Po kilku dniach restu, w czasie których zima karakorumska pogroziła nam palcem i zwiała namioty sanitarne, ruszamy do góry. Ma to być ostatnie przed atakiem szczytowym wyjście w góry. Plan prosty: noc w dwójce, potem kolejny dzień i przeniesienie depozytu z pomocą Amina do trójki, noc na 7000, krótkie wyjście do góry i powrót do basecampu.

6. lutego z Arturem i Aminem ruszamy żwawo do dwójki. Bierzemy ze sobą kombinezony puchowe, dodatkowe łapawice i kilka rzeczy, które chcemy zdeponować w dwójce na przyszły atak. Jest zimno, z góry sypią się pyłówki, także tempo mamy dalekie od ideału. Amin jest przed nami pół godziny i dochodzi pierwszy na miejsce obozu drugiego. Ja docieram do Artura, który czeka poniżej ostatniego podejścia. Wyszliśmy dosyć późno z bazy i teraz słońce chowa się już za granią. Nasze marzenia o szybkim wskoczeniu do śpiworów niestety szybko pryskają. Okazuje się, że wiatr całkowicie zniszczył camp 2. Nie ma namiotu, śpiworów, karimat, jedzenia, maszynek. Zachowała się składana łyżka i 200g cukru w plastikowej torebce. Na sznurku wisi również niezniszczalny papier toaletowy. Poza tym kompletne NIC. Nawet starą koreańską poręczówkę wywiało gdzieś za grań.

Szybka wymiana zdań z bazą co robimy przez radiotelefon. Wygrywa zejście do camp 1 przed nieplanowanym biwakiem w dwójce bez karimat i maszynki. Amin schodzi szybko do basecampu, my już w nocy docieramy do jedynki. Niestety okazuje się, że i tego miejsca wiatr nie ominął i połamał dwa maszty. Zgrabiałymi od zimna dłońmi z wykorzystaniem kijka trekkingowego i srebrnej taśmy, doprowadzamy namiot do użyteczności. Po konsultacji z kierownikiem postanawiamy ruszyć kolejnego dnia do góry i odbudować dwójkę. Maciek z Adamem także ruszają do góry z dodatkowym namiotem i sprzętem kampingowym. Stworzymy czwórkowy zespół i wspólnie założymy camp 3.

{youtube}UOlyWeJmSAc{/youtube}

Noc w jedynce wyszła nam na dobre. Z nową mocą idziemy do dwójki. Dokładamy brakującą poręczówkę przed obozem, rozstawiamy nowy namiot Vaude i do końca dnia restujemy, czekając na Maćka, Adama oraz Shasheena, który do nich dołączył. Docierają do nas ok. 17 i wspólnie rozbijamy drugi namiot.

Po nocy okazuje się, że Shaheen nie da rady kontynuować wspinaczki z powodu poważnych problemów żołądkowych i ruszamy w czwórkę do góry zostawiając namioty dla podchodzących Krzyśka i Karima. Zgarniamy depozyt, który szczęśliwie nie został zwiany i obładowani dwoma namiotami, całym sprzętem campingowym dla 4 osób oraz ok. 350m lin poręczowych, śrubami i szablami idziemy wolno do góry. Szczęśliwie pogoda nam dopisuje. Jest chyba najpiękniejszy dzień do tej pory z niesamowitymi widokami na całe Karakaroum. W dali wyraźnie wyrasta ogromny masyw Nanga Parbat.

Przechodzimy dosyć długi, stromy stok wychodząc na kilkusetmetrowe wypłaszczenie, które spiętrza się progiem przegrodzonym szczeliną brzeżną. Po drodze napotykamy depozyt, który skrywa skarby w postaci nowych szabli śnieżnych oraz uchwytu na głowę pod kamerkę Go Pro. Szczelinę brzeżną przekraczamy małym mostkiem śnieżnym, a stok wyprowadza nas na skalną grańkę, którą jeszcze godzinę prowadzi nas na miejsce tzw. niskiego obozu 3 na 7000m. Nasza taktyka zakłada, że powyżej na 7500m stanie dodatkowo obóz szturmowy, który zwiększy szansę za zdobycie szczytu. Miejsce obozu wyraźnie wskazują nam pozostałości namiotów i śmieci zwane „obozem koreańskim”. Przy zachodzącym słońcu rozkładamy dwa namioty, licząc na podobną pogodę dnia następnego.

Noc dla większości z nas ciężka i niewygodna, ale tego właśnie można spodziewać się po noclegu na wysokości 7000m. Z letargu wybudzają nas ostre podmuchy wiatru, jeden przesuwa nawet cały namiot w stronę, o której wolimy nie myśleć. Rano, kiedy udaje nam się na chwile przysnąć wzmaga się wiatr, który uporczywie zrzuca na nas śnieg i szreń przymarzniętą do ścianek namiotu. Pogoda zmienia się diametralnie. Ostre podmuchy wiatru zmieniają się w przejeżdżający regularnie pociąg towarowy. Nici z naszego rekonesansu drogi na szczyt, uciekamy czym prędzej na dół. Tym razem dobrze przymocowujemy depozyt z całym naszym dobytkiem i tracimy jedynie karimatę i worek na namiot. W drodze powrotnej niespodziewanie ja i Adam wpadamy do małych szczelin, które ukrywają się na stromym, śnieżnym stoku – sygnał, że należy być skoncetrowanym przez całą drogę.

broad-peak-relacja-kowalski

Himalaiści na wysokości 6700m.

W camp 2 spotykamy Krzyśka z Karimem , którzy zabezpieczyli obóz i z powodu wiatru również zdecydowali się na zejście do bazy. Dzięki poręczówkom schodzimy ekspresowo i po 5-6h od campu 3 jesteśmy bezpieczni w bazie. Niestety potraciliśmy kilka rękawiczek, rewerso, a nawet kultową czapkę mamy Adama. Wszyscy zgodnie twierdzą, że ostatni kilometr na lodowcu to najgorsza cześć zejścia. Jest się zmęczonym, odwodnionym a tu ciągle góra, dół, góra, dół. Niektórzy ze zmęczenia zaczynają nawet gadać z lodowymi postaciami, które niestety nie chcą odpowiadać na nurtujące nas pytania ;).

Teraz nastawiamy się na długie dni w bazie, nadciąga zapowiadane załamanie pogody. Plan wykonany w 90% (zniszczony obóz), ale mamy aklimatyzacje i jesteśmy gotowi do ataku szczytowego. Czekamy tylko na pogodę.

Tomasz Kowalski