Janusz Majer to postać, która w środowisku górskim cieszy się gigantycznym szacunkiem. To uczestnik i organizator kilkunastu wypraw w Himalaje i Karakorum, pozostający jednak nieco w cieniu najbardziej rozpoznawalnych, polskich ikon. Autobiografia, opracowana razem z Dariuszem Jaroniem jest nie tylko opowieścią o jego życiu, ale i lekcją, jaką daje on innym. Oficjalna premiera książki, która ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN już 30 września. Już teraz jest jednak ona do nabycia w przedsprzedaży w niższej, atrakcyjnej cenie.

Autobiografia Janusza Majera, jak ujął to Krzysztof Wielicki, „wpisuje się w historię budowania złotej dekady polskiego alpinizmu”. Jest opowieścią nie tylko o górskich wyprawach i całej ich otoczce, ale także o niesłabnącej pasji i przyjaźniach, które zawiązane wśród gór, trwają po dziś dzień.
Kupując książkę w przedsprzedaży:
- Oszczędzasz 30%,
- Zyskujesz możliwość zakupu pakietów książek o tematyce górskiej w atrakcyjnych cenach,
- Wysyłka już 25 września!

1109majer

Fragment rozdziału „Południowa ściana Lhotse”

Po nocy spędzonej w szóstce ruszyli w górę. Był 25 października. Rafał z Jurkiem dotarli na wysokość 8000 metrów i zaporęczowali pierwszy stumetrowy odcinek bariery. Nie było z nimi Ryśka, ponieważ źle się poczuł, wrócił do namiotu, po czym poszedł niżej, do piątki. Po zamontowaniu lin chłopcy wracali do obozu. Schodzili śnieżnym stokiem o nachyleniu sięgającym 50 stopni. Szli skośnym trawersem
w prawo ku dołowi. W pewnym momencie, gdy od piątki dzieliło ich zaledwie 150 metrów, Rafał poślizgnął się i spadł. Nie było tam poręczówek…
Jurek niezwłocznie powiadomił nas przez radiotelefon o wypadku. Ruszyliśmy z bazy pod ścianę, przeszukaliśmy lawinisko, bez skutku. Następnego ranka wznowiliśmy poszukiwania, lecz przerwał je komunikat wspinających się równolegle z nami na Lhotse Francuzów. Widzieli bezwładnie spadające ciało naszego przyjaciela. Zatrzymało się w szczelinie lodowca na wysokości 5500 metrów – w miejscu zbyt niebezpiecznym, bo narażonym na spadające kamienie i lawiny seraków, by można było do niego dotrzeć.
Byliśmy zdruzgotani.
Zastanawialiśmy się, czy jest sens kontynuować wyprawę.
Część z nas miała dość. Wielicki i Fiut mówili, że trzeba dać sobie spokój.
Rafał Chołda był bliskim przyjacielem Artura Hajzera. Mieli wspólne zainteresowania, czytali te same książki, słuchali tych samych płyt. Byli razem na pierwszych wyprawach w góry Azji, kierowanych przez Ryśka Wareckiego. W Karakorum zrobili pierwsze polskie wejście na Tirich Mir, wspinali się razem
w Alpach, jeździli w skałki, wspólnie trenowali. Pamiętam, jak Krzysiek Wielicki opowiadał, że raz, jadąc maluchem z Katowic do Tychów, zobaczył biegnących poboczem Rafała i Słonia. Zwolnił i krzyknął przez otwarte okno: „Trenujcie, chłopcy, byście mogli mnie dogonić w górach!”. Jego śmierć nami wstrząsnęła. W kolejne rocznice śmierci Rafała spotykaliśmy się w domu państwa Chołdów. Mama Rafała zapraszała wszystkich przyjaciół syna.
(…) Nasz wynik – 8200 metrów – był najlepszym osiągniętym na południowej ścianie Lhotse. To charakterystyczna grań z grzybami śnieżnymi i nawisami, trudna technicznie i niebezpieczna. Nie pozostawia dużego pola manewru. Dwa lata później Wielicki z Hajzerem dotarli nieco wyżej podczas wyprawy organizowanej przez Kluby Wysokogórskie z Katowic i Zakopanego. Mieli szansę dotrzeć do szczytu, niestety kiepska pogoda w połączeniu z nocą spędzoną w jamie śnieżnej zmusiła ich do wycofania się.
Spore nadzieje na okiełznanie południowej ściany Lhotse wiązano z wyprawą Reinholda Messnera zorganizowaną w 1989 roku. Zaprosił na nią Krzyśka Wielickiego, który mógł sobie dobrać partnera, zaproponował więc wyjazd Arturowi. Ekipa pojechała w mocnym międzynarodowym składzie, jednak niewiele zdziałała. Chcieli wejść w ścianę z prawej strony, a potem trawersem dostać się do partii szczytowych. Nic z tego nie wyszło. Pod koniec nasi chłopcy poszli jeszcze drogą prób z 1985 roku, lecz załamanie pogody sprawiło, że dotarli tylko na 7000 metrów. Jesienią tego samego roku pod Lhotse przyjechał Jurek Kukuczka. Doszedł z Ryśkiem Pawłowskim jeden wyciąg poniżej miejsca, do którego dotarli dwa lata wcześniej Artur z Krzyśkiem. To tam 24 października 1989 roku Jurek odpadł od ściany i zginął.

O książce:
To nie jest biografia, jakich mnóstwo w księgarniach. To opowieść o miłości do gór, o pasji,
o przyjaźniach, nie tylko górskich, i o doskonaleniu ciekawości świata.
Dla Janusza Majera w górach zawsze najważniejszy był człowiek. Wyniki sportowe i własne ambicje schodziły na dalszy plan. Był kierownikiem wielu wypraw w czasach złotej ery polskiego himalaizmu, świadkiem triumfów i porażek, wydarzeń zabawnych i tragicznych.
Legenda polskiego himalaizmu opowie Wam o swoim górskim żywocie i o tym, jak odnaleźć w sobie dystans i pokorę wobec potęgi natury tam, gdzie o życiu i śmierci decydują niuanse. O tym, co dzieje się w człowieku, gdy na odludziu, wśród śniegu i lodu odchodzą przyjaciele, a Wy nie wiecie, co ze sobą począć. Pokaże, jak on i jemu podobni radzili sobie w chwilach, gdy gasła wszelka nadzieja.
Zaprosi Was też do swojego domu, gdzie otoczony książkami, przy lampce dobrego wina, gości przyjaciół, snuje opowieści i plany kolejnych podróży.

Źródło:
mat.pras. Wydawnictwo SQN