Dla Kiliana Jorneta granice nie istnieją. W swoim życiu wygrał wiele ultramaratonów i zawodów w skialpinizmie, ale chciał czegoś więcej. Wybrał sześć szczytów, które stanowiły dla niego wyzwanie i postanowił je zdobyć. Zwieńczeniem projektu Summits of My Life było wbiegnięcie na Mount Everest – dwukrotnie w ciągu tygodnia, bez butli z tlenem i lin. O wszystkim opowiedział w książce “Szczyty mojego życia”. Piękne albumowe wydanie trafiło już do przedsprzedaży!

3107jornet

O książce:
„Biegać to pozwolić, żeby moja wyobraźnia mogła wyrażać siebie i badać moje wnętrze”.
Wyjątkowy projekt Kiliana Jorneta, Summits of My Life, był lekiem Katalończyka na gorsze samopoczucie, spowodowane… niezliczonymi sukcesami z 2011 roku. Samo wygrywanie wyścigów nie było już dla niego problemem – nadszedł czas na nowe wyzwania.
Podczas największej przygody swojego życia dwa razy w ciągu tygodnia „wbiegł” na Mount Everest, a schodząc rozbił biwak i uciął drzemkę na wysokości 8000 metrów. Do tego świętował urodziny wybranki swojego serca na dachu Ameryki – Aconcagui – wbijając świeczki w puszkę tuńczyka. Pobił także rekord wejścia i zejścia z Matterhornu, jednego z najbardziej znanych szczytów świata, pokonując dystans ponad 17 kilometrów w 2 godziny i 52 minuty.
Teraz tymi przeżyciami dzieli się z czytelnikami, obrazując je zapierającymi dech w piersiach, opatrzonymi osobistym, intymnym opisem zdjęciami, które pozwalają jeszcze lepiej zrozumieć czym tak naprawdę był projekt Summits of My Life.

„Szczyty mojego życia. Górskie marzenia i wyzwania”
Autor: Kilian Jornet
Premiera: 7.08.2019
Liczba stron: 208

Zamów książkę w przedsprzedaży na: Szczyty mojego życia

Fragment książki:
Dwudziestego piątego kwietnia 2015 roku, dwa dni przed wylotem do Nepalu, gdzie razem z Jordim Tosasem i Sebem Montazem mam wejść na Everest, kraj nawiedza trzęsienie ziemi o sile 7,8 stopnia w skali Richtera, z epicentrum znajdującym się 80 kilometrów na północny zachód od Katmandu. Pierwsze doniesienia mówią o setkach ofiar, o ogromnej liczbie zawalonych domów i budynków, zarówno w mieście, jak i na obszarach wiejskich. Wydaje się, że są tysiące zaginionych, nie znamy jednak dokładnie skali tego, co się stało.
Postanawiamy, że nie zrezygnujemy z wyjazdu i pomimo kataklizmu lecimy do Katmandu. Nie myślimy już o wejściu na Everest, tylko czujemy moralny obowiązek, by pomóc na tyle, na ile będziemy w stanie. Dlatego też zostawiamy nadmiar bagażu, który ograniczałby nas przy niesieniu potrzebnej pomocy. Rezygnujemy też z zabrania znacznej części sprzętu do nagrywania, który mieliśmy przygotowany, i pakujemy tylko dwie lekkie kamery, ponieważ chcemy pokazać to, co się dzieje, i poruszyć sumienia ludzi.
W drodze otrzymujemy informacje o tym, jak wygląda sytuacja, choć na razie są to nieliczne wiarygodne wiadomości dotyczące tej tragedii. Jednym z miejsc, które ucierpiały najbardziej, jest dolina Langtang. Jordi zna tam wiele osób, ponieważ odwiedzał to miejsce jakieś 20 razy. Zresztą zaledwie dwa miesiące wcześniej spacerował po wioskach, na które teraz zeszła ogromna lawina, wywołana trzęsieniem ziemi. Na jego twarzy maluje się niepokój.
Po przyjeździe do Katmandu jesteśmy wstrząśnięci, gdy na własne oczy widzimy niszczycielskie skutki trzęsienia ziemi: zniszczone budynki i dysponujących niewielkimi środkami ludzi, którzy usuwają z ulic zwały gruzu. Dołączamy do pomocy, bo wszędzie brakuje rąk do pracy. Ale jak mówi nam Jordi, pomoc najbardziej potrzebna jest w Langtangu, gdzie wiele wiosek zostało odciętych od świata. W spojrzeniu Jordiego dostrzegam ogromne zmartwienie i determinację. Kocha Nepal. Przyjeżdżał tu mnóstwo razy. Tamci ludzie są dla niego jak rodzina i jeszcze niedawno był razem z nimi, tańcząc, śpiewając i dzieląc się radością.
Rozmawiamy z Robinem Chamlinem Raiem, przewodnikiem górskim, który należy do nepalskiej rodziny Jordiego. Wyjaśnia nam, jak wygląda sytuacja, i ostrzega, że trudno dostać się do Langtangu. Postanawiamy, że pojedziemy samochodem najbliżej, jak tylko będzie można.

3107jornet 1

Niedługo po wyruszeniu przekonujemy się, że droga jest nieprzejezdna, została zniszczona przez ogromne skalne bloki i wielkie osuwiska, które wymazały ją z mapy. Dalej idziemy więc pieszo między pojazdami przygniecionymi przez kamienie i po wielkich skalnych blokach tarasujących przejście. Dociera do nas informacja, że dolina została całkowicie zdewastowana i w miarę jak się do niej zbliżamy, na własne oczy widzimy ogrom zniszczeń.

W niektórych miejscach tej strefy znajduje się wojsko nepalskie. Wybieramy się do wioski Dhunche, gdzie spędzimy noc. Jemy kolację razem z oficerami policji i żołnierzami, którym wyjaśniamy, że następnego dnia chcemy dostać się do Langtangu, by pomóc, w czym tylko będziemy mogli. Tłumaczymy, że Jordiego łączą z tą doliną bardzo bliskie relacje.eden z mężczyzn, którzy byli z nami na kolacji, zrobił na nas duże wrażenie; ze smutnym, a zarazem pełnym god ności wzrokiem pokazywał nam zdjęcia swojej zaginionej rodziny.
Następnego dnia rano wyruszamy pieszo w stronę Shyapru. Spotykamy kobietę, którą Jordi zna i która mówi nam, że jedna z jej krewnych zaginęła w Langtangu; podaje nam jej imię. Rozmawiamy z nią, podnosimy ją na duchu, a pod naszymi stopami rusza się ziemia. Nadal odczuwalne są wstrząsy wtórne i ludzie są przerażeni. „Proszę, znajdźcie ją” – błaga nas kobieta, podczas gdy dookoła wszystko się trzęsie.

Źródło:
mat.pras. Wydawnictwo SQN