łatwiejsze niż te w Himalajach. Loretana w tym projekcie fascynowała samotność, pustka, brak ludzi na Antarktydzie (możemy w książce znaleźć zapis jego irytacji, kiedy zobaczył inne wyprawy w tym miejscu), ale też możliwość bycia pierwszym zdobywcą danego szczytu. Piękna świadomość, że nikt przede mną tego nie dokonał – to z pewnością fascynowało Loretana podczas jego wypraw. Znajdziemy też niemal szalone opisy prób paralotniarskich i niesamowicie szybkiego dochodzenia do zdrowia po ciężkich wypadkach. Jean Ammann wyjaśnia też fenomen Loretana – takich osiągnięć nie mógł dokonać człowiek, który po prostu tego chciał – Erhard był fizycznie świetnie przystosowany do gór (bardzo odporny na chorobę wysokościową) i miał kapitalną intuicję – wyczuwał, kiedy można rzucić wyzwanie górze, a kiedy idzie się na pewną śmierć. Mimo wielkiego smutku, zwłaszcza w ostatniej dekadzie życia, z pewnością nie był samobójcą. Książka udowadnia nam, że wiele razy „odpuścił”, kiedy szanse na sukces były bliskie zeru.
„Ryczące ośmiotysięczniki” to świetna lektura dla miłośników gór. Znajdziemy wiele interesujących faktów, także dokładne opisy wypraw, które zapisały się na stałe w historii himalaizmu. Mamy portret niezwykłego człowieka, jednej z legend świata wspinaczkowego. Do tego należy dodać piękne wydanie – zdjęcia głównego bohatera, posłowie współautora po śmierci Loretana, słowniczek pojęć, kalendarium oraz notki biograficzne Loretana i Ammanna. Każdy rozdział zaczyna się cytatem, następnie mamy literaturę faktu, czyli opowieść Loretana o kolejnych wyprawach (spisane przez Ammanna), a na zakończenie krótszy fragment kursywą. Ten ostatni element niejako komentuje treść minionego rozdziału, ale porusza też wartości uniwersalne, dające do myślenia, pozostawia niedopowiedzenia. Całość stanowi bardzo zgrabną opowieść, która wciąga od samego początku.

Bartosz Bolesławski