Dnia 27.07 (sobota) około godziny 19 czasu lokalnego, kolega Andrzej odpadł podczas pokonywania zapewne ostatniego wymagającego wyciągu  podczas drugiego dnia wspinaczki. Wyrwał jeden z przelotów i odbył lot około 80 metrów. Lot byłby dłuższy, ale w jedną z żył zaplątały się  czekany odpadającego. Już w pierwszych metrach odpadnięcia stracił przytomność, odzyskał ją po około 5-10 minutach, zanim dojechał do  niego kolega z zespołu. Zespół podjął szybką i skuteczną akcję autoratowniczą, podczas której utrzymywał stały kontakt radiowy z bazą  poniżej lodowca. Podczas trzech zjazdów osiągnięto niewielkie śnieżne żeberko, które przedstawiało perspektywy na rozbicie dwóch namiotów. Z  powodu znacznego nastromienia terenu i późnej godziny, utrudniającej ocenę sytuacji - zespoły pozostały wpięte do liny poręczowej,  umocowanej na stanowisku około 10m wyżej.

Po wykopaniu platform pod namioty bezpośredni partner Andrzeja podczas wspinania zajął się oceną  jego stanu zdrowia. Oczyszczono i opatrzono silnie krwawiącą ranę głowy. Kontakt radiowy z bazą pozwolił na wykorzystanie wiedzy  lekarskiej jednej z osób bazowych i podjęcie odpowiednich działań. W tym samym czasie "baza", w porozumieniu z działającym w okolicy  licznym zespołem białoruskim, zaczęła podejmować odpowiednie kroki. Białoruscy koledzy byli bardzo pomocni, skontaktowali się ze służbą  graniczną i zdobyli numer do gruzińskich służb ratunkowych , który to został przekazany bezpośrednio do zespołu na górze, celem koordynacji  akcji. Niedziela była dniem o początkowo dobrej pogodzie, jednak Andrzej był osłabiony po dniu poprzednim. Skarżył się na bóle całego  ciała, był jednak w zupełności przytomny i podejmował logiczne dyskusje. Od niedzielnego popołudnia nastapił mocny opad śniegu,  trwający aż do wtorku włącznie (spadło ponad 1,5m śniegu). Lawiny schodziły po obu stronach wąskiego żebra, z jednej strony osiągając  bardzo duże rozmiary (podmuch 'kładł' namioty). Ze względu na lepszy stan rekonwalescenta, zespół rozpatrywał samodzielne zjazdy do  podstawy ściany, w wypadku pogody uniemożliwiającej akcję lotniczą i zmniejszenia zagrożenia lawinowego. Czas między niedzielą a środą  upłynął na ciągłych kontaktach z bazą (radio), krajem i ratownikami (telefon satelitarny + GSM). Rodziny oraz osoby zainteresowane  sytuacją w kraju były ciągle i rzetelnie informowane o sytuacji w ścianie. Zespoły uskarżały się na coraz bardziej mokre śpiwory, jednak  sytuacja nie zagrażała niczemu poza dobrym samopoczuciem. Zapasy żywności wystarczały do końca tygodnia, gazu - na jeszcze więcej. W  środę 31.07, około godziny 11 (wcześniej pogoda w Mestii nie pozwalała na wylot śmigłowca), zespoły podjęto śmigłowcem Mi-8 bezpośrednio z  miejsca biwaku (film obiegający media wyraźnie pokazuje platformy pod namioty). Międzylądowanie w bazie pozwoliło także 'bazowym' na  znalezienie się na pokładzie. Niedługo później wylądowaliśmy w Mestii. Ratownicy byli wyraźnie zaskoczeni pozytywnym stanem zdrowia Andrzeja, jednak należy pamiętać, że miał ponad trzy dni na rekonwalescencje w namiocie. Skarżył się (i skarży) na ból lewego barku, nie zagrażający jednak jego mobilności. Obecnie cały zespół przebywa w Tbilisi i spróbuje wykonać niezbędne badania w szpitalu.

P.S. Od przebywających w dolinie Białorusinów uzyskaliśmy informację, że od ponad 30 lat co roku rozbijają obóz w pobliżu lodowca Szchara. Sugeruje to, że południowy filar ma na pewno więcej przejść, niż wydawało nam się na początku. Wynika to z pewnej 'izolacji' informacyjnej naszych wschodnich braci. Wciąż brak wiedzy na temat polskiego przejścia.

Słyszeliśmy (niestety, przez kilku pośredników) o białoruskim zespole, który pokonał filar w dwa dni. Podczas drugiego dnia wspinaczki napotkaliśmy ślady na śniegu, które mogły należeć do tego, niewątpliwie silnego i znającego przebieg drogi, zespołu. Nie wiedzieliśmy, że bezpośrednio przed nami wspinał się inny polski zespół, który wybrał nie do końca optymalny (według gruzińskich obserwatorów) wariant przejścia ściany. Zespół ten był zmuszony do odwrotu po upuszczeniu plecaka. Wyjaśnia to, dlaczego ślady ginęły niewiele poniżej miejsca odpadnięcia Andrzeja. Trudno też oceniać optymalny przebieg drogi "filarem", kiedy ta formacja ma kilkaset metrów szerokości.

W imieniu zespołu Andrzej Żak